La Liga zasługuje na więcej. Ledwie przed tygodniem mogliśmy zobaczyć, jak sędziowie uznali gola ze spalonego Sergio Ramosa oraz puścili mimochodem bandyckie wejście Gonazlo Escalante w Sergio Busquetsa. W tej kolejce ponownie znaleźli się na świeczniku. Jak długo tak można?
Widocznie bardzo długo, ponieważ banda kretów wciąż wypacza wyniki rywalizacji w Primera Divisón. To nigdy niekończąca się historia. Nie widać przy tym żadnych większych działań mających na celu naprawę pięty Achillesowej tych rozgrywek. Tak jakby oczekiwano, iż widzowie zaakceptują, że tak po prostu jest. “Błędy sędziowskie są częścią gry”, a robo nieodłącznym elementem ligowego krajobrazu.
Głównymi antybohaterami pierwszej serii gier rundy rewanżowej okazał się Alejandro Hernández Hernández wraz z kolegami, którzy przegapili gola dla Barcelony. Goal-line potrzeba od zaraz!
Goście z Katalonii zagrali kiepski mecz. Ich defensywa daleka była od stabilności, szczególnie bez wsparcia Sergio Busquetsa. Rubén Castro nieustannie nękał obrońców Blaugrany. Mało brakowało, by gola sprezentował gospodarzom Ter Stegen, po tym jak kanaryjski snajper z łatwością odebrał mu piłkę. Innym razem napastnik urwał się stoperom i w sytuacji sam na sam musiał uznać wyższość niemieckiego golkipera. Ter Stegen mocno gimnastykował się również pod bombardowaniem Daniego Ceballosa. W końcu skapitulował, ale nie po strzale Castro, lecz jego kompana z linii ataku i wychowanka Beticos, Alexa Alegrii, który wykorzystał sytuacyjną piłkę po rzucie rożnym. Drużyna Luisa Enrique potrafiła skutecznie odpowiedzieć i choć pierwszego gola sędziowie nie uznali, uratowała remis po trafieniu Luisa Suáreza w ostatnich minutach spotkania.
Bezsprzecznie postawa Zielono-białych zasługiwała minimum na punkt, lecz gdyby wszystko odbyło się wedle zasad futbolu, Barcelona miałaby po zakończeniu meczu dwa gole na koncie. A w tej grze liczy się przede wszystkim to, ile razy piłka znajdzie się za linią bramkową.
Królewska robota
Txuri-Urdin nie zwyciężyli na Santiago Bernabeu od 2004 roku. Od tego czasu, za wyjątkiem jednego remisu, zawsze z białej części Madrytu wyjeżdżają na tarczy. Nie inaczej było i tym razem. Królewscy z San Sebastian zostali odprawieni przez Królewskich z Madrytu z pustymi rękoma. Przysłużył się temu duet: Cristiano Ronaldo i Mateo Kovačić. Ich kapitalne dwójkowe akcje rozrywały defensywę Basków i pozwoliły wyprowadzić Los Blancos na bezpieczne dwubramkowe prowadzenie. Objawem bezradności ekipy Eusebio były agresywne interwencje Iñigo Martíneza nagrodzone przez sędziego czerwonym kartonikiem. Na dobitkę Basków drużyna Zizou przeprowadziła kontrę z udziałem wychowanków. Lucas Vázquez posłał – tak jak nas do tego przyzwyczaił – niezwykle precyzyjne dośrodkowanie, z którego skorzystał akurat Álvaro Morata. Świetna robota Los Blancos.
Piękna katastrofa
Kolejny mecz, w którym wiele za uszami ma arbiter, tym razem pan Iñaki Vicandi Garrido. Zaledwie po minucie i jedenastu sekundach od rozpoczęcia spotkania, sędzia odesłał do szatni Nico Pareję. Kontrowersyjna jest sama sytuacja, bowiem Pablo Piatti pod naporem ręki stopera Sevilli, padł jakby należała ona do Pudziana lub Hulka. Nawet jeśli uznać już to za faul – kontakt między zawodnikami rzeczywiście był – to nie należy się za to czerwona kartka, ponieważ tuż obok skrzydłowego Los Pericos był jeszcze Adil Rami.
Egzekutorem jedenastki okazał się sam José Antonio Reyes, który tuż po strzelonym golu przeprosił za pokonanie bramkarza swojego byłego klubu. Najszybsze czerwo pokazane w La Liga od ponad dekady, sprawiło iż Sevilla musiała grać w dziesiątkę przez praktycznie całe spotkanie, co odbiło się na wyniku pojedynku. Goście na początku podjęli jeszcze walkę i po doskonałej akcji zdołali wyrównać za sprawą, a jakżeby inaczej, Stevana Joveticia. Niemniej im później, tym ataki Sevillistas były już mniej energetyczne. Espanyol tymczasem odpalił swoją tajną broń – Marca Navarro. Prawy obrońca debiutował przed tygodniem i już na dzień dobry zdobył golazo przeciwko Granadzie. Z ekipą Sampaoliego również wpisał się na listę strzelców, a do tego dorzucił asystę przy golu Gerarda Moreno. To nie wejście smoka, to wejście Mechagodzilli!
Atleti uchodzi z życiem
Banda Simeone najwidoczniej trafiła do złej dzieli. Najpierw niemal dostali oklep od Basków z Bilbao, a teraz sytuacja powtórzyła się z udziałem tych z Vitorii. Jedyna różnica, to taka iż w drugim ze starć nie padły żadne bramki. I wypada napisać, że na szczęście dla piłkarzy Alteti, bowiem to Deyverson i Camarasa marnowali wyborne akcje na odprawienie przyjezdnych z kwitkiem. Gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, iż Los Rojiblancos mieli okazję, by w swoim stylu, posłać strzał między oczy drużynie Alavés. W końcówce spotkania Nicolás Gaitán stanął oko w oko z Fernando Pacheco, ale górą był fantastyczny w tym sezonie golkiper beniaminka.
Ostra rywalizacja z Los Colchoneros przepaliła zwoje mózgowe Deyversonowi, który lekcje savoir-vivre oraz subtelności brał najwyraźniej u Diego Costy. Brazylijczyk z drużyny Basków to niezłe ziółko, ale chamstwem przeszedł samego siebie plując w twarz Diego Godinowi. Urugwajczyk niewiele później odpłacił mu tym samym. Wielka szkoda, że w zemście zniżył się do poziomu napastnika.
Gdzie się podziała, cała obrona…?
Los Amarillos nie musieli się specjalnie mobilizować, żeby rozłożyć na łopatki Granadę. Andaluzyjczycy nie przeszkadzali im zbyt aktywnie, co zresztą idealnie obrazuje pierwsza bramka. Samu Castillejo wrzucił piłkę z rzutu wolnego na dalszy słupek. Dopadł do niej Álvaro González i skontrował w kierunku środka pola karnego, a tam czekał na nią Bruno Soriano i wpakował do siatki. Łącznie trzech Podwodniaków znalazło się pomiędzy grupą zawodników Luisa Alcaraza, a osamotnionym Ochoą. Gdzie się podziała obrona EL Grany? Można by zapytać, ale odpowie nam najwyżej wiatr. Meksykanin już niejednokrotnie, niczym ostatni sprawiedliwy, musiał brać sprawy w swoje rękawice, bo koledzy znikali z pola widzenia, gdy tylko robiło się gorąco. Przy drugim trafieniu dla Żółtej Łodzi Podwodnej ponownie pokazał się Álvaro. Wykorzystał sytuację, gdy futbolówka pojawiła się pod jego nogami, po przypadkowym odbiciu od Sansone. Bilard z udziałem Włocha zmylił Ochoę, więc stoper Los Amarillos uderzał już w zasadzie na pustą bramkę.
(Niemal) powtórka z rozrywki
Przypomnijmy, w minionej serii gier Athletic podejmował inną ekipę Los Rojiblancos, tą ze stolicy. Na przywitanie stracili gola, co niesamowicie ich rozjuszyło i poprowadziło do remontady, a nawet wyjście na prowadzenie. Identyczny scenariusz powtórzył się z Czerwono-białymi z Gijón, z tym że z większym udziałem strzałów z rzutów karnych. Lwy musiały wziąć się w garść po skutecznym wykorzystaniu jedenastki przez Duje Čopa. Ale ponownie dopięli swego. Kluczowym w odrobieniu strat okazał się Iker Muniain, który zaliczył wyrównujące trafienie oraz był też faulowany w polu karnym Sportingu, co zaowocowało strzałem z wapna i zwycięskim golem autorstwa Aritza Aduriza. Asturyjczycy nie mieli w składzie Griezmanna, żeby móc odwrócić losy pojedynku.
Królowie Ipurui i sułtan Depor
Tak jak akcje Los Blancos rozstrzygał w tej kolejce głównie portugalsko-chorwacki duet, tak na Ipurui rządził Sergi Enrich i Adrián González. Obaj nawzajem asystowali sobie przy swoich golach, przy czym Adrián zaliczył koncertowe golazo. Dwa szybkie ciosy i wydawało się, że Depor jest już na łopatkach, ale Los Turcos do odwetu poprowadził Turek, Emre Çolak. Skończyło się jednak tylko na jednej zdobytej bramce, mimo licznych prób rumuńskiej reinkarnacji Lucasa Pereza. O dziwo, z opresji ratował Basków Yoel, choć przeważnie sam jest źródłem utrapienia dla defensorów. Ponadto arbiter Juan Martínez Munuera nie zauważył ewidentnego faulu Lejeune na tureckim pomocniku Deportivo. Jakby tego było mało francuski stoper dopił jeszcze Galisyjczyków zdobyciem trzeciej bramki.
Bez kaca po Copie
Toto Berizzo ponownie po spotkaniu w Pucharze Króla, skorzystał z piłkarzy z drugiego garnituru Celty. Tym razem obyło się bez strat w punktach, gdyż Ogórki fatalnie spisywały się pod bramką Sergio Álvareza. Kiedy już nawet wypracowali sobie doskonała okazję, to Miguel Ángel Guerrero uderzając futbolówkę na pustą bramkę z około sześciu metrów, posłał ją nad poprzeczką. Celtowie z kolei skrzętnie wykorzystali to co mieli. Najpierw Álvaro Lemos zaliczył swojego pierwszego gola i to w ligowym debiucie. Następnie po kolejnym już rajdzie Pione Sisto arbiter wskazał na wapno, gdyż Duńczyk był nieprzepisowo zatrzymywany w polu karnym gospodarzy. Rzut karny na “2” na tablicy wyników zamienił John Guidetti.
El Sadar wciąż nieszczęśliwe
Osasuna nadal nie zagarnęła jeszcze kompletu punktów na własnym stadionie. W piątkowy wieczór było blisko. Mario Fernández obronił rzut karny wykonywany przez Michaela Santosa, a pod koniec meczu Goran Causić wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Problem w tym, że Málaga włączyła jedną ze swoich specjalności – strzelanie w ostatnich kilkunastu minutach meczu (nie jest to poziom Sevilli, ale są w tym dobrzy). Nowy nabytek Andaluzyjczyków, Luis Hernandez, wyrzucił piłkę z autu na wysokości pola karnego, Mario wyszedł z bramki by ją wypiąstkować, ale nadział się na jednego ze swoich. Tymczasem niezawodny Ignacio Camacho wyskoczył jak spod ziemi i skierował futbolówkę do siatki, oczywiście głową. Goście z południowej Hiszpanii domagali się jeszcze jedenastki, lecz baskijski arbiter Ricardo de Burgos Bengoetxea podjął słuszną decyzję odgwizdując rękę Charlesa, a nie faul na brazylijskim napastniku.
Piraci z Kanarów 2
Los Ches zawinęli na Gran Canarię w świetnych nastrojach, a dobry humor udzielił im się także na początku starcia z miejscowymi. Za ciosem poszedł Santi Mina i wpisał się na listę strzelców po raz trzeci w przeciągu trzech ostatnich meczów. Na tym jednak skończyło, Kanarki wyciągnęły ciężkie działa. Pierwsze odpalił Jonathan Viera – huknął, aż miło – pod poprzeczkę przy bliższym słupku. Nietoperze może i jeszcze mogłyby podjąć walkę, ale wówczas Munirowi wyłączył się prąd. Niewiele myśląc, jeśli w ogóle, były napastnik Barcelony mając już na koncie żółtą kartkę otrzymaną 3 minuty wcześniej, postanowił na dużym ryzyku – ostrym wejściem – skasować rodzącą się kontrę Las Palmas. W nagrodę za próbę otrzymał czerwony kartonik.
Żeby jeszcze odstrzelić, już i tak podcięte, skrzydła Nietoperzy, Kanaryjczycy dołączyli do akcji ogromną niczym działo dardanelskie armatę – Gradne Mauricio. Odgłos wystrzału Lemosa słychać było pewnie nawet w Walencji. Fenomenalne uderzenie z rzutu wolnego i bez dwóch zdań golazo tej kolejki. Podopieczni Voro nie zdążyli się dobrze otrząsnąć po wcześniejszych dwóch ciosach, a na ich głowę spadł kolejny. Eliaquimowi Mangalli włączył się Supermen we własnym polu karnym. Problem w tym, że minął się z piłką. Ta trafiła do stojącego za nim Boatenga mającego przed sobą już tylko bramkarza. Pomiędzy wyrzuceniem Munira, a dwiema bramkami dla gospodarzy minęło zaledwie 10 minut. Tak oto piraci z Kanarów złupili kolejną drużynę, choć z wyraźną pomocą samych Los Ches, która zawinęła na ich wyspę.