W La Liga do finiszu pozostała ostatnia prosta. Część drużyn tylko na to czeka. Barcelona jest o kilka długości od wielkiego triumfu – mistrzostwa bez ani jednej ligowej porażki, gdyż najniebezpieczniejszym wirażem, na którym to marzenie mogło skończyć na bandzie, było El Clásico.
Blaugrana rozpoczęła widowisko od demonstracji własnej siły. Gol Luis Suáreza mógł wprawić kibiców gospodarzy w dobry humor, lecz szybka odpowiedź Królewskich dawała jasno do zrozumienia, że będzie to ostra przeprawa. I dosłownie było ostro. Wrzało najbardziej między Suárezem i Sergio Ramosem, lecz pod koniec pierwszej połowy gorąca atmosfera uderzyła do głowy już wszystkim. Oliwy do ognia dolewał arbiter, gdyż nie przytemperował agresywnych zapędów piłkarzy. Chociażby Gareth Bale powinien obejrzeć czerwony kartonik za nadmierne testowanie wytrzymałości łydki Umtitiego. Granicę przekroczył Sergi Roberto za naruszenie twarzy Marcelo i słusznie musiał rozstać się z murawą osłabiając przy tym swój zespół. W tym momencie Los Blancos mieli Barcę jak na widelcu. A przynajmniej tak mogliśmy myśleć. Rzeczywistość pokazała nam jednak brutalną prawdę o Królewskich. 15-punktowa różnica w tabeli nie jest przecież dziełem przypadku, a trudność w pokonaniu 10-osobowej drużyn Katalończyków to najlepsze podsumowanie sezonu. Ba, Real musiał nawet odrabiać straty po świetnym trafieniu Messiego. Za sprawą lepszej strony Garetha – jego golazo oraz interwencjom Keylora Navasa obyło się bez kompromitacji. Rodzą się jednak pokaźnej wielkości znaki zapytania przed finałem Ligi Mistrzów.
Knockout
Bezpośrednie starcie pomiędzy Gironą i Ebarem – wielkimi maluczkimi La Liga, okazało się zaskakująco jednostronne. W końcu miało być to starcie bokserów tej samej wagi, z nie najlepszym bilansem ostatnich walk. Katalończycy bardziej przypominali swoją wersję ze starcia z Barceloną. Trzymali gardę za nisko – pozostawiali wyrwy w obronie, a piłkarzy Eibaru bez opieki oraz popełniali zbyt dużo błędów własnych. W akcji przy pierwszym golu do osamotnionego obrońcy Girony wyskoczyło czterech zawodników baskijskiego zespołu. Jeden naprzeciw wszystkim przeciwnościom. Te faktycznie sprzysięgły się przeciwko podopiecznym Pablo Machina, gdyż Los Armeros byli tego dnia zabójczo skuteczni, co potwierdza fantastyczne trafienie Takashiego Inui. Jak nie idzie, to nie idzie.
Działo się w Bilbao
Carles Puyol otrzymał od Athleticu nagrodę One Club Man za jego przywiązanie do Barcelony. Raúl García nie zagrał z uwagi na nadmiar kartek, lecz z pewnością miał swój wpływ na spotkanie z Betisem. Przeszedł niedawno zaplanowaną długo wcześniej – z uwagi na małą arytmię – operację serca. Jak wiadomo takie okoliczności wpływają mobilizująco na kolegów z zespołu. Ponadto Betis oszczędzał już siły na derby Sewilli. Przez długie okresy piłkarze Verdiblancos byli wręcz nieobecni na boisku. Athletic z kolei zrezygnował z rzucania piachu pod powieki swoich kibiców i pokazał się z przyzwoitej strony. Początkowo objawiało się to jedynie obijaniem poprzeczki, co podchwycili także i goście, kiedy przyszło im odrabiać straty, co przełożyło się w końcu i na gole dla Los Leones. Ściślej trafienia z główki Ikera Muniaina oraz precyzyjnego strzału “od niechcenia” Aduriza. Baskom pomógł też i arbiter, gdyż anulował wyrównującego gola Javiego Garcii ze względu na wątpliwy faul Lorena Moróna na Kepie.
Wciąż się tli
To był udany powrót Joaquína Caparrósa na Ramon Sanchez Pizjuan niemal 13 lat po tym jak musiał opuścić ten stadion. Jako motywator, tchnął w Sevillę więcej wigoru. W zetknięciu z drużyną Realu Sociedad Sevillistas pokazali większe chęci. Cierpieli jednak na problem ze skutecznością – nie potrafili rozbroić Txuri-Urdin czy też przypieczętować zwycięstwa większą liczbą goli. Szczęśliwie przytrafił się im rzut karny, gdy Sandro wyprzedził Diego Llorente w walce o piłkę. To spowodowało kontakt z obrońcą, który sędzia główny Jaime Latre uznał za wystarczający do wskazania na wapno. Éverowi Banedze noga nie zadrżała, dzięki czemu Los Nervionenses i spółka wciąż podsycają ostatnie ognisko emocji w La Liga. Oby tak do ostatniej kolejki.
Last minute
Opustoszałe trybuny, wolne tempo spotkania… cała sceneria wskazywała raczej, że jest to jeden z przedsezonowych meczów towarzyskich niż pojedynek o jakąkolwiek stawkę. Były to jednak wymarzone warunki dla Getafe. Los Azulones mimo skutecznych kontr przy wykorzystaniu długich podań za wysoko ustawioną defensywę, nie byli w stanie wykorzystać dogodnych okazji. Do czasu aż pod koniec “sparingu” koszmarny błąd przy wyprowadzaniu futbolówki spod własnej bramki popełnili Kanaryjczycy. Gaku odebrał futbolówkę, po czym napastnicy gości znaleźli się w sytuacji 3:1. Akcję na gola zamienił Angel Rodriguez. Getafe wciąż może odważnie marzyć o występach w Europie.
Derbowo?
Niezagrożona możliwością wielkiej pogoni Valencia spuściła już nogę z gazu. I tak jeszcze przed pierwszym gwizdkiem derbów Comunidad Valenciana byli pewni udziału w kwalifikacjach do następnej edycji Ligi Mistrzów. W spotkaniu najbardziej na plus wyróżniali się bramkarze obu drużyn, pokazując wysoki poziom, kiedy którejś z ekip akurat nadarzyła się dobra okazja na przełamanie impasu. Ten mecz, jak i szereg wcześniejszych, potwierdził iż Submarinos Amarillos mają patent na swoich rywali zza miedzy. Tym razem rozstrzygnięcie przyszło za sprawą główki Mario Gaspara, na kilka minut przed końcem spotkania.
Gram szczęścia dla Depór
Cudaczny gol dla Celty autorstwa Maxi Gómeza nadający się do kompilacji z kategorii “komedia pomyłek”, nie mógł zwiastować dla Deportivo dobrego początku galicyjskich derbów. Zwłaszcza, że wkrótce za nim poszły kolejne ciosy, choć nie tak skuteczne jak ten pierwszy, przypadkowy. Niemniej goście stopniowo i powoli zaczęli otrząsać się z szoku. Dostrzegli w końcu, że pod nieobecność Iago Aspasa, są w stanie na pożegnanie z Primerą utrzeć nosa Los Celestes. Druzgocące uderzenie nie mogło nastąpić w lepszym momencie, niż w doliczonym czasie gry. Autorem gola nie mógł być nikt inny niż Lucas Pérez. Scenariusz nie byłby wówczas kompletny. Mimo kłujących okrzyków “Segudna, Segunda!” skierowanych pod adresem piłkarzy Depór, Ci pozostali uśmiechnięci.
Myślami w Lyonie
Atlético już od dawna traktuje ligę jako pracę z przymusu, do której nie ma motywacji się nadto przykładać. Myśli zawodników Los Rojiblancos krążą wokół trofeum, a nie ligowej prozy życia. Cholo zdecydował się nawet na odejście od świętego 4-4-2 i wystawił trzech środkowych obrońców. Co prawda to zdarzało mu się okazjonalnie i wcześniej, lecz jako reakcja na tego typu ustawienie u przeciwnika (np. z Gironą). Inicjatywa tradycyjnie przypadała rywalom, z czego Papużki – żywsze po odejściu Quique – skrzętnie zrobiły użytek. Z drobną pomocą nie tak już żelaznej obrony Atleti. Przy golu Óscara Melendo dopomógł Savić, który zmylił Oblaka i główka wpakował piłkę do własnej bramki. Drugie bardzo precyzyjne trafienie tuż przy ziemi i słupku, to “zemsta” byłego Rojiblanco – Léo Baptistão.
Spakowani
Zawodnicy Málagi odliczają jedynie spotkania i minuty do końca koszmaru, w którym się znaleźli. Jedno zwycięstwo w ostatnich pięciu spotkaniach w zupełności wystarczyło na otarcie łez. Już po zaledwie trzech minutach spotkania La Rosaleda wygwizdała piłkarzy własnej drużyny. Tyle bowiem Andaluzyjczykom zajęło sprezentowanie prowadzenia przeciwnikom. Skarcił ich najpierw Manu Garcia, a następnie swoim debiutanckim golem w La Liga, napastnik głębokich rezerw Ermedin Demirović. Na koniec pożegnał się Ibai Gómez jednym z piękniejszych trafień w tej kolejce.
Porwani przez burzę
Nad Leganés zebrały się czarne chmury. Ulewa jaka spadła na Estadio Butarque przez pewien czas uniemożliwiała oglądanie wydarzeń na murawie, lecz prawdziwą drogę przez mękę urządziły Los Pepineros Żaby, choć rozpoczęły swoje skoki dopiero po przerwie. Do boju Levante poprowadził ich kapitan. José Luis Morales otworzył wynik, a przy kolejnym rajdzie został sfaulowany przez Zalduę. Obrońca obejrzał za to czerwony kartonik, gdyż skrzydłowy wyszedł na bardzo dogodną pozycję do oddania strzału. Do podyktowanego rzutu wolnego podszedł Enis Bardhi i posłał kąśliwy opadający strzał, obok muru. Nie chybił, choć futbolówka przeszła jeszcze po rękach Champagne. W zasadzie było już po meczu. Gospodarzył dobił jeszcze Coke, przypieczętowując zepchnięcie Leganés na pozycję tuż nad strefą zrzutu do Segundy. Dziś Lega ogłosiła, iż Asier Garitano nie zdecydował się na prowadzenie drużyny w kolejnym sezonie. Z kolei władze Los Grantos powierzyły stery zespołu Paco Lópezowi także na nadchodzącą kampanię.