Doczekaliśmy się! Powrócił Król! Rusza nowy sezon futbolowej magii, wspaniałych goli i niesamowitych emocji w najlepszej lidze świata. W nierozłącznym zestawie dostajemy również legendarnych hiszpańskich sędziów oraz awarie w dostawie prądu do mózgów niektórych zawodników. Co tym razem zmalowali?
Odzyskać radość
Tragedia w Barcelonie i w jej obliczu bardziej trywialne wydarzenia – porażka Blaugrany w Superpucharze Hiszpanii oraz odejście Neymara. Bez wątpienia kibice na Camp Nou mieli wczoraj powody do zadumy. Niemniej pojawili się na meczu, aby zapomnieć o troskach, pokazać że nie pozwolą się zastraszyć żadnym przeciwnościom. Ich ulubieńcy zdominowali Andaluzyjczyków oraz zagarnęli trzy punkty, pomimo iż Messi nie miał dobrego dnia i najczęściej trafiał w słupek. Zdecydowanie bardziej efektywny był Gerard Deulofeu – jego dwa rajdy przyniosły zmiany wyniku na tablicy świetlnej. Najpierw dogranie z flanki w kierunku Messiego przeciął Alin Toșca, ale rumuński obrońca interweniował na tyle niefortunnie, że zmieścił piłkę do własnej bramki. Za drugim razem skrzydłowy wypatrzył innego wychowanka Blaugrany pozbawionego jakiejkolwiek uwagi defensorów. Sergi Roberto skarcił Los Verdiblancos za to zaniedbanie. Druga akcja idealnie nadaje się na podsumowanie całego spotkania. Na świeczniku za skuteczną grę znaleźli dwaj hiszpańscy adepci La Masii. Obnażyła słabości Betisu, który nie potrafił tego dnia ani się bronić, ani atakować. W najlepszej akcji gości, po błędzie Umtitiego, niebezpieczeństwo po profesorsku zażegnał Mascherano.
Otwarte Riazor
Stadion Depor od dawna przestało być dla Realu Madryt niezdobytą twierdzą. W niedzielę otworzył przed Los Blancos swoje bramy na oścież. Defensorzy Deportivo byli ospali i nie nadążali za rozwojem wypadków na murawie. Królewscy łatwo wyszli na dwubramkowe prowadzenie po trafieniach Bale’a oraz Casemiro niemal wchodząc, bez oporu, do bramki rywali. Po godzinie gry przypieczętowali jeszcze swoją przewagę szybką i składną akcją zwieńczoną strzałem Kroosa z linii pola karnego. Perfekcyjnie wypunktowali ekipę z Galicji. Ale pojawiła się i ciemniejsza strona mocy. Jeszcze nim Niemiec wpisał się na listę strzelców, zabłysnął Sergio Ramos. W przepychance z Scharem ręka krewkiego Andaluzyjczyka wylądowała na twarzy Szwajcara. Z miejsca powinien wylecieć i osłabić zespół, lecz arbiter z niezrozumiałych przyczyn wyciągnął jedynie żółtą kartkę. W prawdzie Ramos i tak zakończył mecz przed czasem, jednakże sprawiedliwość powinna dosięgnąć go znaczenie wcześniej. Druga sytuacja to bezmyślny faul Carvajala we własnym polu karnym w samej końcówce widowiska. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Florin Andone. Miał to być kolejny pojedynek między rumuńskim napastnikiem i Keylorem Navasem. Wcześniej, na początku starcia, Andone urywał się obronie Królewskich i stawał oko w oko z ich bramkarzem. Za każdym razem górą był jednak Kostarykanin. Keylor pozostał niepokonany do końca spotkania, wybronił również strzał z rzutu karnego.
Kosa i kamień
Girona nadspodziewanie dobrze zaprezentowała się w swoim debiucie w La Liga. Los w pierwszej kolejce sparował beniaminka z Atletico, co mogło sugerować, iż powitanie z najwyższym szczeblem rozgrywek nie będzie aż takim radosnym wieczorem w katalońskim mieście. Tymczasem wspaniały powrót na hiszpańskie boiska zaliczył Cristhian Stuani, który na dzień dobry w trzy minuty skompletował dublet. Oba gole zdobył głową, co akurat już zaskoczeniem nie jest. Kolejny cios spadł na drużynę Simeone w drugiej odsłonie. Antoine Griezmann postanowił zwyzywać arbitra, kiedy to sędzia ukarał Francuza żółtą kartką za nurka w polu karnym rywali. W zamian Panicz zobaczył drugi żółty kartonik i pożegnał się z murawą. 0:2 i 10-osobowy skład, sytuacja nie do pozazdroszczenia. Lecz właśnie wówczas dał o sobie znać etatowy joker Atleti. Ángel Correa wykonał swój rajd wzdłuż pola karnego, przymierzył i huknął nie dając szans Iraizozowi. Remontadę dopełnił José Giménez po wrzutce Koke z rzutu wolnego. Trzeba docenić wolę walki gości i uniknięcie porażki, aczkolwiek w ostatecznym rozrachunku to wciąż podopieczni Pablo Machína zdołali urwać punkt faworytowi meczu.
Maxi na maksa…
Celta rozpoczęła pojedynek z Realem Sociedad z wysokiego “C”. Wszystko za sprawą debiutanta z Urugwaju. Przebojowy Maxi Gómez dwukrotnie wyprowadzał Galisyjczyków na prowadzenie, lecz wciąż było to za mało. Najpierw jego wysiłki zniweczył kolega z zespołu, golkiper Sergio Álvarez, który wyprowadzając piłkę z własnego pola karnego posłał ją pod nogi Oyarzabala. Baskowi pozostało władowanie futbolówki do pustej bramki. Później na placu boju pojawił się Juanmi, czyli odpowiednik Ángela Correi w składzie Txuri-Urdin. Andaluzyjczyk zrobił co do niego należało i wykończył kontaktową akcję gości. Na koniec z pomocą drużynie Eusebio pospieszył sędzia Mateu Lahoz. Za faul Jonny’ego przed polem karnym podyktował “jedenastkę”, którą na gola zamienił Willian José. Za tą wersją La Liga z całą pewnością nie tęskniliśmy.
Zmarnowana Sevilla i Leo Pędziwiatr
Toto Berizzo, w porównaniu do starcia z Başakşehirem w play-offach do Ligi Mistrzów, w wyjściowym składzie na Espanyol dokonał aż dziewięć zmian. Oszczędził jedynie Clémenta Lengleta oraz Stevena N’Zonziego. Dodatkowo już w czwartej minucie boisko opuścić musiał bramkarz Sevilli, David Soria, gdyż po udanej interwencji w sytuacji sam na sam z Leo Baptistão doznał urazu palca. Tym samym między słupki powrócił Sergio Rico. Dziwnym trafem to właśnie dwaj wymienieni Francuzi mieli kluczowy wpływ na przebieg spotkania. Pierwszy strzelił otwierającego gola, drugi natomiast popełnił kuriozalny błąd przy wznowieniu gry i podał futbolówkę do przeciwnika. Szczęśliwcem okazał się Baptistão, który wcisnął gaz do dechy, z lekkością minął obrońców i wpakował piłkę do siatki. Sevillistas próbowali ponownie wyjść na prowadzenie, lecz Muriel przy każdym strzale poddawał w wątpliwość sens inwestowania w niego 20 mln euro. Z kolei Éver Banega, który po wejściu na murawę wniósł do gry powiew kreatywności, po pół godzinie wyleciał z niej za obrażanie sędziego. W odróżnieniu od Grezmanna obie żółte kartki zobaczył za niewyparzony język. Gospodarze mieli czego żałować.
Nowy początek
Kolejna z pierwszokolejkowych powtórek z zeszłego sezonu również zakończyła się inaczej niż przed rokiem. Wówczas Las Palmas rozbiło Valencię 4:2. Tym razem górą były Nietoperze za sprawą Simone Zazy. Włoski napastnik wykorzystał to, że pozostawiono mu na przedpolu hektary przestrzeni. Przymierzył i pewnym, płaskim uderzeniem trafił do siatki. Zadanie wyrównania rezultatu utrudnił dodatkowo gościom Alen Halilović, który bezmyślnie faulował Jose Gayę. W odpowiedzi arbiter zdecydował się zakończyć udział Chorwata w pojedynku. Faktycznie przez godziną Kanarki musiały grać w osłabieniu, ale nie zmienia to faktu, że patrząc nawet przez 100 par różowych okularów nie moglibyśmy nazwać tego co prezentowali najpiękniejszym futbolem w królestwie. Był to z kolei bardzo udany – najlepszy zawodnik na boisku – i zarazem pożegnalny występ João Cancelo z publiką Los Ches. Portugalczyk odchodzi, lecz już wkrótce w trykotach Valencii pojawią się nowe twarze, które zwiastują odbudowę tego projektu.
No VAR no fun
Kibice zgromadzeni na San Mamés mogli w niedzielny wieczór doczekać się goli. Choć może niekoniecznie ze strony, po której się tego spodziewali, ale jednak. Bramkę-widmo zdobyło bowiem Getafe. Na powtórkach widać jak piłka przekroczyła pełnym obwodem linię bramkową, lecz Kepa szybkim ruchem ręki zagarnął ją z powrotem. Telewidzowie widzieli gola, sędziowie już nie, ponieważ nowoczesna technologia nie zawitała jeszcze pod strzechy La Liga. Możliwe, że odpowiedzią na to trafienie byłby rzut karny podyktowany za faul Cali na Laporte we własnym polu karnym. Ale tego się już nie dowiemy, gdyż arbiter nie dostrzegł ewidentnego przekroczenia przepisów. W efekcie mieliśmy bezbramkowy remis, a Athletic nie wykorzystał przewagi jednego zawodnika przez okres około pół godziny.
Z deszczu pod rynnę
Debiut Luísa Zubeldy na europejskich boiskach nie był zbyt udany. Jego drużyna uległa innemu kandydatowi do spadku z La Liga, choć arbiter podyktował na korzyść Los Babazorros rzut karny. Manu García uderzył jednak zbyt lekko i Iván Cuéllar nie miał najmniejszego problemu z wyłapaniem futbolówki. Zmarnowana, doskonała okazja podcięła skrzydła ekipie z Vitorii, zwłaszcza iż kilka minut później to Leganés objęło prowadzenie. Bohaterem gospodarzy został Gabriel, jednak trzeba odnotować, iż biorąc udział w bramkowej akcji skorzystał z pozycji spalonej. Taki tu mamy klimat.
Żabi skok
Villarrealem targa plaga kontuzji i były to sprzyjające okoliczności dla ich rywali z regionu. Levante wyszło na mecz z jasnym planem i wolą zwycięstwa. W zasadzie można było odnieść wrażenie, że zawodnicy obu zespołów potajemnie zamienili się koszulkami i nikt tego nie zauważył. Świetnie zorganizowani Los Granotas nie pozwalali Żółtej Łodzi Podwodnej na nic, a sami nękali gości rajdami skrzydłowych, w szczególności José Luisa Moralesa. Jednak nie obyło się bez kontrowersji. W decydującej akcji kapitan zespołu, wspomniany Morales, na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry wpadł ponownie w pole karne przyjezdnych tańcząc z piłką i siejąc popłoch w defensywie Los Amarillos. Wtem został zatrzymany przez interweniującego Antonio Rukavinę i wyłożył się jak długi. Serb swoim wślizgiem trafił w piłkę, lecz sędzia wskazał na wapno, a sam “poszkodowany” pokonał Andrésa Fernándeza precyzyjnym strzałem w prawy, dolny róg bramki. Bezsprzecznie Levante zasłużyło tego dnia na zwycięstwo, gdyż to Żółci stanowili tło dla kreacji Bordowo-Granatowych, lecz nie w taki sposób.
Zemsta weterana
Málaga chętnie sięga po zawodników powiązanych z Eibarem: Keko, Borja Bastón, Adrián Gonzalez. Jak na ironię o wyniku starcia obu zespołów zadecydował jedyny zawodnik, który podążył w odwrotnym kierunku. Charles został na La Rosaleda skreślony, tymczasem zaufano mu Kraju Basków, choć prasa rozpisywała się już, że napastnik ma trafić do Segundy. Brazylijczyk był prawdziwą zmorą Los Boquerones. Kilkukrotnie pukał do ich bramki, raz zamienił się nawet w Maradonę i wpakował futbolówkę między słupki przy pomocy ręki, lecz tego trafienia z oczywistych względów mu nie uznano. Niemniej w końcu doczekał się swojej najważniejszej okazji, co prawda po strzelonym golu przeprosił publiczność, lecz i tak zapewnił trzy punkty drużynie Mendillibara.