Barcelona miała już mistrzostwo w kieszeni, lecz to powoli zaczęło się z niej wysuwać. Okazję zwietrzyło Atleti i przyśpieszyło kroku, żeby sięgnąć po kolejny tytuł. Jednak zostali złapani za rękę na gorącym uczynku. Przez Leo stojącego na straży Dumy Katalonii.
Atlético przyjechało na Camp Nou z zadaniem zrealizowania swojej strategii. Los Rojiblancos w odwiecznym dylemacie czy mając za krótki koc zakryć sobie głowę, czy nogi, zawsze wskazują na to drugie. Barcelona odwrotnie. Choć trzeba przyznać, że w tak ważnym spotkaniu dużo uwagi poświęciła temu, by stopy jej nie zmarzły. Ograniczyła okazję gości do minimum, przez co bezradni w ofensywie podopieczni Cholo sprawiali wrażenie jakby nie przyjechali do Katalonii po pełną pulę. Atleti mogło stawiać autobus, czyhać na pomyłki Blaugrany, skradać się, lecz szeryf Leo miał wszystko pod kontrolą. Messi jest przecież strzelcem wyborowym. Wystarcza mu czasem jedna okazja ze stojącej piłki nieopodal linii pola karnego, żeby zadecydować o wyniku meczu. I tym razem jego specjalność była niezwykle istotna. Nawet Jan Oblak mając futbolówkę na rękawicy, nie zdołał zapobiec nieuniknionemu. Po utracie gola stłamszeni Los Rojiblancos byli pod ciągłym ostrzałem. Udało im się poważnie zagrozić bramce Ter Stegena tylko raz, lecz wówczas arbiter słusznie anulował zdobytą bramkę, ze względu na spalonego Diego Costy. Wygląda na to, że mistrzem w tym sezonie może być tylko Barca.
Pod dyktando Cristiano
Niebieskie Atleti z przedmieść Madrytu spisuje się w lidze wyśmienicie. Niemniej przed przybyciem na Santiago Bernabeu dosięgnęła Getafe korozja. Nieobecnym z powodu kontuzji był chociażby Vicente Guaita. Los Blancos mieli natomiast do dyspozycji Cristiano Ronaldo w najlepszej możliwej dyspozycji czy Marcelo, który po wyleczeniu urazu wyglądał jak nowy. Najtrudniejszym zadaniem dla Realu było otwarcie puszki Los Azulones. Po tym byli już na uprzywilejowanej pozycji, gdyż drużyna Bordalása miewa spore trudności z odrabianiem strat. Gole Bale’a i Cristiano uchroniły Królewskich od bólu głowy i pozwoliły na pełną swobodę w poczynaniach, zwłaszcza po tym jak Remy za bardzo dążył do kontaktu fizycznego z przeciwnikami za co musiał w końcu opuścić murawę. W tym momencie losy meczu były już przesądzone. Pomimo wykorzystanego karnego przez Jorge Molinę, Los Blancos i tak podwyższyli prowadzenie dając sobie gwarancję, iż kolejna wpadka nie będzie miała miejsca.
Rzuceni lwom na pożarcie
Przez ostatnie 25 lat Sevilla przegrała u siebie z Athletikiem zaledwie raz, w listopadzie 2011 roku. Nikogo chyba nie zdziwi to, że drużyna pod wodzą José Zigandy nie sprostała wyzwaniu zdobycia Ramón Sánchez Pizjuán. Los Leones prezentują się bardzo mizernie, a w stolicy Andaluzji wyglądali tak, jakby to ich rzucono lwom na pożarcie. Grającej z pompą i luzem orkiestrze Sevillistas dyrygował Franco Vázquez, autor gola i asysty przy zdobytej bramce przez Luisa Muriela. Ziganda ratował się potrójną(!) zmianą tuż po przerwie. Raúl García, Aduriz i Beñat mieli naprawić sytuację, lecz poza odrobiną charakteru zespół Basków nie zyskał nic. To Kepa był ostatnią instancją, która zapobiegła przed całkowitą kompromitacją przyjezdnych.
Powrót do życia Rodrigo i Zazy
Betis wyglądał ładniej z piłką przy nodze, lecz nie był nazbyt niebezpieczny. Chyba, że dla siebie samego. Wesoły futbol w obronie znów dał się we znaki Los Verdiblancos. Kluczowy błąd goście popełnili w okolicach 22′. Pozwolili wówczas Guedesowi na opanowanie piłki i posłanie ponad 50-metrowego podania w kierunku Rodrigo Moreno. Napastnik uczynił sobie z Jordiego Amata i Marka Bartry slalomowe tyczki oraz zwieńczył rajd efektownym wykończeniem. Palce lizać. Drugie trafienie należało do Simone Zazy, którego defensorzy przeciwników pozostawili bez krycia. Może i Włoch nie strzelił gola od jedenastu kolejek, ale to jeszcze nie powód, by go tak kusić. Los Beticos mogli jeszcze powrócić do gry, lecz na drodze stanął im arbiter Alejandro Hernández Hernández, który dostrzegł coś, co najwyraźniej nie miało miejsca i anulował prawidłowego gola Bartry.
Było to również szczególne spotkania dla wychowanka Los Ches, Ferrana Torresa. Pomocnik skończył niedawno (ur. 29.02) osiemnaste urodzi, dlatego po zwycięstwie obdarowano go tortem i klasycznym żartem.
El tartazo de JAUME a FERRAN TORRES ??? pic.twitter.com/iAB7MEFFtP
— Radio Taronja (@RadioTaronja) March 4, 2018
Problemy z nawigacją Villarrealu
Villarreal dryfuje w niebezpiecznym kierunku. Pretendenci do europejskich pucharów z Eibaru i Girony właśnie znaleźli się o krok bliżej napisania nowej, wspaniałej historii. Submarino Amarillo w przeciągu tygodnia musiała bowiem uznać wyższość obu drużyn. Do zwycięstwa gości z Katalonii przyczynił się Rodri – odkrycie tego sezonu – wyprowadzeniem piłki wprost do przeciwnika, co zakończyło się dośrodkowaniem i główką Stuaniego. Gironie udało się wybronić prowadzenie i w przeciwieństwie do przeciwników była klinicznie skuteczna. Mecz zamknął Anthony Lozano swoim fenomenalnym premierowym trafieniem w La Liga (choć niestety po spalonym Portu).
Słońce nad Anoetą
Real Sociedad tonął w zaspach, a forma zespołu znalazła się poniżej zera. Gdy tylko zaczęły się derby Kraju Basków z drużyną ze stolicy regionu, kibice Txuri-Urdin mogli w końcu poczuć na twarzach zbawienne promienie Słońca. W zaledwie jedenaście minut zespół Eusebio poważnie nadszarpnął przyjezdnych dwoma golami. Najpierw Pacheco pokonał następca Íñigo Martíneza, Héctor Moreno, a następnie strzał Jona Bautisty dobił Asier Illarramendi. Na Anoecie od razu zrobiło się cieplej i weselej. Po tych ciosach Alavés, mimo kontaktowej bramki autorstwa Alfonso Pedrazy i trafienia w poprzeczkę, nie mogło już do końca znaleźć własnego rytmu. Gospodarze mieli znaczeni więcej okazji, lecz Zurutuza i powracający po kontuzji Willian José nie zdołali wpisać się na listę strzelców.
Dépor wykuwa własny los
530 minut. Tyle czasu oczekiwało Deportivo na swojego kolejnego gola w LaLiga. Pierwszego za kadencji Clarenca Seedorfa na ławce trenerskiej. Lepiej późno niż wcale, można by powiedzieć. Florin Andone, Lucas Pérez i Adrian López marnowali okazję za okazją. Dopiero kuriozalne trafienie reprezentanta Rumunii – piłka po odbiciu od słupka i ucieczce z dziurawych rąk Marko Dmitrovicia znalazła drogę do siatki – zakończyło posuchę. Jednakże zdobyta bramka nie dała trzech punktów gospodarzom, lecz tylko jeden. Wszystko za sprawą debiutującego miedzy słupkami Galisyjczyków ukraińskiego golkipera, Maksyma Kowala. Nie dość, że zawinił przy otwierającym mecz golu Takashiego Inuiego, to na dodatek po około 40 minutach gry został wyrzucony z boiska za brutalny faul i skazał swoich kolegów na walkę o przetrwanie.
Adiós Muñiz
Levante prowadziło u siebie z Espanyolem 1:0, po rzucie karnym wykorzystanym prze Jose Moralesa. Jednakże gol Léo Baptistão w 91′ pozbawił gospodarzy zwycięstwa i podwyższył ich serię spotkań bez wygranej do 15. Ostatni raz Żaby zagarnęły trzy punkty w listopadzie, po spotkaniu z Las Palmas. Dziś znaleźli się na krawędzi, tuż nad strefą spadkową. Gol Brazylijczyka przeważył szalę i doprowadził do zwolnienia trenera Los Granotas, Juana Muñiza. Jego miejsce do końca sezonu zajął Paco López, dotychczasowy szkoleniowiec rezerw klubu.
Andaluzyjskie remedium
Leganés nie miało za sobą najlepszego okresu, lecz któż mógłby być na to lepszym lekarstwem niż Málaga. Andaluzyjczycy przed tą kolejką mieli na koncie pięć porażek z rzędu. Po wizycie na Estadio Butarque musieli zapisać sobie jeszcze jedną. Los Pepineros skorzystali bowiem z okazji i nie musieli się przy tym wysilać na rozegranie najlepszego spotkania w sezonie. Gospodarzom dopomógł arbiter gdyż nie zauważył spalonego Diego Rico przy akcji zakończonej pierwszym golem. Drugie trafienie dołożył nie kto inny jak Nordin Amrabat, który nie tak dawno przecież występował koszulce Los Boquerones. La Ley del Ex w czystej postaci.