Na dziewiątą kolejkę zaplanowano aż trzy spotkania wysokiej rangi. Historyczny klasyk między Realem Madryt i Athletikiem, mecz Barcelony z Valencią – upadłą, ale zazwyczaj wnoszącą się na swoje wyżyny w starciach z Katalończykami – i pojedynek z zaciekle ze sobą rywalizującymi ekipami Sevilli i Atletico. Na dokładkę Derby Galicji oraz spotkanie między dwoma zespołami Los Amarillos. Przy układaniu terminarza wyraźnie kogoś poniosło. No cóż, pozostaje nam jedynie cieszyć się dostatkiem, w oczekiwaniu na chudsze serie gier. A działo się!`
Undiano, Messi i butelka
Niewątpliwie spotkanie miało jednego, głównego bohatera. Na nieszczęście dla sympatyków piłki nożnej był nim arbiter meczu Undiano Mallenco i jego kuriozalne decyzje, zwłaszcza w pierwszej połowie. Wszystko było na opak. Najmniejsze przewinienia nagradzał żółtym kartonikiem, podczas gdy brutalne faule zagrażające zdrowiu piłkarzy przechodziły u niego niezauważone. W wyniku kontuzji już w 12. minucie murawę opuścił Andrés Iniesta. Prawdopodobnie nie wróci na nią w ciągu najbliższych trzech-czterech miesięcy. Jak ukarany został Enzo Pérez za jej spowodowanie? W żadne sposób. Z boiska powinien wylecieć także Mario Suárez i Sergio Busquets. Ponadto Undiano uznał gola dla Barcelony, choć nie powinien, ponieważ Luis Suárez znajdował się na pozycji spalonej i uczestniczył w grze – zasłaniał Diego Alvesowi piłkę w momencie strzału Messiego. Nic dziwnego, że mecz się zaognił, a temperatura na murawie jak i na trybunach dochodziła do poziomu wrzenia.
Futbol przypomniał o sobie w drugiej odsłonie. W ciągu zaledwie czterech minut bramki zdobyte przez Munira El-Haddadiego i Rodrigo Moreno dały prowadzenie gospodarzom. Barcelona odpowiedziała trafieniem Luisa Suáreza. Kiedy wydawało się, że pojedynek na Mestalla zakończy się remisem, faul Aymena Abdennoura doprowadził do rzutu karnego. Tym razem Mallenco miał rację. Bezbłędne jedenastkę wykorzystał Messi, co pozwoliło Barcelonie sięgnąć po trzy punkty.
Radość piłkarzy gości ze zwycięskiego gola została zakłócona. Neymar zachował się niezbyt sportowo i podburzał kibiców gospodarzy. Jeden z fanów Los Ches nie ograniczył się jedynie do słownej riposty i obraźliwych gestów. Chamsko rzucił butelką w kierunku cieszącej się drużyny gości. Ta niemal pusta, plastikowa półtoralitrówka położyła zawodników Blaugrany pokotem. Sześciu z nich złapało się za głowę, choć nie wszyscy mieli styczność z “pociskiem”. Valencia zobowiązała się ukarać osobę, której puściły nerwy.
Emocje poniosły każdą ze stron. Szkoda jedynie, że główny prowodyr za to nie odpowie.
Na ratunek – Morata
Nie tylko Barcelona w ostatniej chwili wyrwała rywalowi punkty. Zrobił to również Real Madryt, któremu Athletic przysporzył sporo problemów. Po raz kolejny w tym sezonie Cristiano Ronaldo pokazał, że rywale nie muszą sobie specjalnie zawracać nim głowy, bo nawet jeśli znajdzie się w dwustuprocentowej sytuacji, to nie potrafi jej wykorzystać. Na szczęście dla Królewskich z podobnym problemem zmagał się Iñaki Williams. Jako pierwszy na listę strzelców wpisał się za to Karim Benzema. Radość zawodników Realu nie trwała jednak długo, bo ze strony Basków odpowiedział Sabin Merino. W niezwykle nerwowej końcówce swoją szansę wykorzystał Álvaro Morata, dobijając piłkę wypuszczoną przez bramkarza po wcześniejszym strzale wciąż młodego napastnika Los Blancos. Choć Cristiano “sygnalizował pozycję spaloną” kolegi, sędzia uznał gola. Álvaro w ten idealny sposób uczcił swoje 24. urodziny.
Sześć lat oczekiwania
Tak długo Sevilla nie potrafiła zwyciężyć z Atlético. Ostatni raz pokonali Rojiblancos w październiku 2010 roku, 3:1. Od tego czasu mierzyli się z nimi 13 razy we wszystkich rozgrywkach. W tym 11 (6 porażek, 5 remisów) po objęciu ławki trenerskiej madrytczyków przez Simeone. I dopiero pojawienie się Sampaoliego odmieniło ten trend.
Nie był to wybitne widowisko, ale nie brakowało w nim intensywności. Sevilla od początku przejęła inicjatywę, aczkolwiek Atleti w swoim starym stylu wolało ustawić zasieki przed własnym polem karnym, niż się o nią upominać. Wyglądało to tak jakby Nervionenses próbowali gołymi rękami zrobić krzywdę komuś od stóp po czubek głowy zakutego w zbroję. W końcu im się to udało, choć szala mogła przechylić się na każdą ze stron, albo w ogóle. Kapitalne zagranie Vietto ponad głowami obrońców i rajd N’Zonziego (!) zapewniły podopiecznym Sampaoliego prowadzenie. A ponieważ nieszczęścia chodzą parami, wkrótce z boiska wyleciał Koke i w zasadzie było już po meczu.
Miłe złego początki
Konstruując swoją akcję bramkową Las Palmas wymieniło 19 podań, a jej finał to absolutny majstersztyk, arcydzieło, Kaplica Sykstyńska futbolu. Jonathan Viera zagrał górną piłkę za plecy obrońców, tam Tana piętką à la Zlatan posłał ją w kierunku Kevina-Prince Boatenga, który uderzeniem z woleja zwieńczył dzieło fantastycznym golem. Futbolówka w tym czasie ani razu nie dotknęła murawy. Zaczęło się wybornie dla Kanarków, lecz zakończyło zdecydowanie gorzej. Roque Mesa sprezentował gospodarzom rzut karny, a w doliczonym czasie spotkania przypomniał o sobie Bakambu i zdobył zwycięską bramkę dla Villarrealu. Po wybornym starcie kampanii Kanaryjczycy zaliczyli dołek – od pięciu starć z rzędu nie potrafią sięgnąć po komplet punktów.
Remontada Espanyolu
Eibar przekonał się, że i prowadzenie 3:0 jest niebezpiecznym wynikiem. Druzgocący rezultat do przerwy oraz pojawiająca się na trybunach pañolada dały jednakże piłkarzom Espanyolu do myślenia. Baskowie mieli Katalończyków na łopatkach, ale w drugiej odsłonie na murawie pojawił się Hernán Pérez, który swoim trafieniem poderwał Papużki do walki. O krok bliżej niespodzianki byli po golu Pablo Piattiego. Lecz wówczas z boiska wyleciał Felipe Caicedo, za dwa żółte kartoniki w przeciągu pięciu minut. Ten cios mógł podciąć skrzydła drużynie Quique Sáncheza Floresa, ale nie podciął. W zamian do wyrównania doprowadził Léo Baptistão. Los Pericos w bieżącej kampanii nie wygrali jeszcze przed własną publicznością, lecz tym razem fani są im wdzięczni za remisu. Eibar z kolei śrubuje statystyki. Wciąż jest jedynym zespołem oprócz Realu Madryt i Barcelony, który w każdym meczu strzelił minimum jednego gola.
Derbi Gallego
Celtowie rozbili lokalnego rywala z La Coruñi najwyższym dorobkiem bramkowym od 1955 roku, kiedy to padł taki sam wynik. Faktycznie ekipa z Vigo zagrała koncertowo. Na medal spisali się boczni obrońcy – Hugo Mallo i Jonny, a w napadzie szaleli Orellana oraz Iago Aspas. Ten ostatni zgarnął dublet, aczkolwiek jednego z goli strzelił po rzucie karnym. Gdyby nie tak haniebna porażka to i Depor miałby się z czego cieszyć, bowiem w tym właśnie meczu zaliczyli swoje pierwsze trafienie na wyjeździe w tym sezonie.
Goleada Málagi
Andaluzyjczycy obchodząca w tym roku 75. jubileusz otwarcia swojego stadionu i trzeba przyznać, że potrafi godnie uczcić tę okazję. Na La Rosaleda w bieżącym sezonie nie doznali jeszcze żadnej porażki. Co prawda, w niedzielnym meczu z Leganés kibice gospodarzy musieli czekać na pierwsze trafienie aż do 40 minuty, do bramki zdobytej z rzutu karnego. Lecz po tym nastąpił wysyp goli. Z nich godne obejrzenia jest trafienie Chory’ego Castro. Urugwajczyk zaimponował sprytem – zasygnalizował strzał na dalszy słupek, co zmyliło bramkarza, po czym wykończył akcję uderzeniem przy bliższy z nich. W doliczonym czasie gry triumf przypieczętowałIgnacio Camacho. Uderzył futbolówkę głową i trafił w samo okienko, choć rzucał się w do piłki w kierunku od bramki.
Alavés w marazmie
Pellegrino nie ma dobrych skojarzeń z klubem z San Sebastián. Nie dość, że już kilka lat temu przez porażkę z Realem Sociedad musiał zakończyć pracę w Valencii, to i ten mecz na ławce trenerskiej Alavés nie wniósł do jego CV niczego dobrego. W kolejnych derbach Basków piłkarze Deportivo zagrali kompletnie bez pomysłu, a przewyższający ich pod każdym elementem gry Txuri-Urdin pewnie wygrali na własnym boisku 3:0. Szczególnym kunsztem zabłysnął Willian José przy drugim trafieniu dla zespołu Eusebio. Ostatni raz Alavés wygrało w San Sebastián w 2002 roku i na kolejne zwycięstwo będzie musiało poczekać przynajmniej o rok dłużej.
Talizman Betisu
Od momentu powrotu Joaquína do ekipy Verdiblancos jest ich swoistym talizmanem. Jeśli już wpisuje się na listę strzelców ekipa z Andaluzji kończy spotkanie zwycięstwem. Nie inaczej było i z Osasuną, choć po drodze weteran zaliczył też niezłe pudło przy próbie podniesienia wyniku. Nawarczycy mogą z kolei polegać na Roberto Torresie. W czterech ostatnich meczach strzelił dla nich cztery gole. W każdym po jednym.
Mecz się odbył
Spotkanie Granada kontra Sporting Gijón można byłoby uczcić tak jak się zaczęło – minutą ciszy. Ale zdarzyło się coś, co oprócz zachowania pierwszego czystego konta w tym sezonie przez Ochoę, wywołuje szeroki uśmiech na twarzy. W jednej z akcji Sportingu piłka minęła trzech zupełnie niepilnowanych zawodników gości znajdujących się w okolicy piątego metra przed bramką rywali. Każdy z nich mógł wykończyć akcję rozstrzygającym strzałem, ale skończyło się na dziwnym tańcu z kozłującą futbolówką. Piłkarski kabaret wysokich lotów.