Jak nazwać zjawisko, gdy bohaterem najdroższego transferu w historii Bundesligi staje się Hiszpan – Javi Martínez, a najlepiej zarabiającym szkoleniowcem na świecie w 2014 r. był jego rodak, opiekun Bayernu Monachium – Josep Guardiola? A jeśli jeszcze dodamy, że exodus piłkarzy z Hiszpanii do Niemiec, na dzisiejszą skalę, nigdy wcześniej nie wystąpił?
Z wypowiedzi ludzi futbolu nierzadko wyciągniemy fragmenty uwielbień 1.Bundesligi. Gra toczy się twardo, ale nie brutalnie, rozmiar różnicy między liderem a zamykającym stawkę maleje, do tego ta ich nieskromna, bezczelna pewność siebie. Opierający wszystko na zespole, wspomagani krzyczącymi trybunami, spocą każdego, nawet przegrywając 0:4. Skąd w ogóle znaleźli się tam zawodnicy z innej bajki i robią furorę?
Jak pies do jeża
To Bundesliga otworzyła się na Hiszpanów, nie Hiszpanie na Bundesligę. Dzieci Primera División od lat przemieszczają się po odległych miejscach, ot tak nie postawili krzyżyka na naszych zachodnich sąsiadów. Można rzec, że to niemieccy dyrektorzy sportowi za Hiszpanów zabierali się jak pies do jeża. Długo, albo trafniej: konsekwentnie. I dopiero, kiedy sami przekonali się o wyższości futbolu w krainie Cervantesa, trzeźwiej oceniali. A przekonali się boleśnie dwukrotnie: w finale EURO 2008 i półfinale mundialu w RPA.
Pierwsi zamieszali w garze działacze Schalke. Przybycie Cristiano Ronaldo do Realu w 2009 r. znacznie zmarginalizowało pozycję Raúla Gonzáleza, wciąż aktywnej ikony królewskiego klubu. Rok później, z trzydziestą trzecią wiosną na karku, kapitan rzekł: „¡Adiós!”, za kilka dni serdecznie odpowiedział na: „Guten Tag!” w Gelsenkirchen. Miał swoje do zarobienia nad Zatoką Perską, lecz plany odłożył. Dał sobie dwa lata na ostatnie ambicje, potem mógł iść na emeryturę. Z resztą w Zagłębiu Ruhry zadbali o samopoczucie „El Siete”. Trafił tam z José Jurado, niegdyś kumplem z Realu. W ciągu jednego okna transferowego niebieski trykot przyjęli jeszcze inny krajan, Sergio Escudero, a także Klaas–Jan Huntelaar i Christoph Metzelder, kolejni dobrzy znajomi.
Premierowy sezon był klapą Schalke, ale nie Raúla. Wprawdzie „Königsblauen” ligę oddali walkowerem (14. Pozycja – przyp. red.), niemniej nie doszukamy się winy Hiszpana. On nie zawodził: ustrzelił 13 bramek w BL, dołożył jeszcze pięć w Lidze Mistrzów. Staruszek pstryknął w nos Messiego i CR7. W liczbie trafień na europejskich arenach podniósł poprzeczkę do 71, a Niebiescy ulegli dopiero w półfinale Champions League. Krótko mówiąc: nie zardzewiał.
Mistrzem 2010/11 została Borussia Dortmund – lokalny wróg w Gelsenkirchen, nadchodzące rozgrywki utożsamiano z pomstą. Jednak i tym razem niewiele zaradzono na monopol BVB. Na pociechę Raúl wyprowadził zespół na najniższy stopień ligowego podium, poprawiając dorobek sprzed roku o dwa gole, i zostawił. Było lato 2012 roku, odszedł do Kataru. Tak czy owak kibice z Veltins Arena, gdyby tyle mieli, sami uzbieraliby na dożywotni kontrakt dla Hiszpana.
W tym miejscu mogła paść kropka, kończąca piękną historię Hiszpanów w Bundeslidze, lecz wbrew logice po epilogu rozbrzmiał prolog.
(Nie) Koniec przygody
Bayern miał już po dziurki w nosie Borussii paradującej z mistrzowską paterą. Prezydent Bawarczyków, Uli Hoeness publicznie rzucił, że wyjdzie z siebie po trzeciej kampanii niemocy. Demonstracja władzy Hoenessa imponowała. Za sumę oscylującą w okolicach 40 mln euro sprowadził do „pokrzywdzonego” wicemistrza Niemiec Javiego Martíneza. Bask przyłożył rękę do fenomenalnej kampanii Athletiku Bilbao w Lidze Europy, niemniej nie był warty fury banknotów. Taką cenę uparcie naklejano na witrynie w San Mamés, Bayern przystał. Akceptując transakcję ostrzegł przed próbą zamachu na laury.
Kto miał pieniądze, ten rozrzucał, kto odczuwał ich brak – zgapił pomysł od Schalke. Jako że w Gelsenkirchen skutecznie przetestowano hiszpański eksperyment, z doświadczenia „Königsblauen” czerpano garściami. Od lata 2012 niemieckie abecadło futbolu wszczepiano pięciu kolejnym Hiszpanom. Dawniej tylu jednocześnie nie gościło w Bundeslidze. Nadzieje wiązano z „produktami” szkółki Realu: Joselu i Danim Carvajalem. Pierwszego sprowadził TSG Hoffenheim, drugiego Bayer Leverkusen. O skład obiecująco rywalizował Álvaro Domínguez w Borussii Mönchengladbach. Dalsze losy Carvajala znamy doskonale, reszta nadal pracuje na nazwisko w Niemczech.
Następnie lont pod armatą znów podpalił Hoeness: Josep Guardiola zostanie opiekunem Bayernu Monachium. Nowojorskie wizyty szefów „FC Hollywood” z Pepem szybko przekabaciły byłego szkoleniowca Barcelony. Były na tyle owocne, że natchnęły Hiszpana do zaawansowanego kursu języka niemieckiego. Jeszcze za kadencji Heynckesa Pep nie omieszkał wykonać kilku telefonów do schodzącego ze sceny „Don Juppa”. „Hallo, Jupp, wie geht’s?”.
Na własną modłę
Niełatwo miał Guardiola. Po Heynckesie odziedziczył drużynę idealną, opromienioną blaskiem trzech koron. Czy wystarczyłaby sama obecność Pepa, aby zdeptać każdego, kto tylko wpadnie pod nogi Bawarczykom? Inaczej uważał sam zainteresowany. Z marszu namieszał w taktyce, czym nie wszystkim ze specyficznych kibiców FCBM dogodził. Szerzej uchylił też drzwi rodakom: zapragnął mieć nieeksploatowanego w Barcelonie Thiago. Hoeness marzenie spełnił. Pierwsze wątpliwości urodziła deklasacja Bayernu 2:4 przez Borussię w Superpucharze Niemiec. Guardiola stanął w ogniu oskarżeń. Bodaj największym przeciwnikiem Pepa w Monachium stał się Franz Beckenbauer, honorowy prezydent Bayernu.
„Prawdopodobnie kiedyś skończymy grać jak Barcelona i nie będziemy musieli rozpaczać. Nie chcemy patrzeć jak znów podają piłkę do tyłu, będąc na linii bramkowej. Posiadanie nic nie znaczy, jeśli przeciwnik ma swoje sytuacje. Możemy się cieszyć, że Real strzelił tylko jedną bramkę” – zagrzmiał Kaiser („Cesarz”, pseudonim Beckenbauera – przyp. red.) po porażce z Królewskimi w pierwszym półfinale Ligi Mistrzów 2014. Najgorsze dla Hiszpana stało za rogiem, w rewanżu… Guardiola zgarniał również od Matthiasa Sammera, dyrektora sportowego FCBM.
Alles zusammen
Pep posypał głowę popiołem, ale niewiele nauk wyciągnął z reprymend. W kolejnym sezonie wystartował podobnie: ukręcił nowe ciasto, dodał kolejnych hiszpańskich rodzynek, a i tak ponownie zgarnął od Borussii w Superpucharze. I tak placek á la Guardiola wygląda – przynajmniej – nietypowo dla przeciętnego Bawarczyka. José Reina czyha na gorsze dni Manuela Neuera, Juan Bernat przesunął Davida Alabę do pomocy, Xabi Alonso uzupełnia lukę po Tonim Kroosie. Gdy wyzdrowieją, Thiago i Javi Martínez z pewnością wzmocnią formację Bayernu. Czterech Hiszpanów w składzie Mistrza Niemiec? Nieprzychylni już obśmiewają nazwę stadionu w Monachium: „Estadio de Allianz”.
Bundesareny stały się miejscem rozkwitu dla futbolistów o hiszpańsko brzmiących nazwiskach. Prócz monachijskiej piątki, marzenie wybicia się do Niemiec zwabiło Oriola Romeu (Stuttgart), Marca Torrejóna (Freiburg), Álexa Gálveza (Werder) czy wywoływanych już Domíngueza i Joselu. Nie zapominajmy także o Ricardo Rodríguezie czy Gonzalo Castro, potomkach hiszpańskich emigrantów. Moda na Hiszpanów zaskoczyła nie tylko w Anglii i we Włoszech. Ba, nie tylko na nich, lecz również na piłkarzy przez Primera División do europejskiej piłki wprowadzonych. Jak chociażby Juan Arango, który przed transferem do Bundesligi przez pięć sezonów występował w Mallorce. Co temu sprzyja? Po prostu niewiele wysiłku wymaga transfer piłkarza z La Ligi od niemieckich klubów. Raz, że wyrwanie – załóżmy – z Málagi, wraz z utrzymaniem, to stosunkowo śmieszny koszt dla stabilnych finansowo Niemców, dwa – ambitniejszym znudziło się oglądanie pleców Realu, Barcelony i Atlético, próbują nowych wyzwań. Mają przy tym bardzo wysokie umiejętności.
Czy więc Hiszpanie emigrujący do Bundesligi na nieznanym dotąd gruncie zamierzają osiąść, czy też wybudować fundament pod powrót do Primera División? W niedawnym wywiadzie dla „Marki” Joselu – napastnik Hannoveru 96 (trzeci sezon, trzeci klub w BL – przyp. red.), autor dziewięciu bramek w bieżących rozgrywkach, rywal Artura Sobiecha, rozwiewa wszelkie wątpliwości. Na pytanie, w czym BL uczyniła go lepszym, odpowiada krótko: „we wszystkim”. Zapowiada także walkę o powołanie od Vicente del Bosque. A powrót do domu? „W tym momencie nie. Jestem bardzo zadowolony z kraju, w którym przyjęto mnie tak niesamowicie, z Bundesligi, z mojego miasta, z mojej ekipy. Nie planuję się stąd ruszać. Czuję się tutaj, jakby to był mój drugi dom” – powiedział.
Jak na studiach
Od przetarcia „bundesszlaku” przez Raúla minęły już ponad cztery lata. Sytuacja zmieniła się o tyle, że w hierarchii światowej Niemcy przegonili Hiszpanów. Piąty rok, nie tylko przez wzgląd na rekordową liczbę Hiszpanów w niemieckiej lidze, zapowiada się najciekawiej ze wszystkich. Sięgając studenckiej nomenklatury, można zażartować, że Niemieccy ludzie piłki już piąty rok studiują hispanistykę. A więc czas na ostatni, magisterski egzamin! Zatem życzymy samych pozytywnych ocen, a sami cieszmy się, że w polonistyce nasi sąsiedzi zgarnęli już wszystkie możliwe tytuły.