Rojiblancos górą! Tyle, że ci z Gijon, a nie z Madrytu. Sporting miał serię ośmiu meczów bez wygranej, Atleti natomiast od czterech pojedynków trwało w zwycięskiej passie. Co więcej, od czterech lat, od kiedy Cholo zasiadł na ławce trenerskiej Los Colchoneros, gdy Atlético objęło już prowadzenie i schodziło na przerwę z przewagą, nigdy takiego spotkania w La Liga nie przegrało. Nigdy, aż do wczoraj.
Wszystko zaczęło się po myśli Atlético, absolutnie perfekcyjnym uderzeniem Griezmanna z rzutu wolnego. Los Colchoneros mogli się już przyzwyczaić, że po trafieniu Antoine’a rywal zwykle jest już trupem i rygiel w obronie załatwi sprawę. Przecież nie ma co się przejmować truchłem, prawda? Tymczasem w Sportinguistas nadal tliło się życie i wystarczyła jedna iskra, by wywołać zapłon. Bomba posłana przez Sanabrię eksplodowała krzykiem ponad 24 000 gardeł na trybunach El Molinón. Bogowie futbolu im sprzyjali, gdyż uderzoną przez Tonny’ego piłkę trącił jeszcze Kranevitter, co zmyliło Oblaka.
Na tym nie koniec! Dwie wyśmienite okazje miał Carlos Castro. Za pierwszym razem trafił w poprzeczkę, ale za drugim, w bliźniaczej akcji już się nie pomylił. W ten sposób Aleti zostało upokorzone jeszcze bardziej.
Tranquilos Sportinguistas, era para darle emoción… ?????⚪️?
— Carlos Castro García (@carlos9castro) March 19, 2016
– Spokojnie Sportinguistas, chciałem tylko podnieść poziom emocji…
Słodka zemsta się dokonała. W poprzednim starciu między tymi ekipami obronną ręką wyszło Atlético. Wygrało dzięki trafieniu Griezmanna w doliczonym czasie gry. Tym razem to Sporting wyrwał zwycięstwo w końcówce, dokonując przy tym rzeczy niebywałych. Tylko Barcelonie udało się w tej kampanii zdobyć dwie bramki przeciwko Atleti, tylko Neymar strzelił im gola z bezpośrednio z rzutu wolnego. Tylko podopiecznym Abelardo udało się w La Liga wykastrować bandę Cholo.
Tańczący z Levantinistas
Tancerzy w Depro było dwóch: Lucas Pérez i Luis Alberto. O jednego więcej niż w ekipie Żab. Wywijali aż miło patrzeć, żaden zawodnik Levante nie potrafił dotrzymać im korku. Choć podziękowania za przełamanie Depor po 13 spotkaniach bez zwycięstwa należą się również… plecom Diego Mariño.
W drużynie gości z obroną Galisyjczyków zatańczył tylko Beppe. Sześć ostatnich występów to trzy gole i dwie asysty Rossiego. Odratowanie Żab to zadanie niebezpiecznie graniczące z niemożliwym, ale powrót włoskiego snajpera do wielkiej piłki to misja, która powinna zakończyć się sukcesem.
Doktorat Rayo C.D.
Po trzech kolejkach przerwy Błyskawice stwierdziły, że pora ponownie zabrać się do badań. Jak wspomniałem w jednym z odcinków Olé Directo Rayo doktoryzuje się w wąskim wycinku “piłki nożnej na tak”, dokładniej w “futbolu na 2:2” . Nie jest im obca teoria remontad – uszczęśliwianie kibiców odrabianiem straty, ale nie odnosząc zwycięstwa. Mniej więcej tak to się robi.
Zwiedzanie biegunów
Od zespołu, który dotrzymywał kroku Sevilli w braku wyjazdowych zwycięstw do ekipy z trzema wygranymi z rzędu na obcym terenie. Na tak odległy biegun Las Palmas dotarła z prędkością światła za sprawą przełamania z Eibarem. Następnie dołożyli do kolekcji skalpy Villarrealu i Realu Sociedad, wszystkie wygrane 1:0. Dodajmy, że to najlepsza wyjazdowa seria Kanarków w Primera Division w ich historii.
Tymczasem w ekipie z San Sebastian możemy zobaczyć odwrotny proces. Była rewelacja lutego (trzy kompletny punktów i remis) w marcu popadła w totalny marazm (trzy porażki i remis). To ich najgorsza passa pod wodzą Eusebio.
Bastonazo
Getafe było w ogródki i witało się z przełamaniem, ale Borja Bastón miał wobec nich inne plany. Strzałem piętką, trochę a’la Zlatan, zrównał się tymczasowo z Artizem Adurizem w klasyfikacji Trofeo Zarra.
Pechowy Betis
Leandro Damião mógł zachować się lepiej w dwóch przypadkowych akcjach, a z powodzeniem w pojedynkę zapewniłby zwycięstwo Beticos. Tymczasem Brazylijczyk miał widoczne problemy z opanowaniem piłki, a wraz z drugą okazją z oceną jej toru lotu. Na domiar złego Adan niepotrzebnie wychodził z bramki i w ten sposób umożliwił Camacho strzelenie decydującego gola.