To miał być jeden z najgłośniejszych transferów tego lata, a tymczasem okazał się najgłośniejszą klapą całego okienka. David De Gea ostatecznie nie dołączył do Realu Madryt i przynajmniej przez najbliższe pół roku pozostanie w Manchesterze.
Jak nazwać to, co stało się w Deadline Day? Żenada? Amatorka? Kabaret? Każde z tych określeń pasuje bardzo dobrze, choć można by znaleźć kilka innych, jeszcze bardziej niewybrednych. Transfer Hiszpana upadł, bo kluby nie potrafiły załatwić papierkowej roboty w określonych ramach czasowych. Dokumenty ponoć dotarły do Realu, ale już parę minut po zamknięciu okna transferowego. A była jeszcze przecież wersja wydarzeń mówiąca o pliku zastrzeżonym hasłem, choć w tym wypadku media puściły już wodze fantazji. Tak czy siak, mamy XXI wiek, erę powszechnej komputeryzacji, internetu, komunikacja jest łatwa jak nigdy wcześniej, ale mimo tego wciąż zdarzają się takie kwiatki. Niebywałe.
Najbardziej dziwi jednak kwestia tego, dlaczego dopiero w D-Day przedstawiciele obu klubów usiedli do rozmów. Zupełnie jakby nie wiedzieli, że De Gea już od dłuższego czasu jest nastawiony na przeprowadzkę do Madrytu. Hiszpan odrzucił przecież ofertę nowego kontraktu, z pensją na tyle nieprzyzwoicie wysoką, iż sam bramkarz musiałby się chyba wyspowiadać z parafowania owej umowy. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Goalkeeper chciał odejść i basta. Nie bez powodu wcześniej wystawił na sprzedaż swój dom. Uległ też namowie dziewczyny, która nieustannie przekonywała De Geę do powrotu, bo miała już dosyć angielskich klimatów. „Manchester jest brzydki, jak tył lodówki” – poetycko podsumowała miasto.
Dlaczego więc Real nie zgłosił się po niego wcześniej? Królewscy byli zainteresowani Hiszpanem co najmniej od kilku miesięcy, a i tak zaczęli negocjować dopiero przedwczoraj. Nie potrafię tego zrozumieć ja, nie potrafi świat kibicowski, podejrzewam, że nawet sam bramkarz czuł się lekko skołowany całą tą sytuacją. Florentino miał przecież tyle czasu i dobrych okazji do działania! Czemu nie kupił go od razu po zakończeniu poprzedniego sezonu? Czemu nie zrobił tego, gdy Casillas przeszedł do Porto, albo chociaż gdy zobaczył, że van Gaal przesunął go do klubu kokosa?
Nie chcę obrażać Péreza. To człowiek, który podczas swojej drugiej kadencji zrobił dla Realu Madryt więcej niż ktokolwiek inny. Gdyby nie on, Królewscy zapewne nie odnieśliby tylu sukcesów na przestrzeni ostatnich lat. Nie odbieram mu zasług, ale to, co stało się w ostatnim dniu okienka czytam jako wizerunkowy strzał w kolano prezydenta Los Blancos. Czyżby Real znów stał się ofiarą przerośniętego ego oraz ignorancji Florentino?
Sami rozsądzicie, czy w związku z powyższym mam rację czy nie. Inna sprawa, że z braku transferu Davida de Gei Królewscy wcale nie powinni robić tragedii. Powiem więcej – zakładając, iż Hiszpan w najbliższym czasie nie zmieni zdania i nadal będzie chciał do nich dołączyć – dla Realu to sytuacja z gatunku win-win. Bramkarzowi kończy się przecież kontrakt w 2016 roku, więc prędzej czy później i tak zmieni pracodawcę, a Los Blancos nie zapłacą grubych milionów. Oczywiście, wydać 40 baniek to dla nich w gruncie rzeczy żaden problem, ale zaoszczędzenie ich zwiększa pulę manewru podczas następnego okienka, bo w tej cenie będą mogli kupić innego piłkarza i jeszcze bardziej wzmocnić drużynę. Również w kwestii stricte sportowej Real nie ma się czego obawiać. W drużynie są przecież Keylor Navas i Kiko Casilla, a więc bramka jest bardzo dobrze obstawiona. Kostarykanin w końcu powinien dostać szansę na bycie goalkeeperem numero uno. Swój znakomity warsztat udowadniał nie raz – czy to jeszcze w Levante, na mundialu, czy nawet w pojedynczych meczach w Realu. Nawet po długim okresie przesiadywania na ławce, gdy już wszedł, bronił pewnie, jakby wcale nie zatracił rytmu meczowego. Dlatego też jestem niemal pewny, że w nowej roli również sobie poradzi. Sam Florentino chcąc odzyskać zaufanie Navasa spotkał się z bramkarzem, przeprosił go, wytłumaczył całą sytuację, a w ramach przeprosin ma wkrótce zaoferować mu nowy, wyższy kontrakt.
REVEALED: The official paperwork sent by Ed Woodward to Real Madrid. pic.twitter.com/NqF9NJcFJr
— FC Football Chants (@Fanchants) wrzesień 1, 2015
Oczywiście, najbardziej w całej tej sytuacji szkoda samego De Gei. Ostatni sezon był dla niego jednym z najlepszych, nawet pomimo bardzo przeciętnej wiosny. Davida w końcu uznano za bramkarza światowej klasy – samo zainteresowanie Realu o tym świadczy – a ponadto zaczął coraz bardziej przebijać się w hierarchii reprezentacyjnej. Kto wie, może w końcu Vicente del Bosque zacząłby stawiać na niego, zamiast Casillasa? Teraz jednak sytuacja skomplikowała się na tyle, że nie wiadomo nawet dokładnie co się z nim stanie. Jeśli straci cały sezon (to oczywiście najczarniejszy scenariusz), raczej będzie mógł zapomnieć o powołaniu na Euro 2016, nie mówiąc już o wygryzieniu Ikera…
De Gea znalazł się między Scyllą, a Charybdą. Nie wiadomo jednak, który z potworów jest gorszy. Van Gaal zawsze musi postawić na swoim, jego zawsze musi być na wierzchu. Z kolei autorytaryzm Florentino prowadzi do sytuacji, które zakrawają o brak profesjonalizmu. Szkoda tylko, że to wszystko często odbija się potem na bogu ducha winnych piłkarzach.