Czołowa czwórka La Liga okopała się i pewnie broni swoich pozycji na szczycie tabeli. O sile tych umocnień przekonała się Sevilla, która poniosła dotkliwe straty w szturmie na szańce Valencii.
Sevilla stanęła przed jedną z najlepszych szans aby zainicjować wspinaczkę na ligowe pozycje dające kwalifikacje do Ligi Mistrzów. Oto w andaluzyjskiej twierdzy pojawiła się Valencia, która od dawna miała problemy, żeby wywieźć komplet punktów z Ramón Sanchez Pizjuán. W istocie gospodarze uderzyli jakby był to mecz o wszystko. Neto musiał dwoić się i troić, żeby uratować bramkę przed falami Los Nervionenses. Kibice gospodarzy mogli tylko łapać się za głowy i powtarzać pytanie “jakim cudem to nie weszło”. 21 strzałów, 0 goli. Każdy atak Sevillistas rozbił się na okopach bronionych przez Nietoperze. Za to kontry wyprowadzone w odwecie potrafiły zaskoczyć zespół Montelli. Dwie z nich wykończył Rodrigo. Dwukrotnie hiszpański napastnik został dostrzeżony przez Kondogbię i perfekcyjnie obsłużony dokładanym, długim podaniem i dwukrotnie zawiedli obrońcy Sevilli. Za pierwszym razem Sergio Escudero, za drugim Clément Lenglet. Gospodarze zasługiwali na więcej, lecz drużyna Marcelino wymierzyła im siarczysty policzek. To jego podopieczni mogą już dziś słyszeć gdzieś w oddali hymn Ligi Mistrzów. Jeszcze odległy, ale już bardzo wyraźny.
Słoneczna plaża na La Rosaleda
Kameruński bramkarz, tak jak i Málaga, miał w zwyczaju mocno stawiać się Barcelonie. Andaluzyjczycy potrafili doprowadzić Blaugranę i jej fanów do olbrzymiej frustracji. Te czasy minęły jednak wraz z odejściem portero i kilku innych kluczowych zawodników z kadry Los Boquerones. La Rosaleda nie jest już wrogim miejscem, lecz plażą z pobliskich kurortów, gdzie w trakcie weekendu można naładować baterie przed kolejnym tygodniem wytężonej pracy. Dwa szybkie trafienia, w tym popisowa piętka Coutinho, oraz czerwona kartka dla Samuela i w zasadzie było po wszystkim. Przepaść między liderem i zespołem zamykającym stawkę była widoczna jak na dłoni, zwłaszcza iż gospodarze nie wykazywali wielkich chęci do walki. Barcelona z kolei była już myślami przy prawdziwych wyzwaniach. Porażka z Katalończykami była pewnie wpisana w rejestr, lecz pomimo – jak można się spodziewać – kolejnych przegranych, José González może spać spokojnie. Wedle zapewnień władz Málagi nie zostanie zwolniony do końca sezonu.
Przeprawa prze Ipuruę
Odwiedziny małym, lecz dumnym Eibarze, nie należą do spacerków. Rusznikarze potrafili na otwarciu spotkania pokazać więcej niż PSG przez większość starcia z Los Blancos. Gospodarze imponowali intensywnością, rządzili i rozdzielali piłkę, zmuszali do strat i przejmowali wszystkie bezpańskie futbolówki. Królewscy byli zagubieni i nie potrafili nadążyć za energicznymi Baskami. Drużyna miała jednak w swoim arsenale Cristiano i Modricia. Chorwat był zresztą doceniony przez kibiców Los Armeros podczas poprzedniej wizyty Realu Madryt. Luka bardzo dobrze odczytał zamiary Arbilli i przeciął podanie obrońcy, by w chwilę później pokazać swój geniusz i przerzucić piłkę wprost do Ronaldo. Tak zainicjowana została akcja, która dała podopiecznym Zizou prowadzenie i ostatecznie ułatwiła zdobycie Ipurui. Ale była to przeprawa niczym przez pole minowe. Los Blacos musieli bowiem zmagać się z zawziętością Basków, która zwieńczona została golem Ivana Ramisa. Ponownie rozwiązaniem na te bolączki była madrycka “7”.
Recital Antoine’a
Atlético mogło przegrać z Barceloną, ponieważ nie miało w swoich szeregach Messiego, lecz w starciu z innymi z wielbiciela minimalizmu przeobraziło się w pana demolkę z dziecięcym uśmiechem Antoina Griezmanna. Moment na trafienie Francuza był wręcz wymarzony, gdyż poprzedził go okres najlepszej gry Celtów i zmarnowane trzy dogodne okazje na napoczęcie Wandy. Gdy Atleti odpowiedziało szybkimi nogami Antoine’a, który zdołał położyć jednego z obrońców oraz bramkarza, a następnie wkręcić piłkę w okienko bramki, nie było już odwrotu. Gdy Galisyjczycy domagali się karnego po starciu Lucasa z Pablo Hernandezem, również dały znać o sobie stopy Griezmanna. Napastnik prostopadłym podaniem pomiędzy nogami zawodnika Celestes perfekcyjnie uruchomił Vitolo. Kanaryjczyk nie zawahał się i jego pierwszy ligowy gol dla Atelti stał się faktem. W finalnym akcie wystąpił jeszcze Angel Correa, dopełniając formalności.
Girona tworzy historię
“Nie widziałem martwej drużyny, lecz żywą. Drużynę, która mierzyła się jak równy z równym z Gironą” – mówił Clarence Seedorf po porażce Depor z Los Albirrojos, dodając następnie – “stworzyliśmy sobie więcej szans”. Holenderski szkoleniowiec mógłby przybić piątkę z Montellą. Jak dobrze wiemy futbolu nie liczą się jednak ilość stworzonych szans, lecz te wykorzystane. Jak zademonstrowało Deportivo i Sevilla pierwsze niekoniecznie przekłada się na drugie. Zespołowi Pablo Machína wystarczyły dwa stałe fragmenty gry, dwa fantastyczne dogrania Álexa Granella do kolegów czyhających w polu karnym, żeby odprawić z Galisyjczyków z Katalonii na tarczach. Girona wygrała u siebie po raz szósty z rzędu, a to wynik nieosiągalny w La Liga dla nikogo, poza Barceloną.
Złota puenta Paco
Zawodnicy Las Palmas opuszczali swój stadion ze spuszczonymi głowami, choć przez ponad godzinę udało im się powalczyć z Villarrealem. Ostatecznie nie sprostali wyzwaniu, gdyż jedna z kontr Submarino Amarillo wyprowadzona przez Pablo Fornalsa i wykończona przez Carlosa Baccę zakończyła się powodzeniem. I choć później dwukrotnie Kolumbijczyk zawodził w sytuacji, gdy mógł zamknąć spotkanie, wyręczył go w tym Sansone wykorzystując rzut karny podarowany, wślizgiem od tyłu w nogi Włocha, przez Alejandro Galveza. Kanaryjczycy przegrali, lecz Paco Jémez wygrał atencję mediów kwitując występ: “Gdyby klub miał czas i pieniądze wylecielibyśmy wszyscy na zbity pysk, ja byłbym pierwszy.”
Jeśli prowadzisz, odpuść mecz
Taka sentencja przyświeca w tym sezonie Txuri-Uridn. Wielokrotnie w ich występach pojawia się scenariusz, w którym obejmują najpierw prowadzenie, tylko po to by następnie zmarnotrawić je w końcówce spotkania. Z Espanyolem było podobnie. Willian José, który marzy o Mundialu, po raz 12 wpisał się na listę strzelców La Liga 2017/18, czym wyrównał swoje osiągnięcie z poprzedniej kampanii. Niemniej zdobycze Brazylijczyka nie przekładają się w stu procentach na rezultaty Basków z Donosti. Otwarte widowisko zaowocowało również golami Papużek. Wyrównującym Léo Baptistão i drugim Gerarda Moreno sprezentowanym przez Miguela Ángela Moyę. Były bramkarz Atleti sprokurował rzut karny, wybronił go, lecz ostatecznie nie był w stanie poradzić sobie z dobitką hiszpańskiego napastnika pukającego do wrót reprezentacji.
Raúl García i przekąska z Ogórków
Po kompromitujących porażkach na Sanchez Pizjuán i Velodrome kibice Athletiku wreszcie mieli co świętować. Ofiarą wściekłości Los Leones stało się Leganés. Zespół, który zdarzyło się już wygrać na San Mamés, choć w La Liga pojawił się dopiero w zeszłym sezonie. Narzędziem zemsty był Raúl García, który skompletował dublet po fatalnym w skutkach wyjściu z bramki Ivana Cuellara oraz kiepskim przyjęciu piłki przez Rubéna Péreza. Nie oznacza to jednak, iż już powinniśmy pisać listy pochwalne pod adresem Zigandy. Athletic oddał bowiem piłkę Lega, Nordin Amrabat robił na lewym skrzydle co chciał i niewiele brakowało, by skończyło się to dla Basków nieszczęściem.
Pan Loren
Pięć goli w sześciu występach, przy ośmiu strzałach na bramkę rywali. To bilans nowej gwiazdy Los Verdiblancos, Lorena Moróna, który błyskawicznie zdobywa kolejne murawy La Liga. Wychowanek Marbelli trzy sezony spędził w Betisie B i dopiero teraz, jako 24-latek, zdołał wyważyć bramy Primery. W poniedziałkowy wieczór u jego stóp legła twierdza Mendizorroza. Napastnik rozpoczął i zakończył strzelanie na stadionie Alavés. Na wyrazy uznania zasługuje także fakt, iż Betis zagarnął komplet punktów na tak trudnym terenie mając w wyjściowej jedenastce aż trzech zawodników z rezerw, którzy dopiero w tej kampanii przetarli sobie szlaki do pierwszej kadry.
Akcja reanimacja
Seria 15 meczów bez wygranej Levante zakończyła się tuż po zwolnieniu Juana Muñiza. Nie oznacza to jednak, ze jego następca Paco López może już spijać śmietankę. W prawdzie jego zespół sięgnął po zwycięstwo, lecz nieoczekiwane – patrząc na przebieg meczu. Żaby zademonstrowały ze swej strony jedynie szczyptę tego, co w przypływie dobrych chęci można byłoby nazwać futbolem. Nie zawiodły ich za to stałe fragmenty. Ostrzeżenie w postaci strzału w poprzeczkę po rzucie rożnym, dał Getafe Róber Pier. Drugiego już nie było. Los Azulones odpuścili krycie Coke w polu karnym, przy kolejnym rożnym, a wychowanek Rayo bez problemów zapewnił gościom niezbędne do utrzymania oczka.