Starcie zapowiadane jako przedsmak finału w Copa del Rey było wyjątkowo jednostronne. Szybko zamieniło się w pokaz siły na świeżo upieczonych finalistach z Kraju Basków. Niestety, w toku kolejki doszło do dwóch poważnych kontuzji z udziałem Aleixa Vidala oraz Tano Bonnína.
Alavés przystąpiło do starcia z Barceloną jakby niedawno mocno świętowało awans do finału. Ekipa Pellegrino była przygaszona, jakby w letargu. Nie robiła trio MSN przeszkód w rozkręcaniu akcji Blaugrany. Niepewny w wyjściach i interwencjach był Fernando Pacheco, fatalny Alexis, który wciąż gubił krycie, a dodatkowo wpakował samobója. W tych okolicznościach Barcelona poradziła sobie bez większych trudów. Swoją role koncertowo rozegrał Luis Suárez wykańczając dwie akcję – otwierającą i wieńczącą strzelaninę – a oprócz tego dorzucił dwie asysty: przy trafieniu Neymara oraz Ivana Rakiticia. Słowem – Pan Demolka. Listę strzelców uzupełnia sam Leo Messi. Jedynym pocieszeniem dla drużyny z Vitorii jest fakt, iż El Pistolero jest wykluczony z udziału w finale, a na obronę za Alexisa powinien powrócić Zouhair Feddal.
Po stronie strat Barcelona musi zapisać kontuzję kostki Aleixa Vidala, co wyeliminowało go z gry do końca sezonu. Spowodował ją wejściem w nogi byłego gracza Sevilli Theo Hernández. Stało się to momencie, gdy Katalończyk szturmem wskoczył do składu Luisa Enrique i z każdym kolejnym spotkaniem umacniał swoją pozycję, również w tym meczu będąc jedną z podpór ataku gości. Jednakże młody lewy obrońca przekreślił ten wysiłek jedną, bezmyślną interwencją. #AnimoAleixVidal
Theo: "Dopiero zobaczyłem co zrobiłem Aleixowi. Będę go błagał o wybaczenie".
— Przemysław Kasiura (@p_kasiura) February 11, 2017
Szaleńcze partidazo
Nikt chyba nie postawiłby funta kłaków na to, że Atletico będzie w stanie oprawić Celtów z kwitkiem, gdy ekipa Toto Berizzo dwukrotnie wysuwała się na prowadzenie. Najpierw, już w piątej minucie za sprawą Gustavo Cabrala, który skierował głową futbolówkę do pustej bramki, po tym jak wypiąstkował ją interweniujący Miguel Ángel Moyà. To był przedszkolny błąd portero z Balearów. Poziom sportowy spotkania podniósł z kolei Fernando Torres, zawieszając poprzeczkę wysoko – na klasie światowej. Wychowanek Alteti stojąc plecami do bramki posłał piłkę prosto w okienko. Jednakże po tym kapitalnym trafieniu El Niño nie potrafił już zrobić dużo prostszej rzeczy – pokonać golkipera z rzutu karnego. Uderzył prosto w poprzeczkę, ale już nie tą samą co wcześniej, bo ocena za jego występ drastycznie wówczas spadła.
6 – Atletico have missed more penalties than any other La Liga side this season in all competitions (33% – six from nine). Cloudy. pic.twitter.com/QybTC9Fj5a
— OptaJose (@OptaJose) February 12, 2017
Widowisko zaliczyło kolejny zwrot akcji, gdyż koronkowa kontra Aspas-Wass-Guidetti była nie tylko zachwycająca, lecz również i skuteczna. Piłka mijała w jej trakcie zawodników Los Rojiblancos, jakby ich nie było. Zupełnie nie reagowali, gdy toczyła się obok nich z wielką gracją. I gdy wydawało się, że Atleti zostało rozłożone na łopatki zadziałały piłkarskie cuda. Wpierw genialny wolej Yannicka Carrasco zza pola karnego, a dwie minuty później zwycięstwo miejscowym zapewnił nie kto inny, jak Antoine Griezmann.
Osa
Niegdyś Osasuna potrafiła postawić się najlepszym na El Sadar. Niegdyś. Choć charakteru, chęci i determinacji nie można było Nawarczykom odmówić, polegli jednak pod uderzeniami Los Blancos. W dobre nastroje wprawił Królewskich Cristiano Ronaldo otwierając wynik meczu po tym jak dokładnym podaniem uruchomił go Karim Benzema. Gospodarze jeszcze odpowiedzieli. Najlepszy z Los Rojillos tego dnia Sergio León fantastycznie urwał się obrońcom i pokazał swój kunszt po profesorsku podcinając piłkę, przenosząc ją tym samym nad interweniującym Keylorem Navasem. Andaluzyjczyk mógł nawet pokusić się o podwyższenie wyniku, ale Kostarykanin był już wówczas na posterunku. Salvatore Sirigu także miał się czym pochwalić, czubkami palców wybił strzał Benzemy, w sytuacji gdy Francuz miał do wykończenia dwustuprocentową sytuację – uderzenie na pustą bramkę z prawie pięciu metrów. Ostatecznie co ponownie niemal zawalił Francuz, wykorzystał Isco podwyższając wynik na 2:1. Następnie tlący się ogarek jakiejkolwiek nadziei kibiców Osasuny na wyrównanie, zdmuchnął Lucas Vázquez w doliczonym czasie gry.
Należy dodać, że fatalnej kontuzji – złamania kości piszczelowej i strzałkowej w prawej nodze- nabawił się w starciu z Isco, obrońca Nawarczyków, Tano Bonnín. Wczoraj przeszedł udaną operację, lecz nie wiadomo kiedy będzie mógł wrócić na boisko. Z całą pewnością nie prędko. Isco przeprosił bezpośrednio Tano za niefortunny kontakt. Wyrazy wsparcia przekazali piłkarzowi Osasuny także inni zawodnicy Realu Madryt, m.in. Marcelo. #AnimoTano
Espeluznante lesión de Tano https://t.co/d8XlFHf3Et pic.twitter.com/11MRFRTr4d
— Real Madrid (@RealMadridComm) February 11, 2017
Twierdza Kanarków zdobyta
Sevillistas przerwali serię Kanarków piętnastu spotkań bez porażki na własnym obiekcie (8 zwycięstw, 7 remisów). To swoista specjalność Andaluzyjczyków, zważywszy iż zatrzymali również Real Madryt, oraz pokonali na wyjeździe Celtę, która również mogła się poszczycić znacznym osiągnięciem na Estadio Balaidos. W starciu na Gran Canarii długo trwał impas, mimo wymiany ciosów. Zwykle na wysokości zadania stawali golkiperzy obu zespołów. Javi Varas skapitulował jednakże w obliczu akcji dwóch rezerwowych, posłanych w bój przez Sampaoliego. Co zaskakujące była to akcja w angielskim stylu – wybicie Sergio Rico, przedłużenie głową za plecy obrońców przez Vicente Iborrę i chłodne wykończenie sytuacji przez Joaquína Correę.
Strzał na miarę Ligi Mistrzów
W spotkaniu na RCDE Stadium dały o sobie znać lepsze umiejętności indywidualne zawodników Eusebio, które pozwoliły im wykorzystać błędy Espanyolu. I tak przy trafieniu Carlosa Veli doskonałe podanie za plecy katalońskich obrońców posłał Iñigo Martínez, obaj stoperzy zupełnie przysnęli, dlatego Meksykanin miał pełen komfort w wykończeniu sytuacji. Na ten niekorzystny obrót spraw gospodarze zdołali jeszcze odpowiedzieć – fantastycznie w polu karnym Basków zachował się Hernán Pérez, który nim posłał piłkę do siatki, położył dwóch obrońców Txuri Urdin na ziemię, zupełnie ich ośmieszając.
Nie zdało się to jednak na wiele, gdyż błąd przy wyprowadzaniu futbolówki popełnił David López i ta trafiła pod nogi Asiera Illarramendiego. Wychowanek Realu Sociedad miał mnóstwo czasu żeby znaleźć sobie pozycję bliżej bramki i niemal nie niepokojony odpalić zza pola karnego pocisk z napisem golazo. Zespół Eusebio potwierdził tym samy bardzo dobrą dyspozycję i zgłosił swoje aspiracje do walki o kwalifikacje do Ligi Mistrzów. Mimo wyniku, kibice baskijskiej drużyny mogą być lekko niepocieszeni – z powodu kontuzji na minimum cztery tygodnie wypadł Willian José.
Wywiad z Illarrą po meczu z Espanyolem:
– To twój najładniejszy gol w karierze?
– Człowieku, przecież ja nawet nie mam z czym go porównać.— Dawid Kulig (@d_kulig) February 13, 2017
Jak to arbiter
Obie drużyny stworzyły wspaniałe show z dużą intensywnością, okraszone przy tym paradami Sergio Asenjo i Carlosa Kameniego nadającymi się na okładki magazynów sportowych. Niestety swoje trzy grosze do piłkarskiego święta wtrącił arbiter Iñaki Bikandi Garrido. Ale po kolei. Strzelanie rozpoczęli goście z Andaluzji, a dokładniej Charles, który wyskoczył pomiędzy dwoma obrońcami i zbił do siatki dośrodkowanie Roberto Rosalesa. Przy tym wyniku do akcji wkroczył sędzia główny, który nie podyktował ewidentnego rzutu karnego na korzyść Malagi. W zamian ukarał za protesty żółtym kartonikiem poszkodowanego w tej sytuacji Charlesa, celowo posłanego na murawę w obrębie pola karnego przez Manu Triguerosa. Co więcej, Bask podyktował wątpliwą jedenastkę dla Los Amarillos, którą na gola zamienił Bruno.
Nie drażnić Lwów
Atlético, Sporting oraz Deportivo. To zespoły w tym roku, które otwierały wynik spotkania w starciu z Athletikiem, a Baskowie zdołali mimo to odrobić straty. W dwóch ostatnich przypadkach nawet wygrali. Depor zaczęło z wysokiego C. Chwalony przez nas za doskonałą dyspozycję w grudniu i styczniu Emre Çolak przymierzył idealne obok słupka bramki Iraizoza, strzelając bliźniacze golazo, w lustrzanym odbiciu, do bomby Illarry. Pokłony przed sułtanem Los Turcos! Jak i przed dwoma tygodniami sygnał do remontady dał Los Leones Iker Muniain, wyrównując stan rywalizacji. Gości z Galicji wykończył nie kto inny jak sam Aritz Aduriz.
Nadmierna gościnność
Ekipa z Leganés poczęstowała przyjezdnych z Gijón nie tylko koszem ogórków, a również i trzema punktami, pozostawiając po sobie jedynie lepsze wrażenie. Złakniony zwycięstw Sporting, niczym wędrowiec bez wody na pustyni, był znacznie efektywniejszy i skuteczniejszy niż gospodarze. Pierwsza bramka padła po strzale Roberto Canelli i błędzie Iago Herrerína. Bramkarz Lega miał bowiem piłkę na rękawicach, a mimo to znalazła ona drogę do siatki. Dziurawe ręce miał też po drugiej stronie boiska Iván Cuéllar, ale za jego puste przeloty à la Superman Asturyjczycy nie zapłacili stratą gola. Gospodarzy dobił ostatecznie Burgui startem do piłki zostawiając obrońców Los Pepineros w blokach i wykorzystując okazję sam na sam.
La tenemos ya preparada para el @RealSporting pero lo mismo la quiere @TheSun para una ensalada… 😜😂 #DeViernesEnButarque #Cucumbers pic.twitter.com/BrA2MYFGXC
— C.D. Leganés (@CDLeganes) February 10, 2017
Interesującym zbiegiem okoliczności trzy oczka trafiły do Los Rojiblancos po tym, jak Rubi zadecydował o ograniczeniu dostępu do szatni wszystkim osobom sztabu szkoleniowego (chyba, że na jego osobiste wezwanie), a także… kapelanowi Sportingu. Asturyjczycy bowiem, tradycyjnie, przed każdym meczem odmawiali modlitwę “Ojcze Nasz”, którą prowadził ojciec Fernando Fueyo. Trenerowi chodziło o to, by zawodnicy byli w pełni skupieni na nadchodzącym meczu. Chyba zadziałało.
Pyrrusowy remis Nietoperzy
Betis i Valencia mają czego żałować. Andaluzyjczycy dzielnie ostrzeliwali obramowanie bramki Los Ches i górowali nad drużyną Voro. W najlepszej sytuacji, gdy Diego Alves wybrał się na ryzykowną wędrówkę poza pole karne, skórę Nietoperzom uratował Gaya, który wybił strzał Álexa Alegríi z linii bramkowej. Valencianistas należał się jednak rzut karny, po tym jak Germán Pezzella przyblokował uderzenie Montoyi za pomocą ręki, lecz sędzia Trujillo Suárez nie wskazał na wapno.
To był pyrrusowy remis dla gości. Valencia straciła Santiego Minę, z uwagi na uraz kolana, którego leczenie może potrwać nawet miesiąc.
Buenos días. Esta es nuestra portada de hoy. ¡Feliz semana!https://t.co/aw4EMCBmeI pic.twitter.com/4vepycV73P
— Superdeporte (@superdeporte_es) February 13, 2017
Eibarazo
Po “wiosennym” Eibarze póki co nie ma śladu. Wręcz przeciwnie, Los Armeros pokazują wyśmienitą formę, zupełnie jakby przed każdym meczem częstowano ich wiadrem witamin. Co prawda, przeciwnicy nie byli najmocniejsi – Deportivo, Valencia oraz Granada to dół tabeli, lecz wyniki 3:1, 4:0 i 4:0 mogą robić wrażenie. Choć trzeba też wspomnieć o tym, iż w każdym ze spotkań doszło do pomyłek sędziowskich na ich korzyść. Brak karnego dla Depor, brak czerwonej kartki dla Escalante, a we wczorajszym meczu otrzymali w prezencie rzut karny po wątpliwym faulu Sverrira Ingasona na Sergim Enrichu. Jedenastkę wykorzystał niezawodny Adrián González. Prawdą jest jednak i to, że od początku starcia Baskowie pomiatali obroną Andaluzyjczyków, rzucając na wszystkie strony niczym huragan częściami dachów z El Riazor i Balaidos. Gole były tylko kwestią czasu.
Drugie trafienie należało już do najlepszego strzelca ekipy z Ipurui, Sergio Enricha. Napastnik ruszył do podania za plecy defensywy, urwał się obrońcom, wyminął i położył Guillermo Ochoę, a kiedy David Lombán zajął się pilnowaniem bliższego słupka, Sergio z wielkim spokojem przymierzył i poprawił wynik na 2:0. Gdyby tylko chciał, przed samym uderzeniem, miałby jeszcze czas na odtańczenie kujawiaka. Prowadzenie Eibaru na 3:0 podwyższył Iván Ramis, po dograniu z rzutu rożnego. Przy czwartym golu ponownie fantastycznie zachował się Enrich, który mając na sobie dwóch zawodników El Grany, przedłużył dośrodkowanie do pozostawionego zupełnie bez opieki Pedro Leóna. Ten pewnie pokonał meksykańskiego bramkarza.
Granada, podobnie jak to miało miejsce wcześniej z Sevillą, nie wykorzystała wygranej nad Las Palmas jako odskoczni do serii dobrych wyników. Baskowie brutalnie sprowadzili ich na ziemię, absolutnie deklasując drużynę gości. Lanie skończyło się zaledwie na 4:0.