Chiny – wielki kraj, potężny naród. Jednak szybki rozwój tego państwa od lat nijak ma się do poziomu piłkarskiego. Chińczycy wciąż wolą kibicować Realowi Madryt czy Manchesterowi United niż śledzić poczynania rodzimych klubów.
Liga chińska zadbała jednak byśmy mieli o czym pisać. Ich futbol ma dokonać „wielkiego skoku”, a skoro zabierają się za to Chińczycy, to możemy być pewni, że zrobią to z rozmachem. I chociaż jest ich ponad miliard, nie zamierzają tego robić sami. Korzystają z pomocy hiszpańskich trenerów – kadrą do niedawna zajmował się Jose Antonio Camacho, natomiast filozofię hiszpańskiej tiki-taki w lidze chińskiej wykłada Gregorio Manzano.
Żądze i pieniądze
Na początku warto jednak przedstawić sytuację chińskiej piłki. W lutym drugoligowy klub z Chin ściągnął serbskiego trenera Radomira Anticia, byłego trenera m.in. Atlético i Barcelony. Drugoligowiec, który w poprzednim sezonie zajął trzecie miejsce od końca może oferować piłkarzom pensję nawet sześciokrotnie przebijającą np. mistrza Polski. Mówimy już o kwotach na poziomie Kataru czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Inny klub, już z chińskiej ekstraklasy, Shanghai SIPG podpisał dwuletnią umowę z Argentyńczykiem Dario Concą, w ramach którego zawodnik niemieszczący się w kadrze Albicelestes zarabia niewiele mniej od najlepiej opłacanych piłkarzy na świecie – 10,6 miliona €. Co więcej, coraz częściej doświadczeni piłkarze z Europy przyjeżdżają do Państwa Środka. Anelka, Kanouté, Seydou Keita – to tylko kilka przykładów sprzed kilku lat, natomiast Alessandro Diamanti czy Alberto Gilardino grają w Guangzhou Evergrande do tej pory pod dowództwem początkującego trenera, Fabio Cannavaro. Oprócz tego, do Chin trafiają coraz częściej zawodnicy, którzy w powszechnej opinii mogliby sobie spokojnie poradzić w Europie. Efektem chińskiej ofensywy transferowej są np. tacy Brazylijczycy jak Alan, Tardelli i Ricardo Goulart. Ten ostatni był najlepszym zawodnikiem w lidze brazylijskiej! W grudniu natomiast Chińczycy podkupili trenera Getafe, Cosmina Contrę w pakiecie z duetem pomocników, Michelem i Sammirem.
Liga się rozwija, kapitał wzrasta toteż naturalną konsekwencją jest napływ piłkarzy i trenerów z zagranicy. Liga ma jednak reguły, które ograniczają liczbę zagranicznych graczy do pięciu w każdej drużynie, co brzmi bardzo rozsądnie – znajdzie się zatem miejsce zarówno dla odcinających kupony starych wyjadaczy jak i rodzimych piłkarzy. To stwarza doskonałe warunki do regularnego rozwoju dla chińskich zawodników.
Grają lepiej niż (niektórzy) Hiszpanie
I tutaj zaczyna nam się wątek hiszpański. Gregorio Manzano, były trener m.in. Sevilli, Realu Majorki czy Atlético, wybrał Chiny ponad rok temu podpisując kontrakt ze stołecznym Beijing Guo’an. Decyzja ta nie była podyktowana tylko perspektywą wielkich zarobków czy chęcią poznania nowej kultury. Nadrzędny cel to zdetronizowanie Guangzhou Evergrande, którego hegemonia trwa już od pięciu lat. Zespół ten jako jedyny w krótkiej historii ligi cztery razy z rzędu kończył sezon z tytułem mistrzowskim. Guangzhou ma znacznie większy budżet od większości rywali, stać go na podpisywanie lukratywnych kontraktów zarówno z zagranicznymi zawodnikami, jak również z piłkarzami reprezentacji Chin. To pozwala drużynie zyskać przewagę nad konkurencją.
W swoim premierowym sezonie w Chinach Manzano podjął jednak rękawicę i do ostatniej kolejki walczył z Guangzhou o mistrzostwo. Wypracował “niepodrabialny” styl. Jego zespół utrzymuje się przy piłce najdłużej w całej lidze i każdemu rywalowi narzuca swój futbol. Ponadto Hiszpan wypromował kilku młodych zawodników. Nie bez przyczyny piszą o nim „nauczyciel hiszpańskiego futbolu”. W poprzednim sezonie osiągnął ze swoim Guoan Pekin wicemistrzostwo. To wystarczyło, by „El Goyo” Manzano pokonał Marcelo Lippiego w plebiscycie na najlepszego trenera w Chinach w 2014 roku. „Mój klub gra lepiej od każdego mojego zespołu w Hiszpanii” – chwali się szkoleniowiec, który pracował z takimi gwiazdami jak Falcao, Frédéric Kanouté, Diego Forlán czy Samuel Eto’o. 59-latek ma przecież duży bagaż doświadczeń – z Realem Majorką zdobył Puchar Króla, a później zajął z nią piąte miejsce w La Liga. To wreszcie szósty trener z największą liczbą meczów w historii La Liga (biorąc pod uwagę tych, którzy wciąż są aktywni zawodowo). Zapytany, w jakim rejonie tabeli można by się spodziewać jego Guoan odpowiedział: „to trudne do ocenienia. Podejrzewam, że bylibyśmy w drugiej połowie tabeli”.
Oczywiście nie obyło się bez początkowych trudności. Długie podróże, różnice klimatyczne na terenie całego kraju i bariera językowa nie sprzyjały aklimatyzacji w nowym otoczeniu. „Pomimo różnic kulturowych, piłka nożna jest uniwersalna. Podstawą jest to, że chcesz pokonać przeciwnika w każdym kolejnym meczu” – tłumaczył Manzano u progu swojej kariery w Chinach. Od pierwszego dnia wykazywał wielką ambicję. Już przy podpisywaniu umowy powiedział: „będziemy walczyć o mistrzostwo!”, a ludzie podejrzliwie spoglądali na Hiszpana, jakby nie był świadomy układu sił w chińskiej superlidze. Okazało się jednak, że po nieudanej współpracy z Atlético i Sevillą znalazł miejsce, które daje mu spełnienie, a efekty jego pracy są doceniane, zupełnie tak jak na Balearach. „Przywitano mnie tutaj z szeroko otwartymi ramionami” – wspomina.
Wszystko jednak sprowadza się do przeżycia ciekawej przygody na obczyźnie i promowania futbolu w Chinach i – z drugiej strony – Chin w świecie piłki. Efekty? Xhize Zhang, który trafił do VfL Wolfsburg podpisując dwuletni kontrakt, do niedawna trenował pod okiem Gregorio Manzano. Hiszpan zapowiada, że „chiński zaciąg” w Europie dopiero się rozpocznie. „Nasz najlepszy młody piłkarz trafił do wielkiego klubu w Europie, ale to dopiero początek. Tutaj jest wielu wartościowych piłkarzy. Równie dobrze następny nasz wychowanek może trafić do Hiszpanii” – zapowiada. No to czekamy.