Kanarki już nie zaśpiewały, nie latały wysoko. Przez cały sezon przypominały Tweety’ego. Ze zbyt małymi skrzydłami, by prawa fizyki pozwoliły im wznieść się w powietrze. Zbyt dużą głową, a za małym rozumem. Z nadmierną chęcią do bardzo niebezpiecznych zabaw z kocurami. A nie mieli przy tym tyle szczęścia, co bohater kreskówki. La Liga to nie bajka.
Zaledwie nieco ponad 7000 miejscowych kibiców pojawiło się na Gran Canarii, by obejrzeć spotkanie z Alavés, podczas gdy średnia frekwencja Las Palmas była w tym sezonie 2,5 razy wyższa. Ci nieliczni, którzy postanowili pojawić się na stadionie zrobili to głównie by pokazać swoje przywiązanie do drużyny. Dobrego futbolu, czy nawet próby wynagrodzenia im tego poświęcenia się nie doczekali. W zamian musieli patrzeć jak Kanarki są rozsmarowywane po murawie. Dublet Munira, trafienie Álvaro Medrána i na dokładkę jeszcze jedeno Rubéna Sobrino w doliczonym czasie gry. Bez większego zagrożenia ze strony Los Amarillos poza jednym strzałem.
Kibice są załamani, rozgoryczeni i wściekli na zarząd. Z kolei największy udziałowiec i jednocześnie prezydent klubu nie był obecny na trybunach, gdy jego zespół zagwarantował sobie start w przyszłej edycji Segudna División. I może byłoby to bardziej zrozumiałe, gdyby Miguel Ángel Ramírez był np. Chińczykiem, a nie lokalnym biznesmenem, Kanaryjczykiem. Mało tego, lokalny sąd wydał za nim nakaz zatrzymania, ponieważ Ramírez nie pojawił się na zeszłotygodniowej rozprawie w sprawie jednej z jego firm ochroniarskich (miała zaoszczędzić miliony np. nie płacąc pracownikom za nadgodziny). Jak się okazało prezydent UDLP przebywał w tym czasie w Miami w “sprawach służbowych”. Zgodnie z zapowiedzią ma niebawem stawić się przed sądem i złożyć wyjaśnienia. Jakie by to powody nie były, dla kibiców sprawa jest jasna. Prezydent Las Palmas jak tylko może unika odpowiedzialności za swoje błędne decyzje podjęte przed i w trakcie sezonu. Nie chce się przyznać do porażki. Jak wiadomo ta zawsze jest sierotą.
Patrz Pan, tak się strzela
San Mamés ponownie zostało zdobyte. Ponownie przez zespół z okolic dna tabeli i to pomimo faktu, iż Raúl García wyprowadził Athletic na prowadzenie już w 8’fenomenalnym golazo. Nim sędzia odgwizdał czas na przerwę Enis Bardhi wprawił trybuny w osłupienie. Macedończyk pokonał Kepę dwukrotnie wkręcając futbolówkę w jego bramkę. Dwa razy w odstępie dwóch minut. Dwa razy z rzutu wolnego, wykonywanego niemal z tego samego miejsca. Pomocnik pozwolił o sobie zapomnieć na długie kolejki, lecz tymi golami nadrobił zaległości. Zwycięstwo Żab przypieczętował jeszcze kapitan José Luis Morales dobijając Lwy po upływie 90 minut. Tym samym Levante jest już o krok od zapewnienia sobie utrzymania. Jeśli pokonają w nadchodzącej serii gier Sevillę, to stanie się faktem.
Stłumiona nadzieja
Depor było jedynym zespołem pod kreską, który nie chciał się pogodzić ze swoim losem i próbował wyrwać z sieci. Jednak ich zryw przyszedł zbyt późno i szybo dobiegł końca. Ułomności galisyjskiego zespołu ponownie doszły do głosu. Nie potrafili zadać śmiertelnego ciosu Sevilli i nie zdołali tego dokonać z Leganés. Mimo trzech doskonałych okazji Lucasa Péreza na zmianę wyniku. Teraz Depor potrzebuje cudu aby się uratować.
Valencia zatrzymana
Celta i Valencia przystąpiły do starcia osłabione. W zespole Galisyjczyków brakowało Iago Aspasa – lokomotywy, w ekipie Los Ches Daniego Parejo – maszynisty. Fatalna strata Pione Sisto w środku sprawiła, iż Santi Mina powrócił na Balaidos w roli strzelca. Futbolówka trafiła bowiem pod nogi Guedesa, który sprytnym podaniem za plecy defensorów uruchomił wychowanka Celtów. Santi pokonał Sergio Alvareza uderzeniem z woleja, po czy przeprosił za to zgromadzonych fanów. Wkrótce jednak drużyna Unzué także doszła do głosu. Wass wykonał rzut wolny i posłał futbolówkę w pole karne. Maxi Gómez tylko na nią czekał. Uderzył głową zaskakując Neto kierunkiem uderzenia. Piłka wpadła do bramki, choć przeszłą po rękawicy Brazylijczyka. Zawodnicy Marcelino byli zdecydowanie bliżej wyrwania zwycięstwa, jednak na drodze staną im Alvarez. Golkiper miejscowych okazał się szczególnie wielki dla 18-letniego Ferrána Torresa. Pomocnik mając przed sobą cała połać bramki uderzył prosto w portero.
Kompromis
Atleti zaangażowane w boje na europejskich murawach poza Hiszpanią nie zamierzało z Betisem wylewać siódmych potów. Choć i tak mogło pokusić się o tradycyjne 1:0. Jednakże po uderzeniu Fernando Torresa piłkę z linii bramkowej wybił Aïssa Mandi. Kolejna okazja nadarzyła się, gdy bramkarz gości musiał opuścić murawę z powodu kontuzji. Miejsce Daniego Giméneza zajął wówczas Pedro López – nr 3 w kolejności do pozycji między słupkami Los Verdiblancos (Adan także leczy uraz). Formę golkipera postanowił sprawdzić Saúl, najbardziej aktywny zawodnik z ekipy Simeone, lecz jego atomowy strzał trafił w poprzeczkę. Nim Los Rojiblancos dowieźli spotkanie do końca na moment zapomnieli o tym, iż powinni oczekiwać na gwizdek arbitra. W ich szeregi wkradło się rozluźnienie, które nieomal kosztowało ich porazkę. Koniec końców doszło do rozwiązanie kompromisowego, które i tak nie szkodzi specjalnie żadnej ze stron.
EroGetafe?
To już nie są mrzonki. Drużyna Bordalása wykorzystała słabości poszczególnych rywali i wspięła się już o krok od siódmej lokaty zajmowanej jeszcze przez Sevillę. Ostatnio potwierdzili swoje aspiracje zdobywając Ipuruę, a wcześniej pokonując Valencię. Los Azulones pokonali Basków golem Mathíasa Olivery, zawodnika który przed tym meczem miał na swoim koncie zaledwie 13 minut w La Liga i to w dwóch spotkaniach. Przed nimi jeszcze bezpośredni mecz z Gironą, pewnymi już spadku Las Palmas oraz Malagą, a także z najgroźniejszym ze stawki Atleti. A zatem nie są bez szans, by zarobić jeszcze kilka punktów i sięgnąć po kwalifikację do Ligi Europy.
Derbowe przebudzenie
W piątkowy wieczór Quique Sánchez Flores rozstał się z Espanyolem, a w niedzielę nowy szkoleniowiec – David Gallego – świętował wraz z Papużkami zwycięstwo nad lokalnym przeciwnikiem. Nie było ono wcale łatwe, trzeba było je wyszarpać, co w ostatnich tygodniach było obcym zachowaniem dla Katalończyków z Cornellà-El Prat. Walczyli tak zaciekle, iż toku rywalizacji Stuani doznał nawet złamania nosa. Girona naciskała, niemal bez ustanku. Gospodarze obili słupek, główkowali lecz uderzenia z powierza zatrzymał Pau, oblegali bramkę gości. Na próżno. Nawet dopracowane stałe fragmenty nie przynosiły im korzyści. Z kolei Gerarda Moreno, perfekcyjnie uruchamiany przez Sergiego Dardera, był dla Los Albirrojos wręcz zabójczy. Potrafił jednym zwodem zmylić cała linię obrony, a przyspieszając zostawić ją w tyle. Znów pozwolił Papużkom wzbić się w powietrze.
Kiedy już nie trzeba, to wychodzi
Po trzech porażkach z rzędu, po zakupieniu biletów w jedną stronę do Segunda Divisón, Málaga nieoczekiwanie zagarnęła trzy punkty. I ti nie z byle jaką drużyną. W końcu Real Sociedad po zmianie trenera wyglądał na zespół, który zmierzał w dobrym kierunku. Jednakże jak widać wyjazdy poza Anoetę wciąż im nie służą. Andaluzyjczycy może i faktycznie nie grali już o najwyższą stawkę, co nie znaczy, że nie ciążyła na nich presja. Los Boquerones walczyli o serca kibiców, a wygrana narodziła się w akompaniamencie okrzyków z trybun: “Al-Thani odejdź”, “zawodnicy-najemnicy”… W odróżnieniu od Las Palmas piłkarze andaluzyjskiego klubu dążą do odzyskania własnego obiektu, ponieważ wsparcie z La Rosaleda będzie niezbędne w przyszłym boju o awans.
Pozostałe spotkania 34 kolejki: Barcelona – Villarreal oraz Sevilla – Real Madryt zostaną rozegrane 9 maja. W zamian za te dwa spotkania otrzymaliśmy lanie zdeterminowanej Blaugrany zgotowane Sevillistas w finale Pucharu Króla. Duma Katalonii po odpadnięciu z Ligi Mistrzów nie zamierzała zakończyć sezonu “jedynie” z mistrzostwem, dlatego zwarła szyki i ruszyła na Andaluzyjczyków wbijając im manitę. Wspaniała, swoją ostatnią kartę w Barcelonie, zapisał tym spotkaniem Andrés Iniesta. Jeśli jakimś cudem ominęło was to jednostronne widowisku, możecie nadrobić je poniżej.