Nietoperze nawet w najgorszych czasach potrafiły sprawiać problemy Realowi Madryt czy Barcelonie. Zrównanie z ziemią czołgającej się Málagi, choć efektowne, mogło być jedynie jednorazowym wystrzałem. Niemniej zdobycie Anoety to ostateczny dowód na wielki powrót Valencii.
Los Ches nie odnieśli zwycięstwa na tym stadionie od 2010 roku, a Realowi Sociedad Eusebio też nie można odmówić klasy, mimo gorszego okresu. Tętniące życiem i emocjami starcie oba zespoły okupiły stratą jednego z zawodników, po czerwonej kartce obejrzeli Zubeldia i Kondogbia. W toku walki po stronie Valencii na medal spisał się Gonçalo Guedes. Był niezwykle szybki, jakby jeździł po murawie na motorze, zamiast biegać. Przy pierwszym golu nakrył stół dla Rodrigo i asystował przy rozstrzygającym trafieniu Zazy. Z kolei Real Sociedad w kontakcie z gośćmi utrzymywał Mikel Oyarzabal. Bez jego dogrania na głowę Aritza Elustondo oraz doskonałego uderzenia z dystansu na 2:2 Baskowie nie mieliby wielu atutów by zagrozić Los Ches. W Valencii przeszczep charakteru i taktyki Marcelino przechodzi pomyślnie. Jedyną ofiarą jest sam szkoleniowiec, który tak bardzo cieszył się z gola Zazy, że aż doznał urazu w lewej nodze.
Pobudka Atléti
Hitowy mecz Atlético z Sevillą rozgrywany był o niecodziennej porze – 13.00 w sobotę. Zawodnicy zadbali jednak by po mocniejszym początku José czy inny Juan mógł spokojnie kultywować swój zwyczaj siesty i przyciąć komara podczas większej części pierwszej odsłony spotkania. Nie wiadomo co piłkarze Atleti słyszą zwykle z ust Cholo w szatni w trakcie przerwy, ale najważniejsze, że to działa. Na drugą połowę wychodzą bardziej nabuzowani i ruszają do gry z impetem, co zazwyczaj niedługo później kończy się golem dla Los Rojiblancos. Tym razem też się przebudzili, w odróżnieniu od gości z Sewilli, którzy przeszli obok tego meczu. Wstrząs w szeregach zaspanych Sevillistys wywołał Yannick Carrasco. Belg podczas swojego rajdu wykorzystał błąd N’Zonziego, który mógł jeszcze przerwać groźną akcję Atlético, ale próba Francuza odegrania do bramkarza była zbyt niedokładana. Do piłki dopadł Yannick i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Los drużyny Berizzo przypieczętował Antoine Griezmann, ośmieszając przy tym Sergio Rico, gdyż zmieścił futbolówkę między nogami golkipera Sevilli.
Pistolety i karabiny maszynowe
„Przystępujemy do rywalizacji z pistoletami, a Barca ma karabiny maszynowe” – podsumował Pablo Machín po spotkaniu Girony z Blaugraną. Problem jego zespołu wynikał jednak i z tego, że nawet ogień z własnej broni kierowali przeciwko sobie. Przez samobója w wykonaniu Adaya, a następnie Gorki Iraizoza, Los Albirrojos stracili dwie bramki, których przeciwko tak wysokiej klasy przeciwnikowi nie mogli już odrobić. Zwłaszcza przy nieskutecznym Olundze. Powiódł się z kolei plan Machína polegający na przyklejeniu do Leo Messiego dynamicznego Pablo Maffeo. Prawy defensor wystawiony w nowej roli stłumił zapędy Pana Demolki ze starcia z Eibarem. Jednakże Barca poradziła sobie mimo gorszego dnia Argentyńczyka dzięki aktywności bocznych obrońców, Jordiego Alby oraz Aleixa Vidala. Szczyptę magii spotkaniu dodał Vidal swoją piętką przy akcji na 2:0 i Sergi Roberto inicjując pierwszorzędnym podaniem podwyższenie wyniku przez Luisa Suáreza. Małe derby Katalonii, kończą się dla lidera bez większych przeszkód.
Festiwal Ceballosa
Alavés pod wodzą nowego szkoleniowca Gianniego De Biasi grało jak nigdy w tej kampanii, ale skończyło jak zawsze. Wizyta na Estadio Mendizorrozie pozwoliła Realowi Madryt rozluźnić się i uciec od tłamszącej atmosfery Santiago Bernabéu. Zidane postawił na w końcu Daniego Ceballosa, który po raz pierwszy pojawił się na murawie w wyjściowym składzie Los Blacnos. Luka Modrić musiał odpocząć, a Toni Kroos wyleczyć uraz żeber, żeby stawić się pełnej gotowości na Borussię Dortmund. Wychowanek Betisu spisał się wręcz perfekcyjnie, bowiem trzy punkty ugrane na Los Babazorros to zasługa jego dubletu. Mimo świetnych okazji Królewscy nie potrafili jednak przypieczętować zwycięstwa nad Baskami przynajmniej dwubramkową przewagą. Chociażby Ronaldo trafił w słupek i pozbawił swój zespół gola, gdyż po rzucie rożnym Sergio Ramos skierował głową piłkę do siatki, lecz bramka nie została ona uznana z uwagi na wcześniejszy faul Portugalczyka na zawodniku Alavés. Brak definitywnego rozstrzygnięcia tylko kusił gospodarzy do szukania remisu. Zwłaszcza, iż Manu García pokazał już, że obrona Los Blancos nie była tego dnia nie do przejścia. Przy okazji był to pierwszy gol Deportivo od rozpoczęcia sezonu! Blisko szczęścia był Alfonso Pedraza, lecz perełka z akademii Villarrealu dwukrotnie obiła poprzeczkę i słupek bramki strzeżonej przez Keylora Navasa.
Trafiony, zatopiony
Ostatnie kolejki mogły sugerować, iż Villarreal wychodzi na prostą po bardzo kiepskim początku kampanii. Aczkolwiek pojedynek z Getafe przekreślił ten wniosek. O ile w pierwszej połowie polegała na wymianie ciosów z obu stron, z lekkim wskazaniem na Los Azulones, gdyż to oni mieli na koncie nieuznanego gola. Tak druga odsłona zupełnie pogrążyła Żółtą Łódź Podwodną zasypaną przez Getafe gradem bomb głębinowych. Pierwszą dziurę w kadłubie gości wyrwał Ángel Rodríguez, jeden z najlepszych strzelców zeszłego sezonu w Segundzie. Pogłębił ją Rúben Semedo w karykaturalny sposób pozbawiony futbolówki przed własnym polem karnym, co zakończyło się zdobyciem drugiej bramki przez Jorge Molinę. Uskrzydleni gospodarze dorzucili jeszcze dwa trafienia. Rozmiar klęski i upadku Villarrealu uzmysławia nam również to, że dwie bramki padły po stałych fragmentach gry, z których obie głową zdobył wspomniany Ángel Rodríguez mierzący… 172 cm.
Na ratunek Míchelowi
Míchel nie siedzi na gorącym krześle, a na takim polanym benzyną i podpalonym, płonącym żywym ogniem. Pięć porażek w pięciu meczach w tym ostatni pogrom zgotowany przez Valencią, sprawiły iż szkoleniowiec Málagi znalazł się na pierwszym miejscu na liście trenerów znajdujących się na wylocie. Ewentualna przegrana z Athletikiem mogła przekonać już Al-Thaniego do wywalenia byłego zawodnika Realu Madryt. I ten scenariusz był bardzo bliski urzeczywistnienia. Jeszcze w 80 minucie na tablicy świetlnej La Rosaleda mogliśmy zobaczyć wynik 1:3 za sprawą Aritza Aduriza, dubletu Iñakiego Williamsa oraz golazo Diego Rolana na pocieszenie gospodarzy. Warto przy tym odnotować, iż świetnie dysponowany Iker Muniain miał udział przy wszystkich golach Los Leones. Wówczas jednak nastąpił cud. Zawodnicy Málagi grając w dziesiątkę (czerwona kartka dla Kuzmanovicia) rzucili koło ratunkowe swojemu trenerowi trafiając dwukrotnie do siatki Basków w odstępie trzech minut. Paul Baysse zrównał się zdobyczą z Adurizem, Diego Rolan z Williamsem. Míchel przetrwał, a kolacja uciekła Lwom sprzed nosa.
Pione Sisto postrachem Eibaru
Eibar przemoczony do suchej nitki po laniu od Barcelony trafił pod nogi Celtów. Ci nie mieli skrupułów w dobiciu Basków. Choć na samym początku nie było to takie proste. Gol po stronie Celty pojawił się w momencie, kiedy to Los Armeros wydawali się być bliżsi objęcia prowadzenia. Kiepsko spisała się jednak obrona gospodarzy, a sprawy w swoje szybkie stopy wziął Pione Sisto. W dwóch bliźniaczych wrzutkach z rzutu wolnego w odstępie pięciu minut dwukrotnie otworzył drogę do bramki Eibaru, a do tego dorzucił jeszcze asystę przy trafieniu Pablo Hernándeza. Zespół Mendilibara już znalazł się na łopatkach, choć Galisyjczycy nie zamierzali na tym poprzestać i podwyższyli jeszcze prowadzenie dzięki Danielowi Wassowi. Przejście testu ciernistej Ipurui to niezwykle ważne wyczyn dla drużyny Unzué. Być może ta dawka pewności siebie pozwoli im na rozpoczęcie pogoni za pucharowymi miejscami.
Papużki stroszą piórka
Los Pericos rozpostarły skrzydła i wzniosły się wysoko ponad poziom Deportivo. Ledwie tydzień wcześniej pokonały u siebie Celtę, drugi zespół z Galicji w La Liga, lecz ich rywalom Léo Baptistão i Gerard Moreno zgotowali dużo gorszy los. Hiszpan zanotował dwa trafienia, a Brazylijczyk gola i asystę. Espanyolowi wydatnie pomogli obrońcy gości, z pośród których przed szereg wysunął się Arribas kierując futbolówkę do własnej bramki. Już po trzech golach Depor miało dość, obniżyło gardę i pozwalało Los Pericos na zabawę w obrębie szesnastki. Quique Sánchez Flores może być dumny ze swoich podopiecznych – w zaledwie tydzień zagarnęli siedem punktów w trzech spotkaniach. Z kolei Deportivo zmierza w odwrotnym kierunku z niepewnym swojej posady Pepe Melem oraz największą ilością straconych bramek w La Liga (15).
Połamane Kanarki
Kontuzje Halilovicia, Daniego Castellano, Remy’ego, Sampera, Vitolo i Pedro Bigasa oraz natłok spotkań utrudniają życie szkoleniowcowi Las Palmas, Manolo Márquezowi. Mimo to Los Amarillos nadal posiadali sporo argumentów przyjmując na Gran Canarii Leganés. Po swojej stronie mieli piłkę i inicjatywę, lecz to okazało się za mało.Los Pepineros nie zagrali co prawda doskonałego meczu, nie pokazali nieziemskiego futbolu, ani podobnie jak rywale nie stworzyli niebotycznej liczby okazji, ale byli zabójczo skuteczni w swoich kontrach. Brawa za wypracowanie dwóch goli dla kolegów należą się zwłaszcza Alexowi Szymanowskiemu.