Całą La Liga porwał nowy hit – pieśń Kanarków. Kompozycja melodyjna, radosna i płynna. Los Amarillos urzekają swoją grą i nie przestają zaskakiwać na otwarciu tego sezonu. Real Madryt rozegrał lepsze spotkanie niż ostatnio z Villarrealem, ale i to nie wystarczyło, by zwyciężyć na Wyspach Kanaryjskich.
Punkt, którego się nie spodziewaliśmy, ale mieliśmy przy tym trochę szczęścia – tak remis Las Palmas z Realem Madryt podsumował Quique Setién. Zaskoczeni rezultatem byli nie tylko piłkarze, ale i kibice. Drużynie udało się to czego byli blisko przed rokiem, gdy na Gran Canarię po raz pierwszy od dawien dawna przylecieli zawodnicy Los Blancos i przez tłum Kanaryjczyków byli witani iście po królewsku. Wówczas Los Amarillos przegrali tylko 1:2. Zabrakło niewiele. Tym razem mogli wznieść ręce w górę w geście triumfu, bo dla nich to remis, który smakuje jak zwycięstwo. Za ich osiągnięciem stoi m.in. Tana, który wystąpił w czterech spotkaniach Las Palmas w tym sezonie i ma już przy swoim nazwisku trzy gole – zatem ten przeciwko Los Blancos nie był odosobnionym przypadkiem. Dlaczego Realowi nie udało się wygrać? Zidane wskazuje na brak koncentracji zarówno pod bramką przeciwnika, jak i pod własną. Szczególnie przy wyrównującym golu na 2:2.
Warto też wspomnieć o drobnym wydarzeniu zaraz po końcowym gwizdku. Quique Setién należy do tych szkoleniowców, którzy doceniają piękną grę. Nie szczędził on komplementów i pochwał w wywiadach pod adresem piłkarskich wirtuozów pokroju Messiego czy Luki Modricia. Ale nie ogranicza się tylko do mediów. Po zakończonym meczu na Estadio Gran Canaria zatrzymał Chorwata i powiedział mu wprost: “Jesteś fenomenem, Luka, uwielbiam patrzeć jak grasz”.
Barca ponownie razy pięć
Luisowi Enrique, w przeciwieństwie do Zizou, ostatnie rotacje w składzie wyszły na dobre. Chociaż trener Barcelony posadził na ławce takich piłkarzy jak Iniesta, Jordi Alba czy Rakitić, a z powodu kontuzji nieobecny był Leo Messi, nie przeszkodziło to Katalończykom w zdobyciu manity ze Sportingiem. Do bramki strzelali: Luis Suárez, Rafinha, dwukrotnie Neymar i Arda Turan. Sergi Roberto dorzucił do swojego konta dwa kolejne ostatnie podania, co z łączną liczbą czterech postawiło go tymczasowo na szczycie asystentów tego sezonu. Media już donoszą, że Barcelona che przedłużyć z nim kontrakt. Ponadto Neymar, po zdobyciu dubletu zdobył się na piękny gest – podarował swoją meczową koszulkę niepełnosprawnemu kibicowi Sportingu.
Za to wypożyczony z Barcelony do Sportingu Douglas. nie będzie dobrze wspominał tego meczu. Najpierw, po spotkaniu z Celtą nabawił się drobnego urazu, bo… spał w autokarze w złej pozycji. Natomiast podczas pojedynku z Barcą Brazylijczyk stał się obiektem kpin kibiców. Wszystko przez to, że od kiedy pojawił się na boisku, Sportinguistas stracili aż trzy bramki. No, ale cóż… jak pech to pech.
Grunt to minimalizm
Od 17 lat Deportivo nie może wygrać z Atlético w Madrycie. W niedzielę goście też nie skorzystali z szansy poprawienia tej statystyki i wyrwania podopiecznym Simeone trzech punktów. Początkowo nawet próbowali zdominować przeciwnika, ale gdy nieco ospali w pierwszej fazie meczu Los Rojiblancos zaczęli grać coraz pewniej, goście postanowili ograniczyć swoje poczynania do postawienia zasieków wokół własnej bramki. Na nieszczęście dla Deportivo, w 70. minucie do bramki trafił Griezmann, przez co gospodarze zdobyli komplet punktów. Statystyki nie kłamią. Francuz jest prawdziwym katem zawodników z La Coruñi. W dziewięciu ligowych meczach przeciwko Deportivo strzelił w sumie sześć goli, z czego cztery w barwach Atléti. Spotkanie przyniosło również i straty w ekipie Simeone. W wyniku kontuzji boisko musieli opuścić Augusto Fernández i José Giménez.
Nawet Balenziaga trafił
Mikel Balenziaga – ponad 28 lat na karku i 300 spotkań jako profesjonalny piłkarz, tylko w barwach Athleticu uderzał na bramkę rywali 39 razy, ale to dopiero w tej kolejce strzelił swojego pierwszego gola w karierze. Było to niezwykle kluczowe trafienie dla przebiegu starcia Los Leones z Sevillistas. Padło bowiem po tym jak Sevilla wyrównała stan rywalizacji i przejęła inicjatywę w meczu. Później Sampaoli postawił na system z trzema obrońcami, lecz nie zdało to egzaminu. W zamian gwóźdź do trumny jego zespołowi wbił Sirigu. Włoskiemu bramkarzowi odcięło dopływ prądu do mózgu, gdyż perfidnie i z premedytacją uderzył łokciem w plecy Aduriza. Efekt? Czerwona kartka i rzut karny dla Basków, którego z konieczności próbował wybronić Iborra. Sevilla tą porażką wyrównała swoją najgorszą serię z ostatnich lat – brak ligowego zwycięstwa na wyjeździe przez 22 spotkania, między październikiem 2012, a październikiem 2013 roku. Idą na rekord.
Voro 2:0 Pako
Leganés liczyło na to, że Nietoperze zaśpią na mecz w samo południe. I faktycznie gospodarzom udało się jako pierwszym zaskoczyć Los Ches. Jednakże po tym podopieczni Voro się obudzili i Nani poprowadził Valencię po komplet punktów. Najpierw zachował przytomność i doprowadził do wyrównania, w momencie gdy bramkarz Los Pepineros leżał na murawie sygnalizując faul Rodrigo. Sędzia jednak nie przerwał gry, a pierwszy do futbolówki dopadł właśnie Nani. Później dołożył jeszcze asystę. Mieszane uczucia co do swojej postawy może mieć z kolei Alex Szymanowski. W prawdzie zdobył swoją debiutancką bramkę w La Liga, lecz dołączył również do długiego szeregu piłkarzy, którzy nie zdołali pokonać Diego Alvesa stając z nim oko w oko przy rzucie karnym.
Cyrk na Ipurua
Zabawne widowisko zafundowali widzom w derbach Kraju Basków Eibar i Real Sociedad. W roli pechowego klauna wystąpili goście z Donosti. Najpierw, za zagranie ręką w polu karnym czerwoną kartką ukarany został Artiz Elustondo. Arbiter podyktował wprawdzie rzut karny dla Eibaru, ale efektowne a zarazem niecelne uderzenie, do złudzenia przypominające to Ramosa z półfinału Ligi Mistrzów Real – Bayern, zafundował widzom Pedro León. To była praktycznie jedyna ciekawa sytuacja w pierwszej połowie. W drugiej Asiera Illarramendiego skierował piłkę do własnej bramki. Pomocnik miał jednak sporo szczęścia, bo nie okazał się jedynym strzelcem w tym spotkaniu. W 66. minucie efektowny gol zaliczył Bébé, zapewniając Eibarowi dwubramkowe zwycięstwo.
Gra się do końca!
Espanyol nie przegrał na własnym stadionie z Celtą od sześciu spotkań i wiele wskazywało na to, że podbiją ten wynik do siedmiu. W regulaminowym czasie gry na tablicy świetlnej widniały bowiem dwa zera. Nie minęły jednak trzy minuty, a gospodarze przegrywali 0:2 za sprawą goli Rossiego i Sisto. Zaznaczmy, obu przedniej urody. Duńczyk zanim posłał celny strzał zrobił rajd z piłką spod własnego pola karnego! Większość kibiców Papużek nie było dane obejrzeć drugiej trafienia dla Celtów, gdyż zdążyli opuścić swoje krzesełka i skierować się do wyjścia już po pierwszym z nich.
Illa, illa, illa, La Liga amarilla
Żółte trykoty przyniosły szczęście nie tylko Las Palmas. Po środowym remisie na Bernabéu piłkarze Frana Escirby w ogóle nie pokazali oznak zmęczenia. Villarreal wyszedł na prowadzenie już w 5. minucie po strzale Pato, potem na listę strzelców z „jedenastki” wpisał się Bruno, a trzecia bramka należała do będącego w świetnej formie Sansone. Honorowe trafienie dla gości zaliczył Roberto Torres, który wykorzystał rzut karny. Poza tą sytuacją podopieczni Enrique Monreala nie mieli żadnego pomysłu na grę, a jeśli już znaleźli się pod bramką Żółtej Łodzi Podwodnej to nie stwarzali zbyt dużego zagrożenia. Słabo prezentująca się Osasuna ma poważne problemy. W tym sezonie nie udało jej się jeszcze odnieść ani jednego zwycięstwa i póki co okupuje strefę spadkową.
Główka Joaquina
Właśnie dzięki niej padła pierwsza, a jak się później okazało jedyna, decydująca o zwycięstwie Betisu bramka w meczu z Málaą. Była też i ofiarą napaści ze strony Camacho. W wyniku zderzenia z piłkarzem gości z głowy Joaquina polała się krew, która szybko zalała część twarzy. Lekarze musieli użyć zszywacza chirurgicznego, żeby zatamować krwawienie, a zawodnik do końca spotkania grał z opatrunkiem.
AKTUALIZACJA:
Alavés show
W prawdzie Diego Mainz odszedł z Granady przed rozpoczęciem sezonu, ale jego duch nadal obecny jest w obronie Andaluzyjczyków. Doskonały przykład totalnej katastrofy. Nic dziwnego, że zawodnicy Alavés mając przed sobą zasieki z papieru pozwolili sobie na odrobinę niekonwencjonalnej zabawy. Gospodarze trzykrotnie trafili do bramki przeciwnika i za każdym razem demonstrowali swoją radość w specyficzny sposób. Édgar po zdobyciu gola otwierającego wynik pobiegł w stronę w stronę trybun, po czym wdrapał się na barierkę i wspólnie z fanami świętował swoje trafienie, a gdy w końcu z niej zeskoczył wyściskał Mauricio Pellegrino. Jeszcze efektowniejsza radość zmaterializowana w postaci brazylijskiego tańca zwieńczyła zdobycie trzeciej bramki, której autorem w doliczonym czasie gry okazał się Deyverson. W tzw. międzyczasie wynik na 2:0 podwyższył Camarasa, a honorowego gola dla Granady został Artem Kraweć. Oprócz resztek godności defensywy goście po stronie strat dopisali kontuzję Krhina.