La Liga nieubłaganie zmierza ku końcowi. Są już pierwsze ofiary, choć wciąż nie ma absolutnej pewności kto się uratuje, kto zwycięży, a kto udział w wielkiej grze przypłaci życiem. Czy będziemy jeszcze świadkami nagłych zrywów akcji? Nie ma wyboru, trzeba grać dalej.
Skok przez mur
Defensywa Villarrealu w zetknięciu z MSN wcale nie okazała się tak twarda. Barcelona nie zwalniając ani na chwilę przebrnęła przez tę przeszkodę. Błyskotliwość, szybkość zagrań, tworzenie szczelin ruchem bez piłki i dostrzeganie linii podań nie zabezpieczonych przez defensorów, to pozwoliło Blaugranie skruszyć mur. Jego rozkład rozpoczął Neymar, perfekcyjnie obsłużony przez Messiego. Brazylijczyk nie naruszył przepisów o spalonym, gdyż poza linią ostatniego obrońcy wystawała tylko jego ręka, a ta do strzelania goli się nie przydaje. A przynajmniej zgodnie zasadami futbolu nie powinna.
Ten trud zredukował Cédric Bakambu, który złapał Pique oraz Sergiego Roberto (łamiącego linię spalonego) na sjeście. Nastąpiła chwilowa wymiana niecelnych ciosów, po której Messi wrzucił Barcy wyższy bieg. I tak już zostało. Po trafieniu Luisa Suáreza MSN w komplecie zameldowało na tablicy strzelców, a Messi mógł już celebrować uderzając karnego a’la Panenka. Blaugrana przetrwała bez szwanku kolejny dzień meczowy i wciąż pozostają w grze o najwyższą stawkę.
Jaka Granada?
Nie było cudów. Andaluzyjczycy nie sprostali wizycie Realu Madryt, nie pozostawili po sobie nawet dobrego wrażenia. Rezerwowi Los Blancos poćwiartowali ich, zmielili i rozprowadzili po murawie. Już po jedenastu minutach, po dwóch akcjach oskrzydlających gości, James miał na swoim koncie dublet. Dołączył do niego Álvaro Morata z dwoma potężnymi strzałami zakończonymi zdobyczą bramkową, jeszcze przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. W drugiej odsłonie drużyna Zidane’a mogła pokusić się jeszcze o podwojenie wyniku, ale marnowali dogodne ku temu okazje. Cały mecz przypominał raczej geirkę treningową w Valdebebas, niż pojedynek drużyn La Liga. Real ma trzy punktu więcej, jeden mecz do rozegrania mniej. Ot cała historia.
Luźna atmosfera spotkania udzieliła się zawodnikom Królewskich na ławce rezerwowych. Telewizyjne kamery uchwyciły tego typu niewybredny żart: Isco do Tony’ego Adamsa – „Kelner! Jedną Coca-Colę!”.
Tak blisko, a wciąż daleko
Sevilla nadal nie zapewniła sobie udziału w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów w nadchodzącym sezonie. Potrzebowali do tego zwycięstwa z Realem Sociedad. Potrafili zdominować gości, objęli prowadzenie dzięki Pablo Sarabii, mieli rywala na linach, po tym jak Zurutuza został wykluczony z gry, ale nie zdołali dobić Basków. Inna sprawa, że sędzia mógł pokusić się o odgwizdanie niebezpiecznego zagrania nogą ze strony Wissama ben Yeddera i przerwanie akcji, która zakończyła się zdobyciem bramki dla Sevillistas. Tak się jednak nie stało, a straty Txuri-Urdin odrobił Carlos Vela, który najlepiej odczytał piłkarski bilard Lengleta i N’Zonziego. Dlatego też podopiecznym Sampaoliego potrzeba obecnie jednego punktu do zagwarantowania sobie czwartej lokaty na zakończenie rozgrywek.
Zadanie wykonane
Atlético odrobiło pracę domową i w swoim stylu ograło wizytujący Vicente Calderón Eibar. Zanim nastąpiło rozstrzygnięcie Los Rojiblancos męczyli się przez ponad godzinę pudłując niemiłosiernie i ostrzeliwując Yolea. Serię niepowodzeń przerwał niezawodny w ostatnim czasie Saúl, po dograniu Diego Godina, który podłączył się do akcji w ofensywie. Urusowi w samej końcówce starcia puściły nerwy i wyrzucony został z boiska za niesportowe zachowanie, ale na końcową pozycję Atléti w La Liga nie powinno mieć to już wpływu.
Koronacja Alavés
Derby drużyny z Vitorii z baskijskim gigantem z Bilbao zapowiadano jako przyjacielskie. Nic dziwnego, niejednokrotnie zdarzało, że zawodnicy Alavés zasilali Athletic (Óscar de Marcos, Mikel Vezga) i odwrotnie (Toquero, Ibai Gómez). Spięcie między Manu Garcią, a Raúlem Garcíą już na starcie meczu świadczyło jednak o czymś innym, podopieczni Pellegrino nie zamierzali gościom niczego ułatwiać. Los Leones chcieli tym spotkaniem umocnić się na miejscu pucharowym i mocno przyciskali Basków z Vitorii. Ci jednak za każdym razem podnosili się, otrzepywali z kurzu i walczyli dalej. Przełom nastąpił za sprawą Theo Hernándeza. Wychowanek Atleti pokazał dlaczego w ogóle mówi się o możliwości zapłacenia za niego klauzuli przez Real Madryt. Ten młody chłopak potrafi wykrzesać iskry spod swoich butów. Perfekcyjnym wolejem odpalił rakietę wprost do bramki strzeżonej przez Kepę. Tym sposobem Los Babazorros jako jedyny zespół z Kraju Basków okazali się lepsi w bezpośrednich starciach z Athletikiem (remis i zwycięstwo).
Leganés zostaje?
Los Pepineros rozbijając Betis niemal zapewnili sobie bilet na kolejny sezon La Liga. Aby trafić do grona tych szczęśliwców pozostaje jedynie wywalczenie chociaż punktu w dwóch ostatnich kolejkach. O to może być trudno, ponieważ podejmują Athletic i Deportivo Alavés. Mogą za to liczyć również na przeciwnika – wystarczy, że Sporting nie zdobędzie kompletu punków w pozostałych spotkaniach, albo Depor nie zaliczy chociaż remisu.
Pojedynek na El Butarque odbył się w świetnej atmosferze przy wypełnionych po brzegi trybunach. Leganés może się pochwalić wspaniała widownią – ich stadion zapełnia się w tym sezonie średnio w 89% i jest to najwyższy wynik w La Liga. Widać, że praca u podstaw i szczególny szacunek wobec fanów, poparty wieloma czynami, zdaje swój egzamin. Poniedziałkowy wieczór należał głównie do dwóch piłkarzy, tych samych, którzy bardzo przyczynili się do tego, iż Ogórki w ogóle znalazły się w Primerze. Alexander Szymanowski ustrzelił swój pierwszy dublet w najwyższej klasie rozgrywkowej, a Gabriel zafundował sympatykom klubu piłkarskie delicje najwyższego sortu. Zauważył, że Adan wyszedł zbyt daleko i genialnym uderzeniem niemal z połowy boiska przelobował go kierując piłkę w okienko bramki Verdiblancos. Los Pepineros nie dali Andaluzyjczykom najmniejszych szans rozgrywając najlepszy mecz w tej kampanii, choć trzeba też przyznać, że goście nie przejawiali zbyt wielkiej ochoty do gry.
Kulawe Depor
Galisyjczycy z A Coruñi skomplikowali sobie życie. Do utrzymania brakuje im zaledwie punktu, który zamierzali wywalczyć w meczu z Epsanyolem. Tymczasem nie potrafili się już podnieść po dwóch ciosach Los Pericos wyprowadzonych przez Léo Baptistão, po karykaturalnym błędzie Alejandro Arribasa, i Gerarda Moreno. Odpowiedzieli trafieniem Florina Andone, ale mimo licznych prób nie zdołali doprowadzić do remisu. Ich ostatnia dyspozycja – zaledwie jedno oczko, i to z Osasuną, wywalczone w czterech spotkaniach – pozostawiają wiele do życzenia. Kolejnym przeciwnikiem Depor jest Villarreal. Na całe szczęście dla nich, w ostatniej serii gier podejmują na EL Riazor słabiutkie na wyjazdach Las Palmas, a uratować może ich również potknięcie Sportingu.
Sporting pod ścianą
Po siedmiu kolejkach bez zwycięstwa, od spotkania z Granadą, Asturyjczycy wreszcie zapisali na swoim koncie trzy punkty. Pokonali u siebie Las Palmas, z którym w ostatnim czasie wygrywa prawie każdy. I tym razem do jedynej zdobytej bramki bardzo przyczynił się zawodnik z chwiejnej defensywy Los Amarillos – Dani Castellano. Po jego pomyłce okazję sam na sam z bramkarzem wykorzystał Carlos Carmona. Asturyjczycy przedłużyli swoje szanse na pozostanie, ale mimo to stoją przed misją bardzo karkołomną – wygrać na Ipurui z Eibrem oraz z Betisem na własnym stadionie. O ile pewni utrzymania Zielono-Biali przyjaciele z Sewilli mogliby poratować jeszcze Sportinguistas, zresztą Beticos już i tak myślą bardziej o wakacjach niż o kopaniu piłki, o tyle niewiadomą pozostaje postawa Los Armeros. Drużynę z Gijón nie stać już nawet na najmniejszy błąd.
Ciąg Málagi
Rozpędzeni Andaluzyjczycy pod wodzą Míchela ugościli wymęczoną rywalizacją w Europie Celtę, która stała się dla nich łatwym łupem. Los Blanquiazuels nie grali wprawdzie wyjątkowego spotkania, ale dwóch z ich zawodników owszem. Najpierw swoim rajdem zwieńczonym precyzyjnym strzałem przy bliższym słupku popisał się Javier Ontiveros. Dołączył do niego Sandro. Kanaryjczyk wywalczył rzut karny, po tym jak Gustavo Cabral nabrał się na jego drybling i spóźniony sfaulował napastnika. Następnie sam też odprawił Celtów trafieniem na pożegnanie, tuż przed gwizdkiem kończącym tę nierówną batalię. W ten oto sposób Málaga zaliczyła czwarte zwycięstwo, a Galisyjczycy czwartą porażkę z rzędu. Wymowne.
Dla pewności
Osasuna została już rozłożona na łopatki przez Barcelonę, upokorzona golem Mascherano, lecz dla absolutnej pewności, że Nawarczycy nie zamierzają się podnosić zostali rozjechani walcem prowadzonym przez Valencię. Los Ches nie brali jeńców. Oprócz regularnego Simone Zazy mogliśmy zobaczyć prawdziwe ewenementy. Oto dublet zaliczył Ezequiel Garay – jako trzeci stoper w tym sezonie, po Pique i Sergio Ramosie. Ponadto na liście strzelców pojawiło się nazwisko Rodrigo, który zagrał pierwszy mecz w wyjściowym składzie po trwającej prawie cztery miesiące kontuzji. Osasuna nie chciała być zupełnie gorsza i jej honor uratował Miguel Olavide swoim debiutanckim golem w La Liga.