Na spotkaniach Betisu nie można się nudzić. Osiem goli w poprzedniej kolejce, dziewięć w obecnej serii gier. Otwarta, ofensywa gra rodzi przyjemne dla oka akcje oraz przynosi efekty w postaci zdobytych bramek, lecz jest to miecz obosieczny. Goleady nie zawsze kończą się dla Los Verdiblancos korzystnie i są przez to jednym z najgorszych zespołów pod względem wpuszczonych bramek (17).
Dwa dośrodkowania z rzutów rożnych Daniego Parejo przyniosły Kondogbii i Rodrigo wpis na liście strzelców. Fantastyczną rakietą w samo okienko odpalił z kolei Gonçalo Guedes. Santi Mina sfinalizował kontrę, uderzenie rykoszetowało jeszcze od nóg Aïssa Mandiego i piłka zmieściła się pod poprzeczką bramki Adana. Również i Neto nawiązał do osiągnięć Daniego Alvesa wyciągając strzał z rzutu karnego w wykonaniu Serio Leóna. Prowadzenie 4:0, absolutne rozmontowanie defensywy Beticos. Wydawało się, że nikt i nic nie jest w stanie odmienić tego meczu. Jednakże na murawie pojawi się Joel Campbell i gospodarze ponownie odżyli. Rozpoczęła się pogoń. Kostarykanin zainicjował ją golem po skorzystając z podarunku od Parejo, następnie zaliczył asystę i kluczowe podanie. W pięć minut Betis odrobił trzy bramki i napędził strachu Nietoperzom. Pojawiła się nadzieja, a trybuny Benito Villamarín ogarnął szał radości. Los Verdiblacos postawili wszystko na jedną kartę, lecz fortuna nie była po ich stronie. Odsłonięta obrona była zaproszeniem dla Los Ches. Konkretniej dla Zazy, który podwyższając prowadzenie nabawił się urazu, oraz Andreasa Perreiry. Belg w przepiękny sposób przybił gwoździa do trumny Beticos, tak dla pewności. Nie było już czasu na jeszcze jedno zmartwychwstanie gospodarzy.
Survival
Próbował Messi, próbował Griezmann zakładając siatkę Pique, lecz pierwszym, który przełamał opór przeciwnika w hicie 8. kolejki był Saúl Ñíguez. Nie niekończące się dryblingi, ale nieco miejsca na przedpolu i miarka w oku wystarczyła, żeby bramkarz musiał wyciągnąć piłkę z siatki. Reakcja Barcelona na taki obrót spraw mogła być tylko jedna. Atak. Ale ten początkowo zatrzymywał się na szańcach Atletico. Po gwizdku Los Rojiblancos nadal podejmowali skazywaną na niepowodzenie próbę przetrwania. Zamykając się na swojej tercji boiska tym bardziej, im mniej czasu pozostawało do końca meczu. Barcelona odwrotnie, prowadziła wyścig z upływającymi minutami. I tylko łut szczęścia, centymetry decydowały o tym, że kruszące się umocnienia gospodarzy nie zawaliły się wcześniej. Choćby wtedy, gdy Leo trafił w słupek z rzutu wolnego. Jednak pozostawianie zbyt dużej ilości wolnego miejsca Katalończykom zemściło się na Atleti, kiedy Luis Suárez wyręczył Messiego w dążeniu do wyrównania stanu rywalizacji. Świetnie spisał się Sergi Roberto na prawym skrzydle posyłając dokładne dośrodkowanie w kierunku Urusa. Wychowanek Blaugrany mógł zresztą zrobić co chciał, gdyż Nico Gaitán ani myślał, by mu w czymkolwiek przeszkadzać. Simeone ponownie nie odniósł zwycięstwa nad Dumą Katalonii, w czym oprócz klasa rywala przeszkodziła także niechlujność jego niektórych podopiecznych.
Przeprawa
Zwyczajowo wizyta Realu Madryt na Coliseum Alfonso Perez polegała na przejechaniu się po gospodarzach. Ale nie tym razem. Los Blancos zaczęli od testowania Vicente Guaity, który miał akurat swój dobry dzień. Mimo przewagi Królewskim brakowało kropki nad “i”. Postawili ją dopiero po serii błędów gospodarzy. W jej trakcie futbolówka trafiła do Karima Benzemy, który wykończył indywidualną akcję skutecznym uderzeniem przy dalszym słupku w asyście powracających z pogoni w nieznane zawodników Getafe. Zespół Zidane’a prezentował swoją gorszą twarz, wierząc prawdopodobnie, że w pokonanie Getafe nie trzeba będzie wkładać wiele wysiłku. Gdyby za tym szła jeszcze żelazna defensywa, można byłoby zaufać, iż jednobramkowa przewaga jest wystarczająca. Ale Alavés, Levante czy Betis pokazywały już jak łatwo czasem rozmontować rozluźnioną defensywę Realu. Getafe przy pierwszej poważniejszej akcji doprowadziło do wyrównania za sprawą Moliny. Warto dodać, że był to jedyny zawodnik w środku pola karnego, który mógł otrzymać podanie i miał przeciwko sobie (w teorii) dwóch stoperów oraz bramkarza. Królewscy musieli wrzucić wyższy bieg. Trudno było im jednak o zmianę wyniku, gdy Ronaldo z odległości metra nie potrafił wpakować piłkę do siatki. Dopiero kiedy nad Los Blancos zapadła ciemność Isco znów zapalił światło. Swoim genialnym podaniem ponad głowami obrońców otworzył Cristiano drogę do bramki. Co miało być łatwym zwycięstwem, okazało się przeprawą przez rozżarzone węgle.
Droga krzyżowa
Główne danie tej kolejki La Liga, spotkanie Betisu z Valencią, było tym smaczniejsze, że kibicom przyszło smakować je na potężnym głodzie. Nie jest tajemnicą, że ósma seria gier Primera División 2017/18 (z wyjątkiem na wstępie) przyniosła tyle emocji, co brudu za paznokciami. I w tym miejscu wypada zatrzymać się przy głównych winowajcach takiego stanu – Espanyolu, Levante, a zwłaszcza Eibarze i Deportivo. Pal licho, że konfrontacje obu par skończyły się bezbramkowymi remisami. Gorzej, że cała czwórka męczyła nasze oczy. Inaczej nazwać się nie da tego, co zaprezentowali w niedzielne południe podopieczni José Luisa Mendilibara i Pepe Mela. Na Estadio Ipurua zmierzyły się dwa zespoły, których postępy – delikatnie ujmując – nie zadowalają nikogo z otoczenia. Ale mecz, wydawałoby się, na przełamanie szybko zamienił się w kopanie piłki nie do celu. Absurdalne wydają się statystyki, które twierdzą, że Eibar wykreował 15 sytuacji podbramkowych, a Deportivo 11. Jeżeli ktoś na baskijskim stadionie zapamiętał jakieś strzały, to tylko łapiący lecące pod sufit futbolówki kibice. Na pewno natomiast utrwali się nam w pamięci niespełna 19-letni bramkarz Galisyjczyków, Francis Uzoho, który jest już czwartym wyborem Pepe Mela w tym sezonie, i – uwaga! – szóstym w ostatnich dziesięciu ligowych pojedynkach Depor!
Trochę mniej łzawiły oczy widzów piątkowego starcia pomiędzy Espanyolem a Levante. Papużki i Żabki, w odróżnieniu od wcześniejszej dwójki, przynajmniej starały się nie zagrać na zero z przodu. Na przeszkodzie stanęły jednak brak klasowego napastnika (W Levante żaden z trójki Alex Alegría, Emmanuel Boateng i Nano Mesa nie znalazł jeszcze sposobu na przechytrzenie golkipera) i… sędzia Undiano Mallenco, który przy wykończeniu Gerarda Moreno dopatrzył się dyskusyjnego faulu na Antonio Lunie. Katalończyk nie pozostawał dłużny arbitrowi i po meczu wypalił: „Z Undiano zawsze coś się wydarzy”. My żałujemy, że w obu spotkaniach nic się nie wydarzyło z piłkarzami.
Niegościnna ziemia
San Mamés tradycyjnie nie jest przyjazną murawą dla przyjezdnych z czerwono-białej części stolicy Andaluzji. Sevilla zaliczyła na niej właśnie swoją ósmą porażkę z rzędu. Berizzo nie popełnił błędu, lecz jego podopieczni nie znaleźli drogi do bramki strzeżonej przez Kepę, a na takich obiektach jak świątynia Athleticu ma to swoje konsekwencje. Zwłaszcza, że drużyna Zigandy zagrała nieco lepiej niż w poprzednich spotkaniach. Baskowie nie mieli co prawda zbyt wielu okazji, ale jedną z nich wykorzystali – był nią lob Mikela Vesgi, który dał im prowadzenie.Oprócz samej porażki, poważną stratą dla Sevillstas będzie brak N’Zonziego w nadchodzącym spotkaniu Ligi Mistrzów ze Spartakiem. Po około 20 minutach meczu z Los Leones skręcił on kostkę i musiał opuścić boisko.
Powrót z dalekiej podróży
Real Sociead wrócił na drogę zwycięstw. Od wizyty Realu Madryt na Anoecie w połowie zeszłego miesiąca podopieczni Eusebio mieli z tym wyraźny problem. Dlatego zetknięcie z Alavés w ligowym kalendarzu było doskonałą okazją na zmianę trendu. Niemniej Baskowie z Donostii musieli się napocić. Los Babazorros wytrzymali bowiem pierwsze uderzenie La Realu, dzielnie się bronili i kontrowali. Jednakże w końcu, w 77. minucie, przeważyły piłkarskie umiejętności. Zwłaszcza Mikela Oyarzabala, do czego zresztą pewnie już każdy zdążył się przyzwyczaić. Mikel zaliczył trzecie trafienie w trzecim meczu z rzędu, a łącznie na pięć występów ma na koncie cztery zdobyte bramki. Tuż po nim wynik starcia ustalił Artiz Elustondo przypieczętowując wygraną Txuri-Urdin po trzech porażkach i remisie.
Czarownik Bakambu
Francuski napastnik z kongijskimi korzeniami stał się magicznym lekiem na wszelkie bolączki Villarrealu. Dwa spotkania przyniosły mu zdobycz w postaci hattricka oraz dubletu, które przełożyły się na zwycięstwa Los Amarillos. Został królem Estadio Montilivi jeszcze w pierwszej odsłonie spotkania, choć Stuani przed gwizdkiem na przerwę podniósł rękawicę rzuconą przez snajpera Żółtej Łodzi Podwodnej. Urugwajczyka stać było jednakże tylko na honorowego gola. Druga część starcia przyniosła bowiem jedynie uderzenia w słupki, poprzeczki i zdumiewające interwencje golkiperów.
Leganés w butach Eibaru?
Pozycja Ogórków na starcie sezonu jest z pewnością niemałym zaskoczeniem. Niestety wynika ona również z korzystnego terminarza. Choć mija dopiero ósma kolejka Los Pepineros zmierzyli się już z każdym zespołem poniżej 16. miejsca w La Liga. Choć oczywiście drużynie Asiera Garitano należy się szacunek, gdyż z większości tych pojedynków wszyli zwycięsko, a przecież nie było to takie oczywiste. W ostatni weekend wizytowali dotychczasową czerwoną latarnię z Málagi. Lega ponownie zagrała bardzo dobrze w defensywie, mają zresztą zaledwie trzy stracone bramki na koncie, tyle samo co Barcelona. Gospodarzy ukąsili natomiast najwięksi liderzy Ogórków – Gabriel oraz Alex Szymanowski.
Niemniej najgorszy od dziesięciu lat start Andaluzyjczyków w rozgrywkach nie jest najwyraźniej powodem do pożegnania Míchela. Tak przynajmniej w połowie poprzedniego tygodnia zapewniał nowy dyrektor sportowy Los Boquerones. Mario Husillos podkreślał, iż w jego oczach nie jest to sposób na rozwiązanie problemów Málagi. Szejk Al-Thani także ma podobno pełne zaufanie do szkoleniowca. Czas pokaże na jak długo go jeszcze wystarczy.