Wielki Manitu objawił się tej soboty na Vicente Calderón, dzięki czemu wódz Cholo i jego plemię zdjęło pięć skalpów z Czerwono-białych z Gijón. Jak powszechnie wiadomo, to zbyt często się Los Indios nie zdarza. Być może w drodze na spotkanie w Madrycie duch minął Leganés, bowiem tam Barca zjadał na przystawkę Ogórki.
Sporting czy sparing-partner? Po tęgim laniu od Atlético już nie wiadomo. Ostatnim razem Wielki Manitu zawitał do Indian w kwietniu tego roku, gdy rozbili Betis 5:1. Ale właśnie, to było do jednego. Jeśli szukać manity dla Los Rojiblancos i zera po stronie przeciwników trzeba się cofnąć do października 2014 roku, gdy w Lidze Europy Atleti zmiażdżyło Malmö. Komu należą się największe zaszczyty za to wspaniałe zwycięstwo? Oczywiście Griezmannowi – gol i golazo, ale o dziwo swoje tomahawki dorzucili do tego i Fernadno Torres, i Kevin Gameiro. Zaskoczył zwłaszcza Francuz, bo po kilu bardzo krytykowanych występach i zmarnowanych setkach na początku tej kampanii, najpierw założył siatkę Amorebiecie, czym wypracował okazję przy pierwszej zdobytej bramce, a następnie sam podwyższył wynik cudnym trafieniem.
… i Manitatam
Leganés miało pecha do terminarza. Barca nabawiła się niestrawności na Deportivo Alavés, ale z Ogórków zrobiła mizerię. To było do przewidzenia – kolejny przeciwnik na drodze Blaugrany musiał się liczyć z ich pokazem siły. Punktów im to nie zwróci, ale podbudowali morale i pozwolili kibicom zapomnieć o ostatnim potknięciu. Mamy tu swoisty rekord, bo nigdy wcześniej na wyjeździe każdy zawodnik z tercetu MSN nie zdobył po jednej bramce już w pierwszej odsłonie spotkania. Na osłodę, widzowie mogli podziwiać dwa absolutnie wyborne uderzenia w wykonaniu Brazylijczyków. Najpierw Rafinhi, a następnie Gabriela.
Rekord Guardioli wyrównany
Ani nieobecność Cristiano Ronaldo, ani kontuzja Garetha Bale’a nie przeszkodziła Królewskim w zdobyciu trzech punktów w Barcelonie. Mecz z Espanyolem, chociaż nie był widowiskowy, pozwolił pokazać się piłkarzom, na których często spłynęła fala krytyki. Jako pierwszy do bramki trafił James, pokonując Diego Lópeza kapitalnym uderzeniem z dystansu w prawy, dolny róg, a potem w to samo miejsce piłkę posłał Karim Benzema. Meczu na pewno dobrze nie będzie wspominać Casemiro i Piatti, ponieważ nabawili się urazów i musieli opuścić boisko jeszcze w pierwszej połowie. Dwie parady, ratujące Real od starty bramki zaliczył z kolei Kiko Casilla. Było to 16 ligowe zwycięstwo Zidane’a z rzędu w roli trenera Los Blancos, co oznacza, że jest o krok od pobicia rekordu Guardioli.
Los Ches, qué pasa?
Kibice Nietoperzy mają powody do rozczarowania. Valencia dobrze zaczęła – od gola Álvaro Medrána i zagrała niezłe spotkanie, lecz skuteczna gra Basków z Bilbao sprawiła, że jak zwykle w tym sezonie skończyła pojedynek bez punktów. Bohaterem meczu okrzyknięty został Aritz Anduriz, któremu na dobre wyszła współpraca z Beñatem. Dzięki niej udało mu się ustrzelić dublet. To już czwarta porażka piłkarzy Pako Ayestarána w tym sezonie, co sprawia, że Valencia jako jedyny klub z zerowym dorobkiem na koncie plasuje się na ostatnim miejscu ligowej tabeli. Starcie z Deportivo może okazać więc przesądzającym o losie trenera Los Ches. W gronie kandydatów na jego następcę wymienia się Rubena Baraję i Mario Kempesa.
Fatum trwa nadal
Sevilla nie wygrała wyjazdowego meczu w lidze już od 21 spotkań. Tym razem też może mówić o sporym pechu, gdyż na początku pierwszej połowy boisko z powodu urazu musiał opuścić Adil Rami, a po zmianie stron to samo przytrafiło się drugiemu stoperowi, Danielowi Carriço. Nie wiadomo czy zagrają w derbach z Betisem. Po tych zmianach defensywa ekipy Sampaoliego widocznie straciła na jakości. Mimo to wielkie brawa należą się Rusznikarzom, którzy przez większą część meczu grali w osłabieniu, ponieważ ponownie dał o sobie znać Yoel. Na tego “bramkarza” zawsze można liczyć – ledwie w poprzedniej kolejce wpuścił kuriozalną bramkę. Czerwone kartoniki obejrzeli również: Dani Garcia i trener José Luis Mendilibar, ale nie miało to większego znaczenia dla przebiegu meczu. Dani zszedł pod sam koniec pojedynku, a szkoleniowiec Basków i tak wykrzykiwał z trybun polecenia do swojego asystenta, i to wszystko na oczach sędziego technicznego. Mamy tu i pewne historyczne wydarzenie, bowiem Sampaoli posłał w bój wyjściową jedenastkę, w której nie znalazł się ani jeden Hiszpan. To pierwszy taki przypadek w historii La Liga.
El Madrigal ponownie niezdobyte
Zaczęło się od niewykorzystanego przez Pato rzutu karnego, ale Nicola Sansone w przeciągu czterech minut zdobył dwie bramki, czym szybko poprawił humory kibicom gospodarzy. Ucieszył i wprawił w zachwyt szczególnie tym drugim trafieniem – lobem niemal z połowy boiska! Txuri-Urdin udało się odpowiedzieć tylko golem autorstwa Yuriego. W drugiej połowie wiarę w sukces odzyskali goście, którzy z łatwością wchodzili w pole karne Los Amarillos. Ataki te nie przyniosły jednak żadnego efektu. Ekipa z Donostii ostatni raz zdobyła El Madrigal 11 lat temu i jak widać na kolejne zwycięstwo muszą jeszcze poczekać.
Wymiana ciosów na Benito Villamarin
Granada miała idealną okazję do wywalczenia pierwszego zwycięstwa w tym sezonie. W 13. i 33. minucie meczu dwubramkową przewagę gościom zapewnili Carcela i Bueno. Ale zaledwie trzy minuty po drugim trafieniu, Álex Alegría rozpoczął swoje show zakończone dubletem. Napastnik wykorzystał szansę, którą zawdzięcza kontuzji Antonio Sanabrii. W międzyczasie za dwa faule, popełnione w ciągu zaledwie trzech minut, z boiska wyleciał Rúben Vezo. Widocznie Portugalczykowi brakuje instynktu samozachowawczego. Pomimo gry w osłabieniu Granada stanęła 77. minucie przed wyborną okazją, by ponownie objąć prowadzenie – rzutem karnym. Jedenastkę wybronił jednak Antonio Adán. Mało tego, zablokował też dobitkę. Trzecie uderzenie Granady w tej akcji trafiło natomiast w obrońcę, który znalazł się na linii bramkowej. Było to gorące widowisko z andaluzyjskim pazurem. Sędzia aż jedenastokrotnie sięgał do kieszeni po żółte kartoniki, a dwa z nich obejrzał nawet rezerwowy bramkarz Betisu, Daniel Giménez.
Wciąż na fali
Osłabione Kanarki nie sprostały Sevilli, lecz udało im się pokonać Andaluzyjczyków z Málagi po trafieniu z rzutu karnego. Los Amarillos wciąż są na fali, choć nie jest ona tak wysoka jak na starcie kampanii. Na Gran Canarii liczą jednak, iż wraz z powrotem Jonathana Viery wrócą i pewniejsze zwycięstwa. Warto zauważyć kunszt drużyny Las Palmas – piłka między zawodnikami chodzi jak po sznurku.
Historyczny podział punktów
Czy bezbramkowy remis może być czymś niezwykłym? Zasadniczo nie, ale gdy dwie ekipy dzielą się miedzy sobą punktami w ligowym pojedynku na El Sadar po raz pierwszy od 1954 roku, to jest to złamanie pewnej reguły. W dodatku Celestes dopiero teraz dopisali do swojego konta pierwsze oczko w tym sezonie. To ich najgorszy start w La Liga od 33 lat.
Grande Kieszek
Rzućmy jeszcze okiem na niższą kategorię rozgrywkową. Po ostatnim spotkaniu przeciwko Levante bardzo chwalony jest tam Paweł Kieszek. Za sprawą interwencji Polaka Cordóba utrzymała korzystny rezultat i wygrała z liderem tabeli 1:0 (skrót meczu od 6:22).
AKTUALIZACJA:
Mecz? Jaki mecz?
Jeśli zapomnieliście o spotkaniu obu Deportivo, to nic nie straciliście. Mecz jakim wynikiem się zaczął, takim samym się skończył. W międzyczasie piłkarze obu drużyn skupili się na obijaniu band i wybijaniu piłek w trybuny. Zupełnie jakby się zmówili, że dziś wszyscy uderzać będą swoją słabszą nogą. Tym razem statystyka nie kłamie – Galisyjczycy oddali 16 strzałów, Baskowie 9. Ile z nich było celnych? Po jednym na drużynę. Po takiej dawce pięknych goli można jednak La Liga to wybaczyć.