Luis Suárez niewątpliwe może rozpływać się ze szczęścia. Jak przystało na prawdziwego zawodowca rozstrzeliwuje rywali regularnie, a przeciwko Sevilli wykorzystał okazję, by zachwycić widzów fantastycznym strzałem przewrotką. Za piękne gole w ostatniej serii gier wyróżnić możemy także: Mauricio Lemosa z tradycyjnym uderzeniem młotem, Álexa Berenguera oraz Carlosa Solera.
Wiosna na Camp Nou
El Pistolero nie był w swoich wysiłkach rozbicia Sevilli osamotniony, gdyż – jak zwykle – w ofensywie Katalończyków udzielał się Leo Messi. La Pulga obił nawet poprzeczkę, niemniej, to do Urugwajczyka należały pierwsze słowa. Oprócz akrobatycznego trafienia dorzucił i asystę przy golu filigranowego Argentyńczyka. Golu, którego Leo zadedykował dzieciom walczącym z rakiem. Nadał tym samym rozgłos kampanii charytatywnej „Za dzielnych”. Zebrane w jej ramach pieniądze mają zostać przeznaczone na stworzenie centrum badań i leczenia tej choroby u najmłodszych.
#ParaLosValientes. Haz como #LeoMessi y ayúdanos a vencer al cáncer infantil. Dona ahora en https://t.co/QbCUIvV6Cwhttps://t.co/P9WCriCUFj pic.twitter.com/zgiu0PkshG
— Fundación Leo Messi (@fundacionmessi) March 24, 2017
Wkrótce też Messi sam przypieczętował wynik uderzeniem z woleja. W osiem minut Sevilla w eksperymentalnym zestawieniu, pogrążona w apatii, znalazła się w całkowitej rozsypce. Zupełnie jakby sznurowadła Andaluzyjczyków nie tylko trzymały buty na ich stopach, lecz jednocześnie wiązały im nogi. Zdobyli się na nieco więcej dopiero w drugiej odsłonie. Dopiero gdy Blaugrana włączyła tryb ekonomiczny. I tak Sevillistas uderzali setki prosto w Ter Stegena albo obok jego bramki. Ich bezsilność i frustrację najlepiej ukazał Vitolo kompletując czerwoną kartkę pod koniec meczu. Barcelona kwitnie na wiosnę, a Sevilla topnieje w oczach.
Wybuchy, pościgi i trzy punkty dla Realu Madryt
Dobry film akcji ma to do siebie, że wszyscy i tak wiemy jak się skończy, ale zbieg nieprzewidywalnych zdarzeń i zwrotów w fabule powoduje, że niekoniecznie przejmujemy się przewidywalnym zakończeniem. Taki też był mecz na Estadio Municipal Butarque. Blisko 11 tysięcy widzów zgromadzonych na stadionie oklaskiwało uhonorowanego byłego zawodnika Leganés i posiadacza karnetu z numerem 8 na spotkania Ogórków. Félix González w garniturze i szaliku symbolicznie rozpoczął spotkanie.
Pierwsze minuty to wzajemne badanie i niezła postawa ze strony gospodarzy, lecz po kwadransie gry na fantastycznie dysponowanego Marco Asensio nie było jednak rady. Jak zaprezentował Movistar, czyli realizator spotkania, młody zawodnik Realu pokonał ponad 47 metrów z piłką, zanim podał do Jamesa Rodrígueza. Ten z najbliższej odległości spudłować po prostu nie mógł. Kilka minut później za sprawą Mateo Kovačicia i Álvaro Moraty było już 0:3 i wydawało się, że pojedynek będzie jednostronny jak starcie Barcelony z Sevillą. Po czym na lewej stronie raz po razie zaczął urywać się nieuchwytny tego wieczoru Diego Rico. Najpierw wyskoczył zza pleców obrońców i po pokonaniu kilkunastu metrów, wyłożył piłkę do Gabriela, a później wywalczył rzut rożny, po którym padł koleny gol. Po przerwie Real szybko podwyższył wynik meczu na 2:4, ponownie za sprawą Moraty, który skompletował w ten sposób hattricka. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki zrywowi Los Pepineros, byliśmy świadkami świetnego widowiska. Dosyć niespodziewanego zresztą. Ostatnim wartym wspomnienia faktem jest zachowanie Jamesa po zdjęciu z boiska. Kolumbijczyk dosłownie eksplodował ze złości i po udanym meczu (gol i asysta), zamiast przybić piątki z kolegami… wolał „przywitać się” z ławką rezerwowych.
Rządy króla Filipe
Atlético kontynuuje świetną passę. Z jednej strony pokaz efektowności, choć o losach meczu decydował jedyny w tym spotkaniu gol autorstwa Filipe Luísa, będącego ostatnimi czasy w wybornej formie. Los Rojiblacos w typowy dla siebie sposób kontrolowali przebieg starcia, mimo znacznie mniejszego posiadania piłki. Spotkanie pewnie zakończyłoby się bardziej okazałym zwycięstwem gdyby nie nieporadność Fernando Torresa i Yannicka Carrasco w polu karnym La Realu. Wychowanek Atléti strzałem w słupek z 33 minuty, przypomniał sobie zapewne najgorsze chwile z występów dla Chelsea, Obaj zagrali jednak na wysokim poziomie – El Niño np. dołożył kolejną asystę do swojego konta. Trzy punkty są, wrażenia artystyczne również, ale jak mawia Cholo: „jeśli stwarzasz sobie pięć sytuacji i strzelasz jedną bramkę, jesteś bliżej porażki niż zwycięstwa”. Tym razem niewykorzystane sytuacje zostały wybaczone. Mamy jednak wrażenie, że podczas sobotnich derbów tak wyrozumiałe już nie będą.
Radość i młodość — walencka recepta na wyjście z bagna
Po trzech zwycięstwach z rzędu w bezpośrednich starciach, Celta ponownie przez wielu była upatrywana w roli faworyta meczu z Valencią. Brak kilku podstawowych zawodników w kadrze Voro mógł tylko utwierdzić w tym przekonaniu. Co się więc zmieniło, że Valencia cieszyła się ze zwycięstwa? Obrona nadal popełniała błędy, a Diego Alves dał się uprzedzić Gustavo Cabralowi przy pierwszym trafieniu dla gości. Trudno też mówić o konkretnym planie prowadzenia akcji ofensywnych (gole padały po atakach zarówno z lewej, jak i z prawej flanki, a ostatni to wynik szarży Enzo środkiem pola).
Nie brakowało jednak zaangażowania i wsparcia ze strony kibiców, a przede wszystkim Nietoperze wreszcie odzyskali radość z gry w piłkę. Co zresztą było widać w reakcjach Enzo Péreza, bądź notującego pierwszą asystę i to tuż po wejściu na boisko, Toniego Lato. Po bramce zdobytej przez Munira wszyscy pobiegli właśnie do młodego lewego obrońcy, nie zaś do strzelca. Z decydującego o wygranej Los Ches golazo, cieszył się inny młodzieniec, Carlos Soler, który efektownie przelobował bramkarza gości. Najbardziej odzwierciedla to jednak… teatralny uśmiech Diego Alvesa po interwencji w ostatniej minucie doliczonego czasu gry. Sądzimy, że Brazylijczyk zbiłby fortunę na reklamach pasty do zębów.
El momento del partido @VCF_Nordic pic.twitter.com/hrBB31zbj7
— Pablo Gascó (@PabloGasco) April 6, 2017
Gdzie Las Palmas tam… worek bramek
W poprzednich pięciu spotkaniach z udziałem Kanarków padło aż 25 goli. Nie mogło więc być inaczej na Estadio Ipurua, gdzie koniec końców piłka znalazła się w bramce czterokrotnie. Pierwsi ukąsili Baskowie. Antonio Luna posłał dalekie podanie, które leciało równie długo jak samolot Vickers Vimy przez Atlantyk w 1919 roku. Finalnie znalazła się pod nogami Bébé, który spokojnie wykończył akcję. Portugalczyk maczał palce także przy drugim trafieniu Eibaru. Serwując danie główne ze swojego menu – mocne dośrodkowanie – znalazł futbolówką próbującego interweniować Aythamiego, a kanaryjski defensor zupełnie przypadkowo zaliczył „swojaka”. Odpowiedź gości przyszła po kwadransie drugiej połowy. Do piłki ustawionej na trzydziestym metrze tradycyjnie podszedł Mauricio Lemos i tak samo tradycyjnie kropnął od niechcenia w okienko. To jednak było wszystko, na co w tym spotkaniu mogli pozwolić sobie goście z Wysp Kanaryjskich. Cztery minuty później David Simón posłał na deski Kike Garcię, co skończyło się jedenastką dla Los Armeros. Na bramkę zamienił ją mocnym strzałem pod poprzeczkę Adrián González i tym samym wyprosił wszystkie emocje ze stadionu.
Keparadón!
Athletic pod wodzą Aritza Aduriza nie wziął jeńców w starciu z Espanyolu. Za sprawą skutecznego pressingu Lwy zapewniły sobie dominację i rozszarpały Papużki. Najlepszy strzelec Basków został autorem dwóch trafień. Pewnie wykorzystał rzut karny, a następnie idealnie odnalazł się w szesnastce po perfekcyjnym dograniu Beñata z rzutu wolnego. Miał też doskonałą szansę na hattricka, lecz z w sytuacji sam na sam z około pięciu metrów posłał futbolówkę na poprzeczkę. Swoją chwilę miał także młody bramkarz ekipy Valverde. Kepa musiał wyciągnąć się jak długi, żeby wybronić strzał główką Davida Lópeza zmierzający po koźle w światło bramki, tuż przy słupku. Wspaniała interwencję Bask mógł przypłacić zdrowiem, ale na szczęście po zderzeniu z obramowanie bramki, nic poważnego mu się nie stało.
„¡Víctor, vete ya!”, czyli tak źle i tak niedobrze
W ostatnich piętnastu spotkaniach Los Verdiblancos wygrywali tylko trzy razy. Ale jeśli już spojrzymy, komu Beticos wyszarpywali komplet punktów, to nasza optyka wariuje. Bo z jednej strony Betis gra słabo, ale z drugiej pokonuje bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie (Osasuna, Málaga, Leganés), które jest głównym celem ekipy z Benito Villamarín. Aczkolwiek kibice, po pierwsze, woleliby oglądać wygrane regularnie, a po drugie – nie mieści im się w głowach, że ich ulubieńcy znowu grają o życie. I nie wyciągają żadnych pozytywów z dziewięciopunktowej przewagi nad czerwoną kreską.
Tym razem czarę goryczy fanów z Heliópolis przelała ostatnia domowa porażka z Villarrealem, nota bene też nie przeżywającym rozkwitu formy w ostatnich kolejkach. Niemniej jedyne trafienie tego meczu, autorstwa Adriána Lópeza po fantastycznej akcji – ośmieszającej obrońców gospodarzy – José Ángela, przypieczętowało zwycięstwo Żółtej Łodzi Podwodnej. Na stadionie Betisu wywołało ono nie lada oburzenie. Sprawa nabrała takiego obrotu, że zaraz po ostatnim gwizdu w niepamięć poszedł wynik, a media obiegły fotografie, na których prezydent klubu, Ángel Haro, spowiada się tłumowi z kolejnego nieudanego spotkania. Czy za wyniki głową zapłaci niezbyt lubiany Víctor Sánchez, którego bilans w klubie: po pięć zwycięstw i remisów oraz dziewięć porażek nie satysfakcjonuje nikogo? Na razie Haro zaprzecza, ale my nie damy sobie rąk uciąć, iż za kilka kolejek w Olé Directo w rubryce „Betis” może pojawić się nowy bohater na ławce trenerskiej…
Cuda, cuda ogłaszają
Po 21 ligowych spotkaniach bez zwycięstwa trudno było się go po Nawarczykach spodziewać. A jednak. W połowie października wygrali z Eibarem, a w zakończonej niedawno kolejce także zarobili trzy punkty na drużynie z sąsiedniego Kraju Basków. Do tego cudu Los Rojillos przyczynił się Mauricio Pellegrino, który zastosował szereg rotacji w swoim zespole. Alavés miało w prawdzie przewagę, ale nie przełożyła się ona na wynik. Za to Osasuna wymierzyła zabójczy cios. A ściślej jej wychowanek, chwalony przez nas wcześniej Álex Berenguer, ustalił rezultat meczu bombowym golazo. Czapki z głów!
Final four bez ikry
Przed meczem Deportivo-Granada, hiszpańskie media określały ten pojedynek jako jeden z serii final four o przeżycie w La Liga (w tej samej kolejce o utrzymanie grała inna para: Sporting Gijón – Málaga). I jeśliby iść tym siatkarskim zwyczajem, zwycięzcę wyłonić powinna dogrywka. Na szczęście to jest futbol i o żadnym dogrywaniu się nie było mowy. A nawet jeśli, to kibice z El Riazor i tak opuściliby trybuny zaraz po 90. minucie. O tych przed telewizorami nawet nie wspominamy, bo oni już w trakcie gry musieli słodko chrapać.
Po bezbarwnym 0:0 gospodarzy pożegnały przeraźliwe gwizdy, wylewające u fanów nie tylko frustrację po jednym z najnudniejszych wieczorów tej wiosny. Mechanizm, który sprawnie naoliwił Pepe Mel znowu się zaciął. Po pokonaniu Barcelony niemal miesiąc temu, Dépor nie potrafi odnaleźć drogi do bramki rywala. A okazji ku temu piłkarze Mela mieli wiele. W meczu z Granadą najlepszą z nich zmarnował z rzutu karnego Celso Borges – etatowy egzekutor jedenastek i przy okazji drugi najlepszy strzelec zespołu. Przypomnijmy: Borges jest defensywnym pomocnikiem, a to wiele mówi o ofensywie Galisyjczyków, nie tylko w ostatnim spotkaniu.
Jakieś plusy? Na pewno dwa. Pierwszy, to oczywiście Guilherme Ochoa – za obroniony rzut karny i kilka dobrych interwencji, które nie pomogły temu spotkaniu. Drugi – dla Marlosa Moreno, który u Mela dopiero stawia pierwsze kroki po kontuzji, ale indywidualnymi akcjami już dał znać szkoleniowcowi, że warto zastanowić się nad mizerią, jaką demonstrują Carles Gil i Bruno Gama.
Odjazd!
Zawodnicy Sportingu w ostatnich kolejka mogli być z siebie zadowoleni. Pięć punktów w trzech meczach, po wizycie na Mestalla, Ramón Sánchez Pizjuán i utarciu nosa Granadzie, to całkiem udany okres. Aczkolwiek tym razem mogli jedynie patrzeć jak pociąg z napisem „utrzymanie” odjeżdża im sprzed nosa. Keko bardzo szczęśliwie wyprowadził gości z Málagi na prowadzenie, bowiem piłka niemal zatrzymała się na nogach Iván Cuéllara. Chwilę wcześniej zaliczyła jeszcze rykoszet od obrońcy, co zmyliło interweniującego bramkarza. Nadzieje Asturyjczyków choćby na punkt robiły się o rękawicę Carlosa Kameniego, gdy w doliczonym czasie gry wzbił się w powietrze i sparował kąśliwy strzał Victora Rodrigueza.
Opracowali: Tomasz Zakaszewski, Tomasz Pietrzyk, Krystian Porębski, Dawid Kulig, Maciej Koch.