Dicen que nunca se rinde – “Mówią, że się nigdy nie poddają” głosi jeden z napisów na trybunie Ramón Sánchez Pizjuán. To cytat z klubowego “Hymnu Stulecia” trafnie określający postawę Sevilli w bieżącym sezonie, o czym zresztą mogliśmy się przekonać we wczorajszym hicie.
Finałowe spotkanie ze styczniowej sewilsko-madryckiej trylogii nie było odgrzewanym kotletem z poprzednich dwóch, ale wniosło swój unikalny smak. Pierwsze to lekcja futbolu od Los Blancos dla Sevillistas. Drugie to pokaz siły zdeterminowanych Andaluzyjczyków grających przed własną publiką. Ostrzeżenie dla Zizou, horror dla Królewskich, ale ostatecznie zakończony uratowaniem remisu. Akt trzeci przypominał przez większość czasu grę w “kto pierwszy mrugnie”. Oba zespoły patrzyły sobie prosto w oczy w maksymalnym skupieniu. Liczyła się koncentracja i oczekiwanie na moment słabości, nieuwagi wynikającej ze zmęczenia. Największą uwagę skupiał na sobie pojedynek dwóch czyścicieli – Casemiro i N’Zonziego.
W końcu pierwsza mrugnęła Sevilla – błąd popełnił Sergio Rico faulując Daniego Carvajala we własnym polu karnym. Jedenastkę na gola zamienił Cristiano i Królewscy mieli już to czego chcieli. Wydawało się, że mecz tak się zakończy, ponieważ goście nie pozwali Sewilczykom na zbyt wiele. Ba, Los Blancos sami mogli wykorzystać dwie bilardowe sytuacje w polu karnym gospodarzy.
Choć to Real Madryt uchodzi za mistrza remontad, tego dnia to Sevilla wykorzystała trafienie Sergio Ramosa w końcówce spotkania. Pierwszy ligowy samobój w karierze tego kapitana Królewskich (za Opta) odmienił losy starcia. Ekipa Sampaoliego odzyskała wiarę we własne siły i poszła w tango. Już w doliczonym czasie gry błysnął Stevan Jovetić i zakończył serię Realu Madryt po 40 meczach bez porażki. Karma? Lub po prostu Sevilla, licząc wczorajszy pojedynek było to bowiem piąte zwycięstwo Sevillistas, w tej edycji La Liga, po golach strzelonych po 80 minucie.
Stevan Jovetic i Sevilla:
10.01: Signerer
12.01: Debuterer, mål mot Madrid etter 9 min.
15.01: Kamp nummer to, mål mot Madrid etter 23 min.— Petter Veland (@ViasatVeland) January 15, 2017
Stevan Jovetić w Sevilli:
10.01. Potwierdzenie wypożyczenia.
12.01. Debiut, gol strzelony przeciwko Realowi Madryt po 9′.
15.01. Drugi mecz i drugi gol strzelony Realowi po 23′.
Zmielone Kanarki
Pomimo, że Blaugrana nie rozpoczęła dobrze 2017 roku, w ostatnim czasie postanowiła uspokoić nieco swoich kibiców, martwiących się o formę drużyny. Po zwycięstwie z Athletikiem w Pucharze Króla Katalończycy nabrali wiatru w żagle i wysoko pokonali Las Palmas. Barcelona błyskawicznie wysunęła się na prowadzenie kiedy to w 14. minucie spotkania celne trafienie zaliczył Luis Suárez. Ich dominacja w drugiej części meczu była tak duża, że drużyna Las Palmas kompletnie nie radziła sobie ani w ataku, ani w defensywie, co szybko przełożyło się na rezultat. Leo Messi wykorzystał błąd Javiego Varasa, który wypuścił piłkę mając ją na rękawicach, i skierował do siatki wyrównując przy tym rekord Raúla. Po ponownym trafieniu Luisa Suáreza, swoje dorzucili też Arda Turan i Aleix Vidal. Dla Aleixa mecz był szczególnie wyjątkowy, bo nie dość, że wystąpił on w podstawowym składzie Barcelony, to dodatkowo strzelił swoją pierwszą bramkę w katalońskim klubie czym wywołał szerokie uśmiechy na ławce rezerwowych Blaugrany. Gorzej starcie z Las Palmas wspominać będzie Mascherano, który dzięki żółtej kartce musi pauzować w meczu z Eibarem.
Nihil novi
Kto spóźnił się 10 minut na mecz Atlético z Realem Betis z pewnością miał czego żałować, bo jedyna bramka tego spotkania padła dwie minuty wcześniej. Sprawcą całego zamieszania był Nico Gaitán, który dzięki przypadkowej asyście… Donka, zaliczył trafienie na miarę trzech punktów. Pomimo, że Betis wymusił na Moyi więcej interwencji niż jakikolwiek inny rywal Los Rojiblancos, na tablicy pozostał wynik 1:0. Szanse na wyrównanie miał chociażby Ruben Castro, lecz zagubił gdzieś swoją skuteczność. Beticos należą do etatowych dostarczycieli punktów dla Atlético, dla których była to już szósta wygrana z kolei nad Zieloneo-białymi, z czego czwartym bez utraty gola.
Radosne Mestalla
Zwykle dobre mecze Nietoperzy i ich zwycięstwa nie szły ze sobą w parze. Nawet gdy grali ładnie, przegrywali jak zawsze. Teraz jednak byli niezwykle zmotywowani i czerpali radość z gry, a pierwsza połowa, w której udusili ekipę Quique Floresa była najlepszą w tym sezonie. Przy otwierającym wynik trafieniu rozklepali defensywę Los Pericos, a zazwyczaj świetny między słupkami Diego López również nie był w stanie ich zatrzymać. Tym samym kibice Valencii nie tylko mogli świętować pierwsze ligowe zwycięstwo na własnym terenie od września, ale i spojrzeć w przyszłość z większym optymizmem.
Petera Lima tego dnia w Walencji nie było, za to jedna z teorii głosi, że zawodnicy Los Ches dołożyli wszelkich starań, aby zakończyć mecz z Papużkami zwycięstwem, ponieważ dowiedzieli się, iż na trybunach Mestalla zasiadł tego dnia Mateusz Styś, szef wszystkich szefów ¡Olé! Magazynu.
Gorąco przed meczem #ValenciaEspanyol. "Lim, gdzie jesteś?" krzyczą kibice. @olemagazyn @vcf_pl pic.twitter.com/Zf6gs9m2f3
— Mateusz Styś (@mateuszstys) January 15, 2017
Komedia pomyłek
Sporting znalazł się pod ścianą, nie licząc jedynego zwycięstwa z Osasuną (3:1), Asturyjczycy przegrywali wszystko jak leci od końca października. Dlatego też mecz na El Molinón miał być finałem, pojedynkiem o życie, ale zamienił się w korowód kompromitacji każdej ze stron. Zaczynamy wyliczankę:
– 3′ – Sędzia David Fernández Borbalán dyktuje wątpliwego karnego dla Eibaru (drobny kontakt obrońcy z Adrianem).
– 9′ – Podwójny babol. Defensor gości wybija piłkę, lecz ta uderza prosto w zawodnika Sportingu, po czym trafia do bramkarza, Asiera Riesgo. Golkiper również próbował ją wyekspediować, ale poślizgnął się i dlatego futbolówka padła łupem Carlosa Carmony, który pewnie posłał ją do pustej bramki.
– 20′ – Ivan Cuellar zatrzymując strzał z dystansu wypluwa piłkę przed siebie, dopada do niej Pedro León i mamy 2:1 dla Rusznikarzy;
– 23′ – Identyczny błąd Cuellera, lecz tym razem futbolówka była jeszcze asekurowana przez dwóch niedowidzących obrońców Sportingu. W niczym nie przeszkadzają Antonio Lunie w dobiciu jej do bramki.
– 58′ – Riesgo rzuca się do strzału Casesa jakby przyszedł na pociąg, który odjechał trzy dni wcześniej. Usprawiedliwia go jedynie to, że uderzenie rykoszetowała od innych zawodników.
Derby dna tabeli
Pod metrem mułu zakotłowało się, lecz obaj kandydaci do rozstania z La Ligą nie potrafili wykorzystać swoich słabości. Skończyło się na skutecznej jednej, składnej akcji Osasuny oraz wepchnięciu piłki do bramki przez Granadę. Nawarczycy otarli się jeszcze o światowy poziom i mogli pokusić o zwycięstwo – Sergio León przedłużył piłkę piętą do szarżującego na bramkę rywala Emmanuela Rivière. Francuz strzeli wprost w Ochoę, lecz piłka wyślizgnęła się Meksykaninowi. Na nieszczęście dla Osasuny wytraciła już swój impet i zamiast wpaść między słupki, odkręciła się jeszcze od linii bramkowej. Status quo dla obu drużyn jest jak nóż nacinający już ich gardła.
Ogórki zatrzymały Lwy
Chociaż przed meczem to Athletic był faworytem spotkania, jak się okazało, drużyna z przedmieść Madrytu przysporzyła Baskom sporo problemów. O przewadze Leganés świadczą chociażby statystyki. Los Pepineros oddali łącznie 15 strzałów, z czego cztery były „w światło” bramki rywala. Baskowie wypadli znacznie gorzej, bo na 8 uderzeń zaledwie dwa były celne. Najbardziej może pluć sobie w brodę Darwin Machis, który w pierwszej połowie marnował świetne okazje jedna za drugą. Z pewnością, gdyby Leganés było bardziej skuteczne, mógłby odebrać Los Leones punkt, z którym goście wrócili do Bilbao. To nie jest pierwszy beniaminek, który przysporzył Athletikowi problemów. W premierowej kolejce 2017 roku stracili punkty w meczu z Alavés, mecz także zakończył się bezbramkowym remisem.
Tytoń z czystym kontem
Villarreal nie wykorzystywał porażki Betisu z Atlético i nie zdobył cennych trzech punktów, które pomogłyby mu w walce o 4. miejsce w lidze. Zadowolony z meczu może być natomiast Przemysław Tytoń, gdyż po raz drugi w tym sezonie zachował czyste konto. Polak poza jedną interwencją w pierwszej połowie nie miał zbyt wiele pracy. Deportivo nie tylko walczyło o utrzymane bezbramkowego remisu, ale także miało swoje okazje na zdobycie bramki. Przed jedną z nich stanął chociażby Florin Andone, który chciał przewrotką wpisać się na listę strzelców, ale po ekwilibrystycznym strzale niefortunnie trafił w słupek. Ten sam zawodnik kilka minut później ponownie zagroził bramce Villarrealu, ale ponownie bez skutku. Ponadto stuprocentową okazję do strzelenia gola w końcówce meczu miał także Joselu, ale przeszkodziła mu w tym kapitalna parada bramkarza Żółtej Łodzi Podwodnej.
Hasta el final…
O tym, że w piłce nożnej walczy się do końca już wielokrotnie przekonywali nas piłkarze La Liga. Tak też było i tym razem, bo chociaż Alavés przysporzyło Celcie sporo problemów nie pozwalając jej na zbyt wiele w polu karnym, to chwila nieuwagi sprawiła, że w końcówce ostatecznie to gospodarze dopisali sobie trzy punkty. Bramka padła dopiero w 89. minucie. Radoja najpierw minął jednego z przeciwników, a potem pewnym uderzeniem wpakował piłkę do bramki. Był to pierwszy gol Serba strzelony dla Celty Vigo po 74 meczach rozegranych w La Liga. Dzięki zwycięstwu z Alaves, Celta kontynuuje dobrą passę. W 2017 roku nie przegrała jeszcze ani jednego z czterech spotkań, jakie rozegrała w lidze i Copa del Rey.
Upadek La Rosaleda
Przełom roku to dla Málagi dotkliwy okres i śmiało możemy mówić już o kryzysie. Zostali rozbici prze Sevillę w derbach Andaluzji, odpadli z Copa del Rey z Cordóbą, co poskutkowało rezygnacją Juande Ramosa z posady. Wczoraj mieliśmy kolejny dowód na to, że Boquerones znaleźli się w dołku – upadła ich twierdza, La Rosaleda. W obecnym sezonie Málaga stale punktowała przed własną publiką i wpadka zdarzyła się im tylko raz – w pierwszej połowie września z Villarrealem (0:2).
Trzeba jednak przyznać, iż gospodarze mogą mówić o sporym pechu. Najpierw ok. 20 minuty kontuzji doznał Sandro i musiał opuścić boisko. Następnie do bramki gospodarzy trafił Iñigo Martínez wykorzystując rzut wolny. Nie było to jednak idealne, czyste trafienie, jak przy poprzednim golazo tego stopera ze stojącej piłki, lecz rykoszet od muru, który pozbawił Kameniego jakichkolwiek szans na interwencję. Drugi gol to już urzeczywistnienie “prawa byłego piłkarza”, bowiem swojej niegdysiejszej drużynie bramkę zapakował ich wychowanek, Juanmi. Nie było przy tym spalonego, jak mogłoby się wydawać, ponieważ Chory Castro blokujący jedną z opcji podania przy rzucie rożnym, pozostał na swoim miejscu blisko linii końcowej.