Król Leo sięgnął po swoją koronę na Satiago Bernabeu, stadionie Królewskich. Nie dość, że zdobył swojego pięćsetnego gola dla Barcelony w El Clásico, na obiekcie przeciwnika, to jeszcze zapewnił Katalończykom zwycięstwo i drastycznie zwiększył ich szanse w walce o mistrzostwo. Miejmy nadzieję, że skala emocji zaprezentowana w klasyku pozostanie w La Liga do ostatniej kolejki!
Na takie El Clásico – pełnego zwrotów akcji, goli, bramkarskich parad czy wysokiej intensywności – czeka się latami. Barcelona zademonstrowała swoje najlepsze atuty, a Real zdołał się postawić, choć cierpiał na ich lekki niedobór. Najlepiej oddaje to strzał Cristiano Ronaldo w trybuny z sześciu metrów od bramki i to w momencie, gdy nie towarzyszył mu żaden z obrońców Blaugrany. Los Blancos za bardzo poddali się emocjom. Przysłoniło im zdrowy rozsądek i chłodną ocenę sytuacji. Casemiro i Sergio Ramos wchodzili w Messiego bez kalkulacji czym to może się dla nich skończyć. Pierwszy został ukarany żółtą kartką już na początku meczu, a mimo to dalej nie przebierał w środkach. Drugi wyleciał od razu, co poważnie osłabiło gospodarzy.
Barcelona faced 14 shots on target last night – one fewer than Paco Jemez's Rayo Vallecano did when they lost 10-2 at the Bernabeu in 2015.
— Jamie Kemp (@jamiemkemp) April 24, 2017
W El Clásico padał cios za ciosem. Na trafienie Casemiro genialnie odpowiedział Leo Messi. Wyminął slalomem trzech zawodników Los Blancos i pokonał Keylora Navasa. Luka Modrić, Dani Carvajal i Nacho na tle argentyńskiej, atomowej pchły, ruszali się jak muchy w smole. Stan rywalizacji podwyższył Ivan Rakitć, którego ostatnio trzeba było szukać na boisku z lupą, a tego dnia sam zabłysnął fantastycznym i precyzyjnym strzałem posłanym poza zasięgiem rąk kostarykańskiego golkipera. Po zejściu Ramosa Królewscy postawieni zostali pod ścianą. Jak udowodnili nie raz, stać ich wówczas na dużo więcej. I faktyczne doprowadzili do wyrównania za sprawą Jamesa, który wszedł na boisko ledwie trzy minuty wcześniej. Królewscy jednak za bardzo się zapędzili w swoich atakach. Niczym bokser, który w ferworze walki zapomina o trzymaniu gardy. Wystawili się na kontrę, nokautujący cios, wymierzony przez samego Leo. Pod nieobecność Ramosa to on stał się egzekutorem w 90+.
Jedyne czego mogło w klasyku brakować to kilku odważnych decyzji arbitrów: o podyktowaniu karnego dla Realu po faulu Umtitiego na Cristiano Ronaldo, drugiej żółtej kartce dla Casemiro, czerwony kartonik mógł także obejrzeć Marcelo. Na całe szczęście nie przysłoniły one całkowicie widowiska. Messi był za dobry, futbol zbyt piękny.
Setka Griezmanna
Pomimo, że 114. urodziny Atlético Madryt przypadają dopiero w czwartek, piłkarze Los Colchoneros rozpoczęli już skromne świętowanie w stolicy Katalonii. W spotkaniu z Espanyolem „setkę” na stół postawił Antoine Griezmann, który strzelił swoją 100. bramkę w La Liga. Stał się w ten sposób drugim Francuzem, zaraz po Karimie Benzemie ze 120 trafieniami, któremu udało się tego dokonać. Drugim wieczornym jubilatem był Filipe Luís. Brazylijczyk polskiego pochodzenia rozegrał w Barcelonie swój 300. ligowy mecz. Spotkanie z madrytczykami w niepamięć puści zapewne Quiqe Sánchez Flores, który przerwał swoją dobrą passę siedmiu meczów bez porażki przeciwko Atlético. Trenerowi Espanyolu pozostaje jedynie żałować okazji, które na pokonanie Oblaka zmarnowali jego podopieczni. Ostatecznie jednak to klub z Madrytu zgarnął urodzinowy prezent w postaci trzech punktów i już szykuje się na kolejną imprezę na Vincente Calderón.
Spacerek
W derbach Andaluzji rozegranych pomiędzy Sevillą a Granadą obyło się bez niespodzianek – wygrał zespół silniejszy. Choć to akurat stanowiło swego rodzaju zaskoczenie, gdyż w poprzednich trzech starciach tych zespołów górą była El Grana. Ba, dzięki jednemu z tych zwycięstw udało im się utrzymać w La Liga. To jednak się już nie powtórzyło. Gospodarze gładko rozprawili się z drużyną Tony’ego Adamsa. Zamiast 2:0 na tablicy wyników, z powodzeniem mogła pojawić się manita. Przeszkodził temu rewelacyjny tego dnia Guillermo Ochoa, który z nawiązką nadrabiał błędy biegających przed nim statystów nazywanych “obroną”. Najwięcej pochwał za spotkanie spadło na Ganso, autora obu goli. Dość powiedzieć, że były to jego dwa pierwsze trafienia w La Liga, a drugie i trzecie w całym sezonie. Ponadto na ligowym placu gry pojawił się po raz pierwszy od drugiej połowy listopada. Czyżby było to wiosenne przebudzenie się Brazylijczyka z zimowego snu?
Z głową
Real Sociedad to druga w lidze drużyna (po Realu Madryt), która najczęściej wykorzystuje głowę nie tylko do myślenia, ale i do strzelania. W ostatnią niedzielę to Willian José użył swojego czoła, by zapewnić Txuri-Urdin zwycięstwo. Deportivo nie podjęło rękawicy, a Rulli zszedł z murawy w suchej koszulce – w przeciwieństwie do Luxa. Ten musiał się trochę poruszać, pomimo iż strzały Basków z reguły mijały obramowanie jego bramki, a raz piłka uderzona przez Canalesa trafiła w słupek. Jednakże Real Sociedad stale tworzył okazje i stanowił zagrożenie, w odróżnieniu od Depor.
Obosieczny miecz
Trzy dni po historycznej kwalifikacji Celty do półfinału Ligi Europy, Galisyjczycy odnieśli kolejną porażkę i oddalają się od miejsc umożliwiających im udział w europejskich pucharach w przyszłym sezonie (o ile nie wygrają europejskiego pucharu). Broniąca honoru hiszpańskich ekip drużyna z Vigo wyraźnie koncentruje się na starciach na arenie europejskiej, kosztem ligi. Posłany w bój drugi garnitur zawodników nie sprostał ostatecznie dobrze dysponowanym Beticos. Trudno się temu dziwić, skoro Theo Bongonda zaprzepaścił wspaniały prezent od obrońców rywali i stając oko w oko z Antonio Adanem uderzył prosto w bramkarza. Starcie strzałem głową i po koźle, rozstrzygnął Darko Brašanac wykorzystując dokładne dośrodkowanie od Durmisiego. Los Verdiblancos wyraźnie odżyli. Zaliczyli dwie wygrane pod rząd, choć na rozkładzie mieli dużo lepiej notowany Eibar oraz właśnie podopiecznych Toto Berizzo.
Ręka opatrzności ratuje Villarreal
Starcie Villarrealu z Leganés nie było łatwym spotkaniem dla Los Amarillos. Najpierw musieli ostudzić początkowe zapędy Ogórków, by z upływem czasu mozolnie zwiększać swoją przewagę nad przeciwnikiem. Pierwsza bramka padła więc dopiero w 68. minucie, kiedy to dzięki asyście Soladado wynik otworzył Cédric Bakambu. Żółta Łódź Podwodna skutecznie chroniła swojej twierdzy na Estadio de Cerámica do 89. minuty, w której to otrzymali skuteczny cios ze strony Guerrero. W dramatycznej końcówce w roli Wiknkelrieda Villarrealu wystąpił nie kto inny, jak kongijski napastnik, trafiając nieprzepisowo – z użyciem ręki – w 91. minucie gry. Niestety uznano jego rozstrzygającego gola, siódmego na koncie w tym sezonie ligowym. Leganés może mówić o fatalnej serii. Nie tylko przegrali cztery mecze z rzędu, w ostatnich dwóch tracili decydujące bramki w doliczonym czasie spotkania. Sporting tylko czeka na ich dalsze potknięcia.
(Nie)szczęśliwa dwójka?
Trudno powiedzieć czy liczba “dwa” jest dla Málagi szczęśliwa czy nie, ale w kwietniu podczas czterech z pięciu spotkań Los Boquerones padł wynik 2-0 z różną korzyścią dla Andaluzyjczyków. Dwa z nich, przeciwko Barcelonie i ten sobotni, w pojedynku z Valencią przyniósł piłkarzom z miasta Pabla Picasso dorobek w postaci pełnej puli punktowej. Z kolei w spotkaniach z Deportivo i Atlético, to Andaluzyjczycy musieli uznać wyższość rywali. Sobotni mecz rozstrzygnął się już w pierwszej połowie, kiedy to w końcówce pierwszej odsłony w ciągu pięciu minut gospodarze dwukrotnie skierowali piłkę do siatki. Najpierw skutecznym strzałem popisał się Recio, a następnie wyczyn kolegi drużyny powtórzył Sandro Ramírez choć z dużo lepszym efektem estetycznym. Kanaryjczyk zdobył dziesiąte trafienie w bieżącym sezonie w popisowy sposób. Jest Sandro, jest impreza.
Tornado na Pampelunie
Przez stolicę Nawarry w sobotni wieczór przeszło tornado, które przesunęło lokalną Osasunę o krok bliżej w kierunku spadku do Segundy. Gospodarze nie poradzili sobie z „najazdem” Sportingu Gijón i w całym meczu oddali zaledwie jeden celny strzał na bramkę Asturyjczyków. Spotkanie rozpoczął się co prawda bardzo szczęśliwie dla Los Rojillos. Nie dość, że samobója zaliczył Jorge Meré, to później Kenan Kodro, owym jednym celnym strzałem Nawarczyków podwyższył wynik na 2:0. Na tym szczęście Osasuny się wyczerpało. Sporting mając na uwadze walkę o pozostanie w hiszpańskiej ekstraklasie, szybko zmotywował się do działania. Wkrótce pojawiły się też efekty ich dominacji na boisku w postaci dwóch goli strzelonych w przeciągu dwóch minut. Szczęśliwymi strzelcami okazali się Roberto Canella i Carlos Castro. Pomimo czterech zdobytych bramek, bardziej niż w strzały, mecz obfitował w nieczystą grę, ale arbiter okazał się bardzo łaskawy wobec piłkarzy walczących o pozostanie w La Liga. Po żółty kartonik sięgnął zaledwie siedem razy.
Robo na Kanarach
Las Palmas dążyło do czwartego zwycięstwa na własnym terenie z rzędu, lecz jedyny gol dla Kanarków autorstwa Kevina-Prince’a Boatenga, mimo swojej urody, nie wystarczył. Wszystko za sprawą arbitrów z sędzią głównym José Luisem Munuerą Montero na czele. Strzał Ibaia Gómeza dał Alavés wyrównanie, choć nie powinien zostać uznany, gdyż przebywający na spalonym Deyverson zmylił bramkarza Los Amarillos. Ewidentnie uczestniczył w akcji, choć nie powinien. Innym negatywnym bohaterem starcia stał się Marko Livaja. Pojawił się na murawie w końcówce meczu, by pomóc zespołowi i być może powtórnie wyprowadzić go na prowadzenie. Tymczasem już po trzech minutach musiał opuścić boisko, z uwagi na ostre wejście w Marcosa Llorente.