Po roku i ośmiu miesiącach oczekiwania nadszedł D-Day, wybiła godzina “zero”, ale wczorajsze wydanie El Clasico południa okazało się widowiskiem niegodnym swojego prestiżu. Tylko i wyłącznie w wymiarze sportowym, podkreślmy, cała otoczka, atmosfera i postawa kibiców przerosła kilkukrotnie to co zobaczyliśmy na murawie.
Pojedynek przypominał starcie dwóch potężnych bokserów, którzy zwarli się żelaznym uścisku. Jedynie unoszące się w powietrzu napięcie, przepychanki i wrogie spojrzenia wskazywały na to, iż nie mamy do czynienia z pokazem tańca towarzyskiego. Żaden z nich nie przeprowadzał szaleńczych ataków w obawie o nokautujący cios przeciwnika. Najbliżej rozbicia gardy Betisu był dwukrotnie Gameiro, lecz jego ciosy w ostatniej chwili parował Adan. Mijały minuty, a powietrze uchodziło z napompowanego balonika z coraz większym piskiem. Wszystko potoczyło się bowiem zgodnie z logiką – Betis nie gra zbyt dobrze na swoim stadionie (zaledwie jedn zwycięstwo i to odniesione we wrześniu), a Sevilla nie radzi sobie na wyjazdach (bez wygranej w lidze) – dlatego ujrzeliśmy gorszą twarz obu drużyn. Kibice liczyli jednak na więcej. Po zakończeniu spotkania po baloniku pozostał jedynie sflaczały kawałek gumy i niedosyt.
Pasja
Ponad 800 sevillistas zgromadziło się pod Ramón Sánchez-Pizjuán. Następnie wspólnie przeszli ulicami miasta pod arenę wczorajszych derbów. Szli w obstawie policji, nie doszło jednakże do ani jednego incydentu.
W międzyczasie w Helipolis gromadzili się beticos. Gdy pojawił się autobus Verdiblancos dzielnica zapłonęła na zielono.
Było to zaledwie preludium do tego co działo się na Benito Villamarin. Prawie 50 000 fanów Betisu przygotowało obiekt na prawdziwe widowisko. Oprawa składała się z dwóch elementów. Na pierwszym widniał król Kastylii i Leonu, święty Ferdynad III zwany “Zdobywcą Andaluzji”, który wyzwolił Sewillę z rąk Maurów w czasie rekonkwisty, jeden z patronów miasta (obecny również w herbie Sevilli). Napis głosi: “Niezwykle szlachetne, wyjątkowo lojalne, niezwyciężone i białozielone miasto Betisu”. Druga przedstawia mapę z okresu, gdy na Półwyspie Iberyjskim panowali Rzymianie. Południowa prowincja nosiła wówczas nazwę Betica (od rzeki przepływającej przez Sewillę, dzisiejszej Guadalkiwir), podpisano: “Miasto Betisu od niepamiętnych czasów”.
A co po spotkaniu? Benito Villamarin opustoszało. Prawie. Wypełniony pozostał jeden, jedyny sektor, ten zajmowany przez sevillistas. Kibice gości, mimo wszystko, podziękowali swojej drużynie za to spotkanie.
Nieoczekiwane partidazo
Akcje, które Gary Neville rozpisał napastnikom Valencii na ich nowych tabletach najwidoczniej przyniosły skutek, lecz angielski szkoleniowiec zapomniał najwyraźniej o korekcie gry swoich defensorów. Wykorzystali to podopieczni Escriby i wspólnie z Los Ches stworzyli wspaniały spektakl. Właśnie tak powinny wyglądać derby Sewilli. Kilka golazo, szalone akcje, cios za cios. Paco strzelał i asystował, wtórował mu Santi Mina, z kolei największe zamieszanie robił Lafita – autor bramki dla Los Azulones oraz kilku koncertowo zmarnowanych okazji.
Symulujesz – wylatujesz
Mówisz Deportivo, myślisz Lucas Perez. I słusznie. Najlepszy piłkarz Galisyjczyków z A Crounii ponownie powiódł ich do zwycięstwa. Po faulu na nim podyktowany został rzut karny, którego zresztą sam wykorzystał. Następnie gdy gospodarze grali już w osłabieniu los Eibaru przypieczętował Arribas.
Jak to się stało, że Depor kończyło mecz w 10-tkę? Cała zasługa spada tu na Luisinho. Portugalczyk miał już na swoim koncie żółtą kartkę, lecz mimo to postanowił zanurkować w polu karnym rywala. Arbiter główny, Javier Fernández, nie okazał litości i wyrzucił delikwenta z boiska. Brawo panie sędzio!
Caicedo show
Ekwadorski napastnik ożywił się po tym jak stanowisko szkoleniowca Espanolu objął Constantin Galca – świadczą o tym jego dwa gole w ostatnich dwóch meczach. W spotkaniu z Las Plmas wyróżnił się podwójnie – Caicedo można uznać jednocześnie za bohatera oraz największe pośmiewisko tego starcia. Przede wszystkim wpisał się na listę strzelców, co ostatecznie dało Los Pericos trzy punkty, lecz gdy po raz kolejny stanął oko w oko z Javim Varasem zrobił coś zaskakującego… przedryblował sam siebie.
Auf Wiedersehen
… powie Pep Guardiola kibicom Bayernu tego lata. Odgłos jaki wydał kamień spadający z serca fanów pozostałych zespołów Bundesligi słychać było w całej Europie. Koniec z marcowym mistrzostwem dla Monachijczyków? Może powinie im się noga i ligowa patera trafi w końcu do kogoś innego? To się jeszcze okaże, póki co Pep nadal ma szansę na zdobycie kolejnych trofeów z der FCB.
Guardiola jest ewenementem w trenerskim swiecie. Nikt go nie zwalnia, nie wyrzuca. Odchodzi z Barcy/Bayernu kiedy chce, na swoich warunkach
— Rafal Lebiedzinski (@rafa_lebiedz24) December 20, 2015
Po raz trzeci
Obyło się bez niespodzianek. Mimo najazdu kibiców Riber Plate na Japonię to Barcelona wyjedzie z Nipponu z trzecim tytułem mistrza świata. Tercet MSN zdemolował Argentyńczyków, a ich jedynym pocieszeniem będą cztery miliony dolarów jakie wpłyną na konto klubu. Gratulacje dla Blaugrany!