Superderby? Najlepszy Espanyol od lat? Messi ponownie zabawił się w tańczącego z obrońcami i wykazał prawdę staromadryckiej mądrości: „godny rywal na derby potrzebny od zaraz”. W identyczny sposób zakończyły się zresztą mniej prestiżowa wersja regionalnych zmagań w Andaluzji. Oprócz Messiego-Mesjasza i sewilskiej kanonady polecamy dziś: petardę Saúla Ñígueza, golazo Bébé i Carlosa „Flippera” Carmony, wielki jak Empire State Building babol Antonio Luny, nie-zupełnie-egipskie ciemności na El Riazor oraz elektryzujący finał Klubowych Mistrzostw Świata.
Barcelona postanowiła zakończyć 2016 rok w dobrym stylu. Zgromadzeni na Camp Nou kibice Blaugrany, jak i Espanyolu zobaczyli aż pięć bramek. Gospodarze swój strzelecki festiwal rozpoczęli w 18. minucie, kiedy to Mascherano długim podaniem kapitalnie uruchomił Luisa Suáreza, a ten po samodzielnym rajdzie wykończył akcję. Prawdziwa goleada zaczęła się jednak w drugiej połowie. Najpierw Iniesta i Messi urządzili sobie slalom gigant między porozstawianymi blisko siebie „tyczkami” z Papużek. I tym razem na listę strzelców ponownie wpisał się El Pistolero, a następnie po jednym dorzucili jeszcze Jordi Alba i Leo Messi. Dla Alby była to pierwsza bramka w La Liga od dwóch lat. Chociaż dominacja Barcelony nad Espanyolem była niepodważalna to gościom w osobie Davida Lópeza udało się zdobyć honorową bramkę.
Po perfekcyjnym występie Messiego, okraszonym mnóstwem piłkarskich delicji, w mediach katalońskich okrzyknięto go “Mesjaszem”. Dla Espanyolu jest prawdziwym koszmarem, gdyż zdobył w swoich dotychczasowych meczach przeciwko tej drużynie aż 15 bramek. Trudno znaleźć drugiego piłkarza, który byłby równie skuteczny w derbach Katalonii.
Sewilska robota
Zaledwie 10 minut w pierwszej odsłonie widowiska wystarczyło Sevilli na wbicie czterech goli wizytującej twierdzę Ramón Sánchez Pizjuán Máladze. Chociaż raz odpalili dynamit w trakcie spotkania, a nie jak zwykle w końcówce, ścigając się z czasem. To rozstrzygnęło rywalizację w derbach Andaluzji. Goście nie byli w stanie nadążyć za szybko i celnie rozgrywaną piłką, a przy drugim golu fatalny w skutkach błąd popełnił bramkarz Los Boquerones, Denys Bojko. Po takim laniu zgotowanym przez Luciano Vietto, Vitolo i spółkę, druga połowa była już tylko formalnością. W jej trakcie za ostre wejście w zawodnika gości, początkowo żółty kartonik obejrzał Adil Rami, ale po zbyt żywiołowych protestach zobaczył i drugi. Mimo gry w przewadze Málaga była zdolna do strzelenia jedynie gola honorowego, jej autorem był niezawodny w jej szeregach Sandro.
Derby La Otra Liga
Nie ma dwóch tak małych i wyróżniających się pozasportowo klubów w Primera Divisón jak Leganés i Eibar. Są orędownikami filozofii „against modern football”, co czyni z nich idealne obiekty westchnień dla hipsterów wielbiących La Liga.
A co przyniosło zetknięcie się Rusznikarzy i Ogórków na murawie? Mięliśmy w nim cudny „error monumental” w wykonaniu Antonio Luny. Faul Iago Herrerína na Takeshim Inui, w wyniku którego Japończyk wykonał efektowne salto, walory estetyczne akrobacji docenił arbiter nagradzając Baska pozwoleniem na wcześniejsze opuszczenie murawy. W taki oto sposób Los Pepineros stali się jedyną drużyna w tym sezonie La Liga, w której barwach wystąpiło czterech różnych bramkarzy. A na finał, crème de la crème, absolutne golazo Bébé wyrównujące stan rywalizacji. Słowem widowisko kompletne.
Skromność to podstawa
Po ligowym remisie z Espanyolem i porażce z Villarrealem, a także przegranym meczem Ligi Mistrzów z Bayerem, Atlético Madryt w końcu przerwało złą passę. Skromne, w ich starym stylu, jednobramkowe zwycięstwo z Las Palmas nie przyszło jednak łatwo. Więcej klarownych sytuacji mieli rywale. Okazję do otworzenia wyniku nie wykorzystali m.in. Michel, Mauricio Lemos czy Roque Mesa. Brak skuteczności przyjezdnych postanowił wykorzystać Saúl Ñíguez i to on stał się wybawcą madrytczyków. Fantastyczną torpedą posłaną z dystansu pozbawił Kanaryjczyków złudzeń na wywiezienie chociaż punktu.
Gdzie obrońców pięciu tam padają bramki
Męka. Tak w jednym słowie można podsumować zmaganie Sportingu Gijón z Villarrealem, który kompletnie pogubił się na własnym boisku. W ciągu pierwszych dwudziestu minut goście strzelili dwie bramki. Niemoc Asturyjczyków sprawiła, że trener Abelardo jeszcze przed przerwą dokonał dwóch zmian zarzucając wędkę na Rachida Ait-Atmane i Babina. Pierwsze trafienie to zasługa Jonathana Dos Santosa, drugie Nicolasa Sansone, po akcji Pato. Z kolei trzecie zaliczył Pato po rajdzie i podaniu Sansone. Obaj napastnicy Los Amarillos stworzyli w tym spotkaniu morderczy duet. Gol Brazylijczyka jest 30. bramką wpuszczoną przez Iván Cuéllara w bieżącym sezonie La Liga, a gorszy bilans należy już tyko do Guillermo Ochoy.
Ostatnia, skuteczna akcja w meczu należał jednak do Carlosa Carmony. Ten wykorzystał próbę wybicia piłki przez Bruno, skontrował futbolówkę głową i skierował ją wprost w okienko bramki Villarrealu lobując przy tym Sergio Asenjo. Porażka Sportingu sprawiła, że klub z Asturii pozostał w strefie spadkowej i póki co tytuł świątecznego utworu „Last Christmas” puszczonego na stadionie po meczu, może okazać się proroczy biorąc pod uwagę pobyt Sportingu w pierwszej lidze.
Być jak Lucas Pérez
Od momentu przełamania się w lidze, a zatem dopiero od 11. kolejki, Florin Andone prezentuje niesamowitą dyspozycję. Od tego czasu minęło sześć kolejnych serii gier, a reprezentant Rumunii zdobył w tym czasie sześć bramek, do których dorzucił także dwie asysty. Dorobek, który można zestawiać z wyczynami Lucasa Péreza. Czyżby osierocone Depor tak szybko miałoby doczekać się następcy swojego lidera?
A co z Osasuną? Po staremu, wciąż obrywa.
W przerwie tego spotkania na stadionie i jego okolicach wyłączono prąd. Jednakże rozradowani dwubramkowym prowadzeniem kibice Depor wcale się tym nie przejęli, tylko chwycili w dłonie komórki, przez co El Riazor wyglądało jakby odbywał się na nim właśnie koncert jakiegoś znanego zespołu rockowego.
Wzorem Levante z najlepszych lat?
Deportivo Alaves zaliczyło dopiero drugie zwycięstwo na własnym boisku w tej kampanii. Wygrali zasłużenie – ekipa z Vitorii była aktywniejsza, stwarzała sobie więcej okazji i mimo, że oddała zaledwie dwa celne strzały na bramkę Adana to zamieniła jeden z nich na gola. Bohaterem okazał się Deyverson, który po świetnym podaniu Toquero zmieścił piłkę między słupkami. Wygląda na to, że beniaminek chociażby wzorem Levante zamierza niespodziewanie zapukać do pierwszej dziesiątki La Liga.
Survival
Txuri-urdin zafundowali zawodnikom Granady prawdziwą szkołę przetrwania. Raz za razem nękali bramkę Guillermo Ochoy, lecz Meksykaninowi lub innemu z gospodarzy zawsze udawało się uratować sytuację w ostatniej chwili. W końcu niezbyt twarde mury defensywy pękły, a receptę na ich rozmontowanie znalazł Jon Bautista. Młody napastnik Realu Sociedad ponownie przypominał o swoim talencie. Drugie trafienie dołożył blondyn z „7” na plecach. Ale nie był to Antoine Griezmann, jak mogłoby sugerować pierwsze wrażenie, a jedynie przefarbowany Juanmi. Nie było żadnego zaskoczenia, koniec końców Granada oblała egzamin.
Los Blancos kontra samuraje
Kto myślał o zrobieniu sobie mocnego espresso lub yerba mate przed meczem Realu Madryt z Kashimą na pewno nie przypuszczał, że może okazać się to zbyteczną inwestycją, bo sami madrytczycy wystarczająco zadbali o podwyższenie ciśnienia kibicom. Chociaż Królewscy kontynuują passę meczów bez porażki, to po raz kolejny zafundowali swoim fanom sporo nerwów podchodząc „na luzie” do ostatniego spotkania. Madrytczycy rozpoczęli finał Klubowych Mistrzostw Świata wyjątkowo spokojnie, a bramka zdobyta w 9. minucie przez Karima Benzemę utwierdziła ich w przekonaniu, że uda się odnieść sukces bez większego nakładu sił.
Kashima nie zrozumiała jednak planów swojego przeciwnika, czemu trudno się zresztą dziwić w sytuacji, gdy futbol azjatycki spotyka się z europejskim. To niezrozumienie wyprowadziło Japończyków na prowadzenie po dwóch bramkach Gaku Shibasakiego zdobytych pod koniec pierwszej i na początku drugiej połowy. Co prawda Mistrz Europy wyrównał w 60. minucie spotkania po strzale z rzutu karnego Cristiano Ronaldo, ale do końca podstawowego czasu gry wynik nie uległ już zmianie, mimo kilku dogodnych sytuacji stworzonych przez zawodników z Japonii.
Konieczna okazała się dogrywka. W niej swoje ponadprzeciętne umiejętności potwierdził Portugalczyk strzelając dwa gole, które pozwoliły mu stać się bohaterem meczu, za co został ukoronowany złotą piłką tego turnieju. Srebrna powędrowała do Luki Modricia, a brązowa trafiła w ręce Shibasakiego. Dodatkowo Ronaldo przytulił nowy samochód podarowany przez sponsorów.
Świątynia San Mamés
Opatrzność czuwała wczoraj nad Athletickiem w ich La Catedral. Celtowie błyskawicznymi kontrami niezwykle szybkich zawodników rozrywała obronę Los Leones, ale jedynie sobie znanym sposobem równie łatwo marnowali okazję za okazją. John Guidetti nie trafił nawet w bramkę będąc w sytuacji sam na sam, Iago Aspas obił najpierw poprzeczkę, a później słupek nim w końcu posłał piłkę do siatki. Następnie jednak znów nie wykorzystał „setki”, gdyż powstrzymał go doskonale spisujący się Kepa, który wybronił następnie jeszcze dwa groźne strzały.
Baskowie przebudzili się w końcówce. Ich aniołem stróżem i kluczowym piłkarzem w przeprowadzonej remontadzie okazał się Iñaki Williams, choć ani razu nie wpisał się na listę strzelców. La Pantera najpierw wypracował rzut karny, który dał gospodarzom wyrównanie, impuls do dalszej walki oraz przewagę liczebną. Za czerwoną kartkę boisko musiał opuścić Roncaglia. Skrzydłowy na tym nie poprzestał, bo zaliczył także asystę przy decydującym uderzeniu Mikela San José. Piłka znalazła się za linią bramkową na około 40 sekund przed końcem doliczonego czasu gry. Ktoś na górze ewidentnie im sprzyjał.