Bohaterem 23. kolejki bezsprzecznie jest Kévin Gameiro, który przełamał swoją niemoc strzelecką w wyjątkowo spektakularny sposób – zdobyciem jednego z najszybszych hattricków w historii La Liga. Choć ten wyczyn trudno było przebić, to znalazło się w ten weekend jeszcze kilka smaczków jak: golazo Pablo Fornalsa i Mauricio Lemosa, świetny powrót Garetha Bale’a, spektakularne zwycięstwo Granady z dubletem Adriána Ramosa, podwójne taconazo Giuseppe Rossiego, czarujące Nietoperze i soczyste Ogórki oraz piekielne niecelną załogę Żółtej Łodzi Podwodnej.
Gameiro show
Los Rojiblancos z Gijón bardzo długo przeciwstawiali się Czerwono-Białym z Madrytu. Pachniało nawet sensacją, gdyż do 80. minuty na tablicy świetlnej wciąż widniał wynik 1:1, po tym jak 13 sekund od rozpoczęcia drugiej połowy Yannick Carrasco wbiegł z piłką do siatki gospodarzy, na co trafieniem zza pola karnego odpowiedział pomocnik Sportingu, Sergio Álvarez. Wówczas jednak przebudził się wpuszczony z ławki rezerwowych Kévin Gameiro i przełamał swoją, trwającą dziewięć kolejek, strzelecką impotencję. Ba, na pojedynczym trafieniu się nie zakończyło. Francuz poszedł w serię – w zaledwie w 4 minuty i 45 sekund skompletował hattricka. Był to drugi najszybciej zdobyty hattrick w La Liga. Francuzowi był bliski tego, by pobić Bebeto, który swoje trzy z pięciu trafień przeciwko Albacete strzelił jedynie 12 sekund szybciej.
Nie takie Ogórki cienkie, jak je malują
Los Pepineros mieli skończyć jako mizeria, przystawka na stole Barcelony – mała nagroda pocieszenia dla fanów po klęsce na Parc des Princes. Barca miała pokazać swoją wielkość i wlać nadzieję w serca Culés, by uwierzyli, że remontada w Lidze Mistrzów jest jeszcze możliwa. Albo i nawet żeby sami piłkarze w to uwierzyli. Wszystko zaczęła się wedle tego scenariusza. Podanie Luisa Suáreza już w czwartej minucie wykorzystał Leo Messi. Moment ulgi, który jednak bardzo szybko uleciał.
Ogórki ruszyły do odrabiania strat. Zauważyły, że środkowy tercet Barcy: André Gomes-Rakitić-Rafinha, ani sam nie kreuje, ani nie przeszkadza gościom w rozgrywaniu. Marc-André ter Stegen musiał ratować swoich kolegów z opresji, chociażby trzykrotnie wyciągając strzały Nabila El Zhara, z czego dwa w jednej akcji. Ale i on skapitulował, kiedy piłka uderzona lekko zza pola karnego przez Unaia Lópeza przetoczyła się po jego nodze i wylądowała w siatce. Z pomocą tak cieniującej tego wieczoru Barcelonie przyszedł… kapitan Leganés, Martín Mantovani. Po jego przewinieniu w polu karnym na Neymarze, podyktowana została jedenastka – wykorzystana przez Messiego. Leo nawet nie celebrował tego gola. Istotnie, nie było czego. Lega walczyła dzielnie, w ich postawie nie ma wstydu, lecz przy zawodnikach Blaugrany i Luisie Enrique ponownie pojawiły się liczne znaki zapytania.
Królewski powrót Bale’a
Papużki na Santiago Bernabéu były jedynie gośćmi w polu karnym Realu Madryt, a i to tylko przejazdem. Zostały przygwożdżone do ziemi, a Álvaro Morata wraz z Cristiano Ronaldo urządzali sobie konkurs straconych szans. Gdy wydawało się, że pierwszy przełamie się Portugalczyk, sędziowie zauważyli spalonego i słusznie nie uznali jego trafienia. Morata za to wpisał się na listę strzelców. Jednakże wielka w tym zasługa Isco, który w ułamku sekundy dokonał w głowie skomplikowanych obliczeń dotyczących trajektorii lotu piłki i posłał w pole karne idealne dośrodkowanie. Wychowanek Los Blancos wręcz zgrzeszyłby, gdyby nie wykorzystał tego podania. Magii asysty Andaluzyjczyka dorównał jedynie efektowny powrót Garetha Bala. Walijczyk prezentował się tak, jakby ostatni mecz rozegrał trzy dni, a nie trzy miesiące temu. Tak dla pewności dołożył drugiego gola na konto gospodarzy, wykańczając błyskawiczną kontrę Królewskich.
JoJo Power
Eibar, mimo szczytowej formy w obecnym sezonie, nie sprostał wizycie na Ramón Sánchez Pizjuán. Szybkie i intensywne spotkanie kosztowało oba zespoły wiele sił. Baskowie dzielnie sobie poczynali, naciskali obrońców Sevilli i zmuszali do błędów. Ekipa Sampaoliego wychodziła jednak z opałów obronną ręką. Tym, który przechylił szalę na korzyść gospodarzy był “ósmy cud świata Monchiego”, czyli Stevan Jovetić. Najpierw wykorzystał świetne długie podanie Lengleta na wolne pole, rozegrał piłkę z Wissamem Ben Yedderem, a następnie wrzucił ją na dalszy słupek, wprost do niepilnowanego Pablo Sarabii. Wychowanek Realu Madryt z zimną krwią wykorzystał tą doskonałą okazję. Czarnogórzec zmarnował co prawda pod koniec meczu szansę na to by i jego nazwisko pojawiło się pod wynikiem, lecz już w następnej groźnej sytuacji wystawił futbolówkę podłączającemu się do akcji Vitolo. Kanaryjczyk dobił Basków podwyższając wynik w doliczonym czasie gry.
Valencia wciąż żyje
Athletic oddycha w rytmie Ligi Europy. Jeśli w trakcie tygodnia przychodzi Baskom mierzyć się europejskich pucharach, a następnie grać wyjazdowe spotkanie w La Liga, to tracą punkty. Włącznie z ostatnim spotkaniem z Nietoperzami taki przypadek miał miejsce sześciokrotnie w tym sezonie – Los Leones przegrali pięć z tych starć i jedno zremisowali. Oczywiście, w praktyce ma to związek m.in. z rotacjami oraz zmęczeniem piłkarzy. Te doskonale wykorzystali Los Ches pokazując przy tym olbrzymie serce do gry oraz świetny, kombinacyjny futbol. Wyróżnić trzeba strzelców goli – Naniego oraz Simone Zazę. Włoch przełamał się po dziewięciu miesiącach bez zdobyczy bramkowej. Ponadto, niczym tłoki maszynerii działali Fabián Orellana oraz Munir, napędzając kolejne ataki gospodarzy. Po drugiej stronie barykady Iñaki Williams zmarnował doskonałą okazję będąc oko w oko z bramkarzem… choć to akurat stały punkt programu w jego wykonaniu.
Pomimo rotacji Baskowie muszą pogodzić się z dwiema, poważnymi stratami – Aymerica Laporte i Aritza Aduriza. Stoper musiał zejść po pół godzinie gry, a napastnik-weteran pojawił się na murawie 53 minucie, po to tylko, by opuścić je trzy minuty później z bólem pleców. W tym momencie Valverde nie miła już więcej zmian i Athletic musiał do końca spotkania radzić sobie w osłabieniu. Aduriz może nie wrócić na boisko przez dwa, do trzech tygodni.
Knock-out tuż przed gongiem
Każdy kto kojarzy wcześniejsze ligowe spotkania między Realem Sociedad, a Villarrealem mógł przewidywać, że nie będzie to łatwy mecz dla Basków. W istocie nie był, lecz sami też podnieśli sobie poprzeczkę, ponieważ żaden z kilkunastu strzałów jakie posłali na bramkę Sergio Asenjo nie był celny. Przynajmniej dwukrotnie, o włos unikali potężnych ciosów. Jak chociażby w momencie gdy Geronimo Rulli wypuścił piłkę z rąk wprost do Cédrica Bakambu. Okazało się, że wymiana Adriana Lópeza na Kongijczyka niewiele wnosi, bowiem ten – tak jak to zwykł to robić również Hiszpan – nie trafił nawet na pustą bramkę. Mało tego, jego strzał przeleciał dobre kilka metrów nad poprzeczką. Innym razem, w jednej akcji Bruno i Mateo Musacchio nie zdołali wbić piłki do siatki uderzając z zaledwie kilu metrów. Raz futbolówka trafiała w górne obramowanie bramki, a po drugim strzale przeszła ponad nim. Dopiero przebłysk Jaume Costy w 94 minucie i jego fantastyczna centra zakrzywiona niemal niczym rogal, która trafiła wprost do pozostawionego w polu karnym bez opieki Samu Castillejo, pozwoliła ostatecznie na zmianę wyniku.
Kibicom z Estadio Anoeta na pocieszenie pozostaje jedynie świętowanie prolongowania kontraktu przez Eusebio Sacristána. Szkoleniowiec Txuri Urdin uciął tym samym pojawiające się coraz śmielej plotki o kandydaturze na ewentualny wakat w Barcelonie. Podpisana dzisiaj umowa kończy się w czerwcu 2019 roku.
Tsunami
El Grana spiętrzoną masą uderzeniową rozniosła wszelkie wały i falochrony Betisu. Już po nieco pół godzinie gry było po wszystkim – gospodarze prowadzili 3:0, a spotkanie się uspokoiło. Pierwsze uderzenie należało do Mehdiego Carceli-Gonzáleza, po odzyskaniu piłki przez niestrudzonego Mubaraka Wakaso. Następną akcję bramkową zainicjował fatalny błąd algierskiego obrońcy Betisu, Aïssy Mandiego. Ostatecznie, Adrián Ramos zaliczył w niej swojego pierwszego gola w La Liga. Numer trzy to dzieło Andreasa Pereiry, który dobił strzał Carceli-Gonzáleza. Autor gola uczestniczył później w przepychance i został spoliczkowany przez Nauhela Leivę. Za swoje wybryki obaj młodzi zawodnicy zobaczyli po czerwonej kartce. Beticos przygwoździł jeszcze Adrián Ramos, po dość kuriozalnie wyglądającej finalnie akcji, w której to Kolumbijczyk do końca zachował przytomność umysłu. Trafienie pocieszenia dla gości zaliczył Petros – uczcił w ten sposób podpisanie nowego kontraktu do 2020 roku.
Granada rozwiała wątpliwości i potwierdziła, że drzemie w niej jakość mogąca wystarczyć drużynie Luisa Alcaraza na wywalczenie utrzymania. Verdiblancos mają z kolei serię pięciu spotkań bez zwycięstwa. Na światło dzienne wychodzą obecnie gorsze strony ich nadmiernego uzależnienia od skuteczności Rubéna Castro (ostatniego gola strzelił sześć kolejek temu). Kiedy głód staje się nie do zniesienia, najwyższa pora na odwyk.
Prezent od Deportivo dla Deportivo
Deportivistas z A Coruñi z pewnością mają czego pozazdrościć imiennikom z Vitorii. Także trzech punktów zagarniętych na El Riazor za sprawą podarunku Raúla Albentosy. Stoper Galisyjczyków złapał ręką kapitana gości, Manu Garcíę, żeby ten nie doszedł do piłki i nie zagroził bramce, lecz wywołał odwrotny efekt. Sędzia wskazał na wapno, a sam poszkodowany zamienił jedenastkę na “1” na tablicy świetlnej po stronie Alavés. Los Turcos mieli swoje doskonałe szanse i wcześniej, i później. Raz obili poprzeczkę, po której piłkę dobijał jeszcze Juanfran, ale wówczas górą był Fernando Pacheco. W innej sytuacji futbolówkę z linii bramkowej wybił Zouhair Feddal. Galisyjczycy przegrali na własne życzenie, w dodatku była to trzecia porażka z rzędu z drużyną Kraju Basków i dziewiąty mecz bez zwycięstwa – seria nadal trwa, a strefa spadkowa zbliża się nieubłaganie. Co warto odnotować, kosztem Przemysława Tytonia między słupki Depor, powrócił Germán Lux.
Los Rojillos na łopatkach
Ekipa Toto Berrizo zaczęła spotkanie z Osasuną z wysokiego “C”. Prowadzenie przyniosła im perfekcyjnie rozegrana akcja Rossi-Bongonda-Rossi-Pione Sisto z delicjami zaserwowanymi przez urodzonego w USA reprezentanta Włoch, który to przy obu kontaktach zagrywał piłkę piętką. Nawarczycy pukali do bramki Celtów z charakterystyczną dla nich determinacją, ale nic już nie wskórali. Za to piłkarze z Vigo postanowili pozbawić gości wszelkich złudzeń w końcówce spotkania. Rzut rożny na gola zamienił Jozabed, a następnie kontrę gospodarzy wykończył Iago Aspsas – w typowy dla siebie sposób – podcinką na bramkarzem.
Przełamanie Málagi
Sardele wygrały swój pierwszy mecz w tym roku i zarazem od czasu, gdy El Gato Romero przejął stery drużyny po Juanede Ramosie. Wcześniej zaliczyli cztery porażki i dwa remisy. Z kim miałoby nastąpić przełamanie, jeśli nie z zespołem niemal najsłabszym na wyjazdach? Las Palmas przywiozło z kontynentu zaledwie pięć punktów, gorsza jest tylko Granada (3), a na tym samym poziomie na obcym terenie punktuje Deportivo. Málaga też ma z tym problem (6 oczek zdobytych na boisku rywali), ale poniedziałkowe spotkanie miało miejsce na La Rosaleda.
Nim zabrzmiał pierwszy gwizdek meczu na trybunach pojawiły się plansze z napisem “Nie poddawaj się Málago”, po czym zastąpiły je białe chusteczki domagające się pożegnania trenera Romero. Pierwsze dwa trafienia w spotkaniu to pojedynek artystyczny na bardziej zachwycające golazo. O tym, że Mauricio Lemos to działo dużego kalibru zdołaliśmy się już przekonać. Urugwajczyk ponownie odpalił przy rzucie wolnym. Los Boquerones w odpowiedzi na straconą bramkę mocno przycisnęli i kilka minut później równowagę przywrócił Pablo Fornals fenomenalnie wrzucając piłkę za kołnierz Javiego Varasa. Wychowanek Málagi pokazał najwyższy kunszt. Gospodarze poczuli krew. Poszli za ciosem i jedno z kolejnych podań za plecy obrony Kanarków przyniosło rezultat w postaci bramki zdobytej przez Charlesa. Od kolejnych goli uchroniły oba zespoły obramowania bramek i parady bramkarzy. Mimo, że Málaga grała w osłabieniu po dwóch żółtych kartkach dla José Rodrígueza.
Alen Halilović i Jesé ponownie zawiedli. Są dziś cieniami piłkarzy, którymi mieli się stać. Nim jednak zaczną się narzekania, trzeba zwrócić uwagę na przypadek Keko. To najdroższy letni transfer Andaluzyjczyków, który stracił całą rundę częściowo z powodu kontuzji, wczoraj był już kluczowym zawodnikiem gospodarzy. Jedyna różnica jest taka, iż Jesé nie ma tyle czasu na odbudowanie formy.