Nadeszła wiosna. Athletic i Real Sociedad budzą się zimowego snu, rozkwita Betis i Levante, a Eibar gaśnie w oczach. Trwa taniec na ostrzu noża ostatnich z ostatnich i przepychanki o bilety do Europy. Wiosna. Nawet derby Madrytu smakowały lepiej niż w listopadzie.
Przewagę na własnym terenie objęli Los Blancos. Co pewnie nikogo nie zdziwiło, gdyż Atlético nie zwykło opuszczać gardy bez wyraźnego powodu, a zważywszy na przewagę punktową miało w tym spotkaniu dużo więcej do stracenia. Na Los Rojiblancos spadały zatem ciosy Królewskich, lecz fantastycznie dysponowany Jan Oblak sparował niemal wszystkie z nich. Niemal – poza jednym należącym do Cristiano Ronaldo. Utrata gola zadziałała mobilizująco na ekipę Cholo, a zwłaszcza na Antoine’a Griezmanna, którego córka obchodziła niedawno drugie urodziny. Francuzowi bardzo zależało, aby uhonorować ten fakt golem. Dopiął swego, po czym zaprezentował przygotowaną wcześniej koszulkę z życzeniami dla małej Mii. Po tym Los Colchoneros wrócili do swojej gry, lecz z duszo lepszymi efektami. Pozwolili tylko na jedną groźną sytuację – uderzenie Sergio Ramosa z rzutu wolnego, z którym także poradził sobie słoweński golkiper gości. W najważniejszych kontrowersjach też padł remis 1:1. Nie odgwizdano karnego za faul na Tonim Kroosie, a sędzia liniowy dopatrzył się spalonego Vitolo, gdy zawodnik znajdował się na własnej połowie. Gruba, biała linia na środku murawy najwyraźniej już nie wystarcza.
Messi, jeszcze raz
Mecz z Leganés Barcelona mogłaby nieco odpuścić. I faktycznie Valverde dał odpocząć kilku podstawowym zawodnikom przed rewanżem w Lidze Mistrzów. Nie dotyczyło to jednak Leo Messiego. Nietrudno doszukiwać się związku z wydarzeniami z meczu z Sevillą. Naturalnie, Los Pepineros nie stanowili aż takiego zagrożenia jak Andaluzyjczycy – tylko po co się męczyć, skoro można załatwić sprawę szybko i gładko? Zważywszy na to jakie męczarnie przechodzili pozostali zawodnicy Barcelony, żeby pokonać Ivána Cuéllara, trzeba uznać obecność Argentyńczyka za niezbędną. Dopiero gdy Messi wziął sprawy w swoje ręce zrobił z Ogórków sito. Pewnie dlatego, że w odróżnieniu od Luisa Suáreza nie strzelał w powietrze.
Sztuka wyboru
Ludzkie myśli potrafią kroczyć wieloma krętymi ścieżkami, a dowodem na to jest proces decyzyjny jaki miał miejsce przed wyborem defensorów Sevilli na spotkanie z Celtą. Dantejskie sceny jakie miały miejsce pod bramką Sevillistas zrodziły się jeszcze przed meczem. Zestawienie obrony z Danielem Carriço, dla którego było to pierwsze spotkanie od września zeszłego roku; Guilherme Araną – drugi występ w wyjściowym składzie, Layunem – objeżdżał go nawet Diego Rico, lewy obrońca Leganés; nie wróżyło nic dobrego. Tę wesołą kompanię – zupełnie niezgraną – wysłano akurat na Celestes, i to na ich terenie. Napad Galisyjczyków do kulawych przecież nie należy, choć potrzebował nieco czasu na rozgrzewkę i zachęty w postaci samobója wspomnianego Arany. Ale gdy gospodarze poczuli krew, Los Nervionenses i Montelli pozostawały już jedynie modlitwy, o to aby Iago Aspas z piekła rodem, zadowolił się tylko hattrickiem. Oj działo się.
RodriGol
Piąta wygrana Valencii z rzędu. Do każdej z nich swoją stopę dokładał nieoceniony dla Marcelino Rodrigo. Ostatnim przystankiem na drodze Nietoperzy były Papużki. Pau López znalazł receptę na prawie wszystkie strzały gospodarzy. Oczywiście, z wyjątkiem nieocenionego dla Marcelino Rodrigo. Brazylijsko-hiszpański koktajl Mołotowa eksplodował i spłaca się z nawiązką za okazane zaufanie. Jest odpowiedzialny za 1/4 wszystkich goli Los Ches w La Liga i nie powiedział jeszcze zapewne ostatniego słowa.
Przebudzone Lwy
Spotkanie z Athletikiem nie mogło zacząć się gorzej dla Villarrealu. Już w czwartej minucie stracili bramkę, a dwie minuty później na murawie zasłabł Pablo Fornals. Pomocnik już wcześniej miał taki przypadek – zemdlał na jednym z grudniowych treningów, jak się okazało, z powodu niedoboru glukozy (hipoglikemia). Pablo niebawem opuścił boisko i mecz z Los Leones, a noc spędził na obserwacji w szpitalu.Los Amarillos nie mogli się podnieść się po tych stratach. Choć Asenjo dwoił się i troił między słupkami – zaliczył nawet podwójną paradę po uderzeniach głową Raula Garcii i De Marcosa, brakowało mu asekuracji ze strony kolegów i lepszej oceny odległości oraz tempa akcji po opuszczeniu linii bramkowej. Po golu Carlosa Bakki w odpowiedzi na trafienie Iñakiego Williamsa, wśród miejscowych fanów pojawiła się mała iskierka nadziei. Jednakże Baskowie mieli spotkanie pod kontrolą, a Iker Muniain w najlepszy możliwy sposób uczcił swój powrót po ponad pięciomiesięcznej nieobecności spowodowanej kontuzją.
Rechot szczęśliwych Żab
Levante uczciliśmy mianem plusa miesiąca za ich świetną postawę w marcu. Żaby pokonały także Las Palmas, choć nie bez problemów. Urodziwe zwycięskie trafienie José Campañi padło dopiero w doliczonym czasie gry, i to gdy Levante grało w dziesiątkę. Ogranie Kanaryjczyków tylko umocniło bezpieczną pozycję i komfort psychiczny Los Granotas. Tym samym ustalili oni również skład tegorocznych spadkowiczów, jeśli nie wydarzą się jakieś cuda. Kanarkom pozostaje już tylko jedno: “Przegrana poważnie obniżyła nasze szanse na pozostanie w Primera, lecz dopóki kalkulator im nie zaprzeczy, będziemy walczyć” – zapowiedział Paco Jémez.
Topielce
Piątkowy wieczór przyniósł pojedynek między topielcami, którzy w panice próbowali wspiąć się po sobie, ku powierzchni. Jeśli jeden sięgał po zbawienny haust powietrza, skazywał drugiego na męczarnie pod wodą. Dlatego walczyli zaciekle. Lukas Perez z rzutu karnego dał prowadzenie Galisyjczykom, lecz później dopływ tlenu poczuli Andaluzyjczycy. Do własnej bramki trafił bowiem Guilherme. Oko za oko, ząb za ząb, gol Diego Rolana za gol Adriana. I w końcu ponownie Adrian. Zapada rozstrzygnięcie. Pierwsze zwycięstwo Depor za kadencji Seedorfa staje się faktem. Niemniej przydarzyło im się to bardzo późno, być może już zbyt późno. Mimo, iż Depor dryfuje na powierzchni i jeszcze oddycha, wciąż otacza je tylko woda, wciąż jest daleko do zbawiennego lądu, wciąż dokucza mu zmęczenie.
Biało-niebieska jaskółka
“Mam nadzieję, że nie zobaczę już tak słabej Girony jak dziś” – podsumował łomot od Realu Sociedad Pablo Machin. Katalończycy coraz śmielej marzyli o Lidze Europy, lecz gdy te szanse zaczęły już przybierać realne kształty, osunęli się w tabeli. Txuri-Urdin rozkrajali defensywę beniaminka z łatwością Barcelony. Dogrywali piłkę na wolne pole za plecami obrońców i reszta była już tylko formalnością. Z manity wbitej przyjezdnym dwa gole należały do Mikela Oyarzabala. Już nie tylko Athletic, lecz i Real Sociedad obudził się z letargu. Baskowie z Donostii po raz drugi z rzędu zachowali czyste konto, co w tym sezonie nie miało jeszcze miejsca. Szkoda, że w momencie, kiedy główny cel zniknął im z oczu.
Kwietniowa fiesta
15 kwietnia w Sewilli zaczyna się jarmark, który odbywa się od kilku wieków. Dziś jest bardziej świętem, doskonałą okazją do przystrojenia się w tradycyjne andaluzyjskie stroje, do śpiewania i tańczenia na ulicach miasta. Choć fiesta jeszcze się nie rozpoczęła Betis już znajduje się w odpowiednim stanie umysłu do zabawy. Kolejny rywal, kolejne zwycięstwo, europejskie puchary na wyciągnięcie ręki. Eibar, jeszcze wcześniej niż Girona, rozpoczął swój odwrót z górnej części tabeli. Gdy Los Armeros zawitali na Benito Villamarin, byli niczym ofiara, a nie zespół, który chce walczyć o wszystko. Symbolem upadku był samobój Anaitza Arbilli, który jeszcze nie tak dawno stanowił ostoję obrony Basków i doprowadzał napastników rywali do płaczu.
Cienie z Getafe
Jeszcze bliżej szczęścia niż Los Granotas jest Alavés. Tak blisko, że już od dawna nikt nie wymienia ich w gronie kandydatów do spadku. Lepiej jednak szybciej dopełnić formalności niż później, zwłaszcza iż poprzednie cztery kolejki nie przyniosły Baskom żadnej wygranej. Wszystko dobrze się złożyło, gdy trafili na Getafe, w równie kiepskiej dyspozycji. Los Azulones niemal oddali spotkanie Deportivo. Przeciwnikiem Victora Laguardii i Munira przy ich bramkowych akcjach, oprócz stojącego miedzy słupkami Guaity, był jedynie opór powietrza. W ataku Getafe pojawiało się jedynie duchem. Dani Pacheco przez większość meczu mógł czuć się bardziej jak widz, który dostał niecodzienne miejsce do obserwowania spotkania. Jego interwencja nie była potrzebna nawet przy rzucie karnym. Antunes doskonale poradził sobie w zmarnowaniu jedenastki. Kolejnej z rzędu w wykonaniu zawodnika z Getafe.