Madryckie kolosy utkwiły w klinczu. Jednakże szanse Barcelony na nadrobienie strat do lidera odebrał stały koszmar – Málaga – z pomocą samych piłkarzy Blaugrany. Carlos Kameni ponownie stał się murem, a swoją słodką zemstę do wyniku dołożył Sandro, oddelegowany ostatniego lata z Camp Nou.
Mistrz jest nagi
Andaluzyjczycy obdarli Barcę z ułudy pięknych szat. Potwierdzili i pokazali wszem i wobec, że są one niekompletne. O ile front wygląda przyzwoicie to gdzieniegdzie brakuje materiału, a dziury odsłaniają wstydliwe i wrażliwe części ciała. Rezerwowi Blaugrany nie gwarantują kreacji godnej pierwszej nagrody na balu La Liga. André Gomes, Denis Suárez, Mathieu… nie stanęli tego dnia nawet na przyzwoitym poziomie. Była to woda na młyn dla kontrataków Málagi, z których dwa zwieńczone przez Sandro oraz Jony’ego zostały odnotowane na tablicy świetlnej. Carlos Kameni też się wykazał, wybronił chociażby sytuację sam na sam z Luisem Suarezem. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie musiał wspinać się na top swoich możliwości, ukazany w spotkaniu tych samych drużyn w rundzie jesiennej.
Na wysokości zadania nie stanął z kolei arbiter spotkania, Gil Manzano. Mocno się mu oberwało i słusznie. W końcu anulowany prawidłowy gol dla Málagi oraz ewidentna jedenastka dla Katalończyków za faul na Sergim Roberto, to bardzo poważne błędy. Faktycznie wypaczył wynik, choć już nie rezultat meczu. Málaga wygrała zasłużenie. W przypadku wyrzucenia Neymara miał akurat rację. Brazylijczyk zobaczył wprawdzie żółtą kartkę za wiązanie sznurowadeł, ale sędzia ostrzegał go wcześniej, że opóźnianie gry może skończyć się karą. Jeśli zawodnik potrzebował poprawić sobie buty akurat w momencie wykonywania rzutu wolnego przez rywali, mógł to zrobić w odległości większej niż trzy metry od piłki i byłoby po kłopocie. Przy drugim żółtym kartoniku 11-stce Barcelony już wyraźnie puściły nerwy. Ponadto, ironiczne bicie brawo czwartemu sędziemu może skończyć dodatkowym wykluczeniem Brazylijczyka i nieobecnością w El Clásico. Brawo Neymar.
El Principito ratuje Atleti
Sobotni mecz na Santiago Bernabéu, jak przystało na derbi madrileño, obfitował w wiele emocji. Pierwsza połowa przeminęła głównie pod znakiem okazji strzeleckich Cristiano Ronaldo, parad Jana Oblaka i główki Stefana Savicia. Swoją szansę na zdobycie bramki miał także Antoine Griezmann, który wykorzystując błąd Sergio Ramosa oddał groźny strzał na bramkę Realu. Ze swoich obowiązków dobrze wywiązał się jednak Keylor Navas i po pierwszej połowie na tablicy wyników widniał bezbramkowy remis.
Tuż po zamianie stron, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, głową piłkę w bramce gości umieścił Pepe, ale ostatecznie mecz skończył się dla Portugalczyka fatalnie, bo w wyniku przypadkowego zderzenia z Tonim Kroosem złamał sobie dwa żebra. Informacja o wykluczeniu z gry środkowego obrońcy przyprawia zapewne o zawroty głowy Zizou, ponieważ drugi grający na tej pozycji zawodnik Królewskich, Raphaël Varane również zmaga się z kontuzją. To bardzo niekomfortowa sytuacja zwłaszcza w kontekście zbliżającego się ćwierćfinałowego meczu w Lidze Mistrzów. Z prowadzenia Los Blancos cieszyli się tylko do 85. minuty, kiedy to Atlético uratować postanowił niezawodny Griezmann, po błyskotliwym podaniu Ángela Correi pomiędzy dwóch obrońców Królewskich.
Do końca meczu wynik nie uległ zmianie, ale pomimo podziału punktów obie drużyny mogą uznać remis za zwycięski. Porażka Barcelony pozwoliła Atlético na zmniejszenie punktowej straty do Katalończyków, a Realowi na pozostanie na fotelu lidera i powiększeniu o kolejny punkt przewagi nad najgroźniejszym rywalem w walce o mistrzowski tytuł.
Oddech ulgi Sevilli
Po powrocie Biris na trybuny, a wraz z nimi dopingu, oraz oficjalnym pożegnaniu Monchiego przez kibiców zgromadzonych na Ramón Sánchez Pizjuán nastąpił długo oczekiwany przełom. Sevilla wciąż ma puls, po pięciu ligowych spotkaniach bez wygranej w końcu zagarnęła trzy punkty i ukazała swój żywioł. Aczkolwiek Deportivo tanio skóry nie sprzedało. Mecz miał niezwykle szalony początek z pięcioma trafieniami w zaledwie pół godziny gry. Na dwa szybkie uderzenia Sevillistas autorstwa Stevana Joveticia i Pablo Sarabii, Galisyjczycy równie błyskawicznie dawali swoją odpowiedź za sprawą fantastycznie dysponowanego tego dnia Gaëla Kakuty. Zwłaszcza drugie golazo stało się jednym z ozdób tej kolejki. Przebitki wygrała Sevilla po raz trzeci wysuwając się na prowadzenie, tym razem dzięki Joaquinowi Correi. Mimo to Andaluzyjczycy musieli drżeć o wynik niemal do ostatniego gwizdka, gdyż wygrana została przypieczętowana dopiero na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. Zapewniła ją wisienka tańczącego z futbolówką Wissama Ben Yeddera. Jest żywioł, jest zwycięstwo, jest taniec radości Sampaoliego.
Zagubione Lwy
Żółtej Łodzi Podwodnej zdarzało się w ostatnich starciach rozczarowywać swoich fanów. Porażka z Eibarem oraz Las Palmas rodziła wątpliwości, lecz w chwili poważnej próby jej załoga dała popalić Los Leones. Składne akcje Los Amarillos powodowały nerwowość w linii obrony Basków i prowadziły do poważnych błędów. Już przy pierwszym golu gospodarzy Yeray omal nie załadował samobója, lecz po jego interwencji piłka odbiła się od słupka i trafiła pod nogi niepilnowanego Victora Ruiza. W ten przypadkowy sposób i tak stracili bramkę. Młody stoper Athleticu nie poradził sobie również z Cedrikiem Bakambu – napastnik wymanewrował go oraz ponownie wyprowadził gospodarzy na prowadzenie, po tym jak stan rywalizacji wyrównał Aymeric Laporte. Wspomniany Ruiz mógł stać się bohaterem meczu. Nie tylko zdobył pierwszą bramkę, ale także asystował przy trzeciej, gdy po rzucie wolnym ponownie został pozostawiony bez opieki. Jednakże sam Victor zepsuł sobie występ ostrym, bezmyślnym wejściem w Iñakiego Williamsa, za co z miejsca obejrzał czerwony kartonik. Baskowie jednak nie skorzystali z tego prezentu. Aduriz zdołał jedynie dwukrotnie obić poprzeczkę, z kolei Andrés Fernández powodzeniem ratował swój zespół z pozostałych opresji.
Celta z głową w Lidze Europy
Eibar w wyjazdowym spotkaniu pewnie pokonał Celtę Vigo i awansował w tabeli na szóste miejsce, wyprzedzając klubowego giganta z Kraju Basków – Athletic. Prowadzenie dał przyjezdnym Kike García, który wykorzystał zgranie główką Sergiego Enricha. W drugiej połowie z kolei celnym trafieniem popisał się Pedro León. To już jego dziesiąta bramka w tym sezonie, która daje mu prowadzenie w klasyfikacji najbardziej bramkostrzelnych z pomocników. Eibar kontynuuje dobrą passę, odnotowując w pięciu ostatnich meczach dwa remisy i trzy zwycięstwa. Nic dziwnego zatem, że trener Mendilibar przedłużył kontrakt z Rusznikarzami na kolejny rok.
Nie jest to z kolei łatwy czas dla Celty. Galisyjski klub ma bardzo napięty grafik, a porażka, w dodatku przed własna publicznością, w minionym ligowym występie nie może napawać optymizmem przed ćwierćfinałowym spotkaniem z belgijskim Genkiem w Lidze Europy. Na domiar złego podczas niedzielnego starcia, Giuseppe Rossi po raz piąty w swojej piłkarskiej karierze nabawił się kontuzji zerwania więzadeł. Czeka go ponad pół roki przerwy w grze, o ile jeszcze do niej powróci. #AnimoRossi
Wyspa wszystkich strachów
Betis dryfuje w La Liga, a prądy zniosły Los Verdiblancos u wybrzeża Wysp Kanaryjskich. Nie znaleźli tam jednak bezpiecznej przystani, a jedynie koszmary. Niemniej, trzeba Andaluzyjczykom oddać to, że dzielnie się trzymali przez prawie cała pierwszą odsłonę. Niestety, Dani Ceballos jest diamentem rzuconym pośród kamienie. Kiedy Kanaryjczycy zablokowali wychowanka Beticos, legł w gruzach cały zespół. Gości napoczął Vicente Gómez, a poprawił Kevin-Prince Boateng, choć Ghańczyk wyraźnie znalazł się na spalonym i jego gol nie powinien zostać uznany. Następnie obrońcy Betisu wyłożyli czerwony dywan rozdryblowanemu Jonathanowi Vierze, a nieprzepisowo zatrzymywany Jesé wymierzył sprawiedliwość strzałem z rzutu karnego. Jedynie młody adept cantery Betisu był w stanie uratować honor Andaluzyjczyków. Rafa Navarro uderzył w powietrzu opadającą piłkę, po interwencji Lemosa, i posłał niemal w okienko przy bliższym słupku. Niewielkie to pocieszenie, gdyż goście wciąż nie mogą być absolutnie pewni, iż uratują się przed zatopieniem.
Nietoperze nie składają skrzydeł
Kibice Los Ches mają powody do świętowania. Valencia ruszyła się z miejsca i z trzema zwycięstwami z rzędu wzleciała w kierunku pierwszej dziesiątki w tabeli.
Jedyne zespoły, które wygrały w #LaLiga wszystkie 3 mecze w tym tygodniu to… EIBAR I VALENCIA ? ##LaZabawa https://t.co/Y1NsML2hLO
— Michał Świerżyński (@miguelsergio27) April 9, 2017
W niedzielnym spotkaniu ich łupem padła Granada. Dwie bramki – niemal jedną za drugą – zdobył Simone Zaza. Skorzystał przy tym z podań Martína Monyoyi i Santi Miny. To jego pierwszy dublet od czasu debiutu w Primera División. Co więcej, Valencia wydała w poniedziałek oświadczenie, że 1 lipca wykupi wypożyczonego z Juventusu zawodnika i podpisze z nim kontrakt do 2021 roku. Drugi z asystentów, obsłużony przez Carlosa Solera, dorzucił swoje trafienie, podwyższając prowadzenie Valencii do trzech goli. Gospodarze nie mieli żadnego pomysłu na świetnie radzących sobie na boisku piłkarzy Los Ches. Taki obrót sprawy sprawił, że bramkarzowi przyjezdnych, Diego Alvesowi najwyraźniej zrobiło się szkoda Granady i przez przypadek niedokładnie wybił piłkę, którą przechwycił Ezequiel Ponce, zdobywając w tych okolicznościach honorową bramkę. Porażka z Nietoperzami sprawiła, że posadę stracił Lucas Alcaraz. Jego następcą na ławce trenerskiej został Tony Adams, były kapitan i legenda Arsenalu.
El Sadar w końcu świętuje
Mecz rozgrywany w stolicy Nawarry, nie zaczął się po myśli gospodarzy. Głodne zwycięstwa, po ostatniej porażce z Realem Madryt, Leganés pierwsze wyszło na prowadzenie. Wynik otworzył grecki stoper Ogórków, Dimitris Siovas. Gospodarze nie byli jednak zbyt gościnni i stwierdzili, że drobna przystawka dla Los Pepineros w zupełności wystarcza. Tak więc już w 36. minucie doprowadzili do wyrównania po bramce zdobytej z rzutu karnego przez Sergio Leóna. Ostateczny cios również należał do napastnika Los Rojillos. Fantastyczne uderzenie pod poprzeczkę sprawiło, że Osasuna zgarnęła komplet punktów po raz drugi z rzędu. Klątwa El Sadar została zdjęta, gdyż Nawarczycy po raz pierwszy w tym sezonie wygrali ligowy mecz rozgrywany na własnym terenie. Roznieciło to maleńką iskierkę nadziei, że jest jeszcze szansa na ich utrzymanie w Primera División. Iskierka ta może jednak szybko zgasnąć za sprawą kolejnego bardzo wymagającego rywala – Atlético.
Zwycięstwo na cześć Léo
Papużki Alavés od początku zdominowały Deportivo Alavés. Goście nie byli w stanie zagrozić przeciwnikowi ani jednym strzałem w światło bramki. Katalończykom brakowało jednak skuteczności w wykańczaniu akcji ofensywnych. Dopiero w drugiej połowie zobaczyliśmy w końcu uśmiechy na twarzach kibiców gospodarzy, kiedy to po raz dziesiąty w sezonie na listę strzelców wpisał się Pablo Piatti. Odnotować należy i fakt, że ten mecz był dla Léo Baptistão pierwszą okazją od grudnia, by powrócić na murawę po długiej przerwie spowodowanej kontuzją stopy.
Real Sociedad wraca do gry
Txuri-Urdin podobnie jak Sevilla złapały zadyszkę. Dopiero za piątą próbą udało im się ponownie zdobyć trzy punkty. W samą porę, ponieważ ewentualna porażka oznaczałaby ich wypadnięcie poza strefę pucharową. Rywal – Sporting Gijón – także sprzyjał przełamaniu. Baskowie z San Sebastian w pełni na tym skorzystali. W zasadzie od początku, niemal do samego końca, zdominowali Asturyjczyków i nie pozwalali im na zbyt wiele. Zaczęli zresztą od mocnego uderzenia – gola w trzeciej minucie. A ściślej rzecz ujmując od tego, że sędziowie uznali, iż piłka pełnym obwodem przekroczyła linie bramkową po strzale Williana José. Niestety, bez technologi typu Goal-line trudno to jednak potwierdzić.
Niemniej po tym zdarzeniu Baskowie dorzucili dwa pozbawione kontrowersji gole, dzięki rozgrywającemu swój najlepszy sezon w karierze Juanmiemu (dziewiąta zdobycz bramkowa w lidze, trzynasta w tej kampanii) oraz Yuriemu. Dopiero wówczas gospodarze pozwolili sobie na odrobinę luzu. To zakończyło się trafieniem zaliczonym ostatecznie Eldersonowi, gdyż boczny obrońca stanął na linii strzału Borjy Viguery i zmienił tor lotu futbolówki, co zmyliło interweniującego Gerónimo Rulliego. Pomimo tego i trudności z oceną pierwszej sytuacji bramkowej, było to pewne i zasłużone zwycięstwo drużyny Eusebio.