Twierdza Razior broniąca dostępu do Deportivo przed Realem Madryt upadła, ale jej legenda trwa. Dziś W kronikach swoją historię opisuje niezdobyta przez Barceloną Anoeta. Oprócz wyprawy Blaugrany do Kraju Basków La Liga zaserwowała nam piłkarski rarytas najwyżej klasy nadziewany bajecznymi golami – partidazo Málagi i Deportivo, najazd Alavés na El Madrigal, popisy Pablo Piattiego i Iago Aspasa, obroniony karny przez Jana Oblaka oraz wysyp kuriozalnych pomyłek defensorów. Musacchio, Cabral, Garay, Lejeune… od wyboru do koloru.
Twierdza Anoeta
Opowieść o niezwyciężonym Estadio Anoeta sięga maja 2007 roku. Wówczas to po raz ostatni Blaugrana świętowała zwycięstwo na tym stadionie. Od tego czasu, mimo ośmiu prób zdobycia, za każdym razem opierała się Barcelonie. Zupełnie jakby piłkarze Dumy Katalonii przekraczając elipsę bieżni, nagle tracili swoje umiejętności, opuszczały ich siły i pewność siebie.
Tym razem było jednak nieco inaczej. Barcelona nie próbowała nieudolnie przebić się przez mur Basków. To Txuri Urdin chcieli wyważyć bramy Blaugrany. Real Sociedad zdominował gości do tego stopnia, że ci w pierwszej połowie nie oddali ani jednego celnego strzału, a ich wizyty w polu karnym podopiecznych Eusebio były jedynie epizodami. W końcu Baskowie się przebili i dość szczęśliwie do bramki Katalończyków trafił najlepszy strzelec gospodarzy, Willian José. To chwilowo obudziło Barcę z letargu, a zwłaszcza Neymara i Messiego, do których należała akcja odwetowa.
Katalończycy mogą być szczęśliwi, że udało im się wywieźć punkt. Już nie tylko ze względu na napór zawodników Realu Sociedad, nie tylko na dwukrotnie ostrzelane obramowanie bramki Ter Stegena przez Carlosa Velę, ale również i przez to, że zwycięski gol miał miejsce. Trafienie Juanmiego nie zostało jednakże uznane przez sędziego Gila Manzano, ze względu na rzekomego spalonego. Pewnie tak to widział jego asystent.
Anoeta: Historia prawdziwa pic.twitter.com/4o41oImakn
— Dawid Kulig (@d_kulig) November 27, 2016
LivinLaLigaLoca
Szukacie w futbolu całej masy zdobytych bramek, goli niezwykłej urody, dramaturgii i zwrotów akcji? Gratulacje, właśnie wszystko to znaleźliście.
Drugi gol Michaela Santosa mógł wzbudzić nutkę podziwu, ten Sandro Ramíreza zachwycić, a debiutanckie trafienie w La Liga zaledwie 19-letniego Javiera Ontiverosa zamurowało z wrażenia. Przy żadnym z nich Przemysław Tytoń nie miał nic do powiedzenia.
Depor ponownie nie wywalczyło wygranej, mimo iż w czwartym spotkaniu z rzędu pierwsi otworzyli wynik. Ich bilans w tych meczach to dwie porażki i dwa remisy (w tym z Granadą). W zeszłej kolejce także przegrali tracąc bramkę w doliczonym czasie gry. Większość kibiców Los Turkos pewnie wolałaby teraz kolekcjonować remisy.
Pranie w Madrycie
Sporting na Santiago Bernabeu był skazywany na pożarcie, trzeba zatem oddać Asturyjczykom to, że potrafili napędzić Królewskim strachu. Wszystko zaczęło się po myśli Los Blancos – dwoma golami niezawodnego ostatnio Cristiano. Prawdziwe przebudzenie monstrum. Wtórował mu Lucas Vázquez napędzając kolejne ataki gospodarzy i posyłając idealne dośrodkowania. Jednakże przewaga Realu z Madrytu, nie podcięła skrzydeł Realowi z Gijón. Asturyjczycy zdobyli bramkę kontaktową, a po faulu Nacho we własnym polu karnym, goście stanęli przed szansą na wyrównania. Ale właśnie…
Duje Cop mial karnego w 78 min na 2:2 na Bernabeu. Zmierzył sobie puls (jak robił kiedys Suker) i…przestrzelił pic.twitter.com/5OUJjTqywI
— Rafal Lebiedzinski (@rafa_lebiedz24) November 26, 2016
Prawdziwą “furorę” zrobiły specjalne ekologiczne koszulki w jakich zagrali piłkarze Los Blancos. Wykonano je z plastikowych butelek wyłowionych z oceanów. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ulewny deszcz, który sprał z nich wszystkie nadruki z logo sponsora i klubu włącznie, przez co przypominały one część stroju do wychowania fizycznego.
Bastion Ramón Sánchez Pizjuán
Sevilla to drużyna, która w trwającym sezonie zdobyła najwięcej skalpów na swoim obiekcie (obecnie 6). W dodatku Valencia nie potrafiła wywieźć kompletu punktów z terenu Los Nervionenses od maja 2004 roku. Wszystko to układa nam się w spójną całość, choć samo sobotnie starcie balansowało między zwycięstwem gospodarzy, a remisem. Najpierw samobója zaliczył Ezequiel Garay, by w swojej pierwszej akcji w meczu wyrównał Munir. Bohaterem tego pojedynku stał się jednak Nico Pareja, który nie tylko sam wziął się za strzelanie, lecz uratował także zespół profesorskim wślizgiem we własnym polu karnym, po tym jak Adil Rami podał futbolówkę do rywala. Argentyński obrońca zdobył drugą bramkę w tym tygodniu, bo wcześniej również mierzonym strzałem tuż przy słupku, oddanym zza linii pola karnego, pokonał Buffona w Lidze Mistrzów. Aczkolwiek ostatnie trzy grosze należały do Sergio Rico. Wychowanek Andaluzyjczyków kapitalną interwencją wybronił zwycięstwo w ostatniej akcji meczu.
El Madrigal zdobyte
Przystań Żółtego Okrętu Podwodnego była miejscem, gdzie nie warto było się zapuszczać. Wszyscy rywale próbujący się do niej przebić, musieli umykać z podkulonym ogonem i kilkoma kopniakami. Wyjątek stanowiła jedynie Sevilla, która zdołała wywieźć punkt. Wszystko do czasu, nim nie zawitali do nich spece od zadań specjalnych z Deportivo Alavés. U siebie zatrzymali Atlético, udało im się podbić Camp Nou, a teraz na liście rzeczy pozornie niemożliwych mogą dopisać zdobycie El Madrigal. Baskowie idealnie wykorzystali prezenty od losu. A to futbolówka po strzale Deyversona trafiła w słupek i wylądowała pod nogami Ibaia Gómeza. A to znów Mateo Musacchio zamiast obrońcy stał się parodystą – źle ocenił tor lotu piłki… dwukrotnie w jednej akcji.
ZaIpurowani
Eibar na własnym terenie punktuje regularnie. Pod względem wyników u siebie Rusznikarze znajdują się w tej chwili na trzeciej pozycji w La Liga ex aequo z Villarrealem i Malagą (zdobyli na Ipurui 16 z 21 punktów). Duży wpływ na przebieg spotkania miała decyzja arbitra Daniela Arráiza, który po faulu Cristiano Picciniego na wychodzącym na sytuację „sam na sam” Takashim Inui, wyrzucił Włocha z boiska. Z rzutu wolnego zapedroleonił odrodzony Pedro León i zaczęła się apokalipsa dla Andaluzyjczyków.
Baskowie dorzucili jeszcze dwie bramki, ale podwójnie godne odnotowania było honorowe trafienie Rubéna Castro. Po pierwsze, ze względu na to, iż Kanaryjczyk przełamał się po dziewięciu kolejkach posuchy. Po drugie, ponieważ wykorzystał przy tym kompromitujący błąd Floriana Lejeune. Francuski obrońca próbował odrywać do bramkarza, a podał wprost pod nogi napastnika Beticos.
Upadek El Sadar
Podsumowanie meczu pomiędzy Osasuną a Atlético zawiera się w słowie „twierdza”, bowiem Los Rojillos w Pampelunie trzech oczek jeszcze się nie dorobili. El Sadar przypomina kilkusetletnią, słynną, ale zmurszałą i zaniedbaną warownię, w której z trudem utrzymuje się kamień na kamieniu. Cały ten widok mówi jedno: „zaraz to wszystko runie”. I ponownie runęło, choć przez chwilę zanosiło się na niespodziankę. W istocie dwie się pojawiły, ale nie takie, na jakie liczyli gospodarze. Niespodzianka nr. 1: Jan Oblak rzucił się w lewo i obronił rzut karny. Niespodzianka nr. 2: gol Atleti po rzucie rożnym (ich zapomniana specjalność). Dalej poszło jak w Jenga, po klocku z wieży Nawarczyków wyjął Kevin Gameiro oraz Yannick Carrasco i z budowli Osasuny nie było co zbierać.
Przełamanie Los Pericos
Domowy obiekt Espanyolu był przykładem nadmiernej gościnności Los Pericos, na czym cierpieli ich kibice, którzy na pierwsze zwycięstwo Papużek na własnym terenie musieli czekać do ostatniej soboty, czyli 13. kolejki. Na ich szczęście do Barcelony zawitały Ogórki i grzecznie przyjęły trzy gole. A wszystko to pod dyktando (2 gole i asysta) atomowej pchły – Pablo Piattiego. Jego dorobek w bieżącym sezonie to 5 zdobytych bramek oraz 7 ostatnich podań, a to więcej niż Rodrigo, Munir, Fede Cartabia oraz Zakaria Bakkali razem wzięci (5 goli i 2 asysty). Valencia ma czego żałować.
LaZabawa
Kiedy gra Granada jest duża szansa, że będziemy świadkami intrygujących zachowań w defensywie, dostarczających do analizy mnóstwo materiału zaczynających się od słów „Jak nie powinno się…” . O dziwo, po obu stronach. Spotkanie na Balaidos pod tym względem także nie zawiodło. Zgodnie z oczekiwaniami Celta rozprawiła się z gośćmi, a pierwsze skrzypce grał lider klasyfikacji Trofeo Zarra, Iago Aspas.
Szybka analiza: pierwsza akcja bramkowa i już jest powód do uśmiechu na twarzy oraz facepalmu. Iago Asps pędzi skrzydłem, dogrywa w pole karne po ziemi, wzdłuż linii bramkowej. Jego podanie przerywa jednak Rúben Vezo. I co, koniec? Ależ skąd, piłka odbija się od portugalskiego obrońcy i powoli się od niego oddala. W tym momencie futbolówka znajduje się w trójkącie zawodników Granady: Vezo – Ochoa – Saunier. Pierwsi dwaj przez ułamek sekundy się resetują, po czym gdy dostrzegają niebezpieczeństwo próbują interweniować, ale jest już za późno. Saunier („20”) w tym czasie robi za statystę, na dodatek odchodzi od nadbiegającego Aspasa. Francuz w ogóle nie dostrzega co się dzieje, a miał tu olbrzymie pole do manewru. Mógł podbiec do piłki i ją po „ekstrkasowemu” wyekspediować, mógł ciałem przyblokować napastnikowi Celty dostęp do futbolówki. Ale z uwagi na jego bierność Iago dopada do niej pierwszy i pakuje do siatki.
Po drugiej stronie również było wesoło. Gustavo Cabral przy próbie wycofania do bramkarza zamiast w piłkę trafił w murawę. Wymija go Artem Kraweć i robi to co najlepszy strzelec Celtów na otwarcie wyniku. Ukrainiec ma talent do wymuszania błędów. Nie dalej jak tydzień temu odebrał piłkę Daniemu Parejo, tuż przed polem karnym Valencii. Wówczas jednak bramki nie zdobył.