Kiedy na początku marca włodarze Levante podjęli decyzję o tym, by rozstać się z dotychczasowym trenerem Juanem Muñizem i powierzyć prowadzenie pierwszej drużyny dotychczasowemu opiekunowi rezerw, Paco Lópezowi, wielu pukało się w czoło. Obawiano się powtórzenia sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy to zastosowano podobny zabieg, ale wówczas zakończyło się to ostatecznie spadkiem „Żab” z elity. Tym razem był to strzał w dziesiątkę, który już teraz zapewnił klubowi z Walencji utrzymanie w Primera División.
Pewnie mało który sympatyk „Granotas” wierzył, że będzie mógł być spokojny o los swoich ulubieńców jeszcze przed końcem kwietnia. Po piątkowej wygranej 2:1 z Sevillą było już niemal pewne, że w przyszłym sezonie Estadio Ciudad de Valencia wciąż będzie gościć najwyższą klasę rozgrywkową. Z matematycznego punktu widzenia stało to się jednak faktem dopiero w niedzielę, kiedy Barcelona pokonała 4:2 Deportivo, tym samym odbierając wszelkie szanse piłkarzom z Galicji.
Trzeba przyznać, że to dość nieoczekiwany obrót sprawy w tym ogólnie dziwnym dla Levante sezonie. Po tym jak klub po sześciu latach nieprzerwanej gry w Primera División spadł z niej w 2016 roku, postanowiono po 18 latach rozstać się z dotychczasowym dyrektorem sportowym Manolo Salvadorem. Ten swoimi transferami doprowadził klub przez niemal dwie dekady nie tylko do trzech awansów do La Ligi, ale także sukcesów na arenie międzynarodowej, czyli 1/8 finału Ligi Europy w sezonie 2012/2013. Klub potrzebował zmian, a za nowy projekt miał odpowiadać duet Tito oraz Carmelo del Pozo. Pierwszy z nich jeszcze jako piłkarz w 2004 roku awansował z „Żabami” do Primera División, drugi z kolei przez lata odpowiadał za przygotowanie fizyczne w takich zespołach jak Betis czy Espanyol, a później był także dyrektorem sportowym w m.in. Rayo oraz Realu Oviedo.
Taka diarchia, która nie miała zbyt dużo czasu na stworzenie zespołu godnego, by awansować, postawiła głównie na hiszpańskich piłkarzy. Trenerem, który miał ich poprowadzić do sukcesu, został Juan Ramón López Muñiz. Prowadzone przez niego Alcorcón w sezonie 2015/2016 otarło się o baraże o awans, a nie uzyskało ich tylko przez gorszy bilans w bezpośrednich meczach z Osasuną.
Eksperyment z Muñizem zadziałał – Levante w ekspresowym tempie powróciło do Primera División, nie będąc liderem jedynie po pierwszej i trzeciej kolejce sezonu 2016/2017. Dla asturyjskiego szkoleniowca oznaczało to, że po wielu latach stanie on ponownie przed szansą udowodnienia swoich umiejętności w elicie. W przeszłości miał już w niej okazję trenować Málagę oraz Racing Santander. Obie ekipy udało mu się utrzymać i na to również liczono na Ciudad de Valencia.
I chociaż Levante sezon rozpoczęło całkiem udanie – w pierwszych pięciu spotkaniach nie przegrało ani razu, plasując się w czubie tabeli, to ostatecznie Muñiz na ławce trenerskiej „Żab” w Primera División jednak się nie sprawdził. Przypadek klubu z Walencji można do pewnego momentu porównywać do znanego kibicom polskiej ligi casusu Sandecji Nowy Sącz, która choć przez wiele tygodni nie zdołała odnieść zwycięstwa, to jednak wciąż pozostawała (i pozostaje) w walce o utrzymanie w Ekstraklasie. Taką samą serią może „pochwalić się” Levante – klub od końca września aż do niemal połowy marca wygrał w lidze… raz, w wyjazdowym spotkaniu z Las Palmas. Dość powiedzieć, że drużyna przełamała się już po objęciu jej przez Paco Lópeza.
Chociaż prezydent klubu Quico Catalán zapewniał, że nie zamierza zwolnić trenera, z którym wywalczył awans, w końcu i on nie wytrzymał. Gwoździem do trumny dla Asturyjczyka był remis 1:1 z Espanyolem 4 marca, kiedy to „Żaby” prowadzenie straciły po golu Leo Baptistão w 91. minucie. Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem jest ważnym elementem całej tej układanki. Po piątkowym spotkaniu z Sevillą w Internecie pojawiły się bowiem memy przedstawiające żartobliwie napastnika „Papużek” obok takich postaci jak José Luis Morales czy José Campaña jako jednego z największych bohaterów Levante w walce o utrzymanie.
Jugadores claves en la salvación del Levante, temporada 2017-2018. pic.twitter.com/CLW21KYDZt
— Borderline. (@borderline_lud) April 29, 2018
Jak duże znaczenie w przypadku Paco Lópeza na Ciudad de Valencia miał tzw. ‘efekt nowej miotły’, o tym dowiemy się zapewne dopiero w przyszłym sezonie, gdyż wiele wskazuje na to, że 50-latek pozostanie pierwszym trenerem Levante. Jedno jest jednak pewne – Paco liczby w swoich pierwszych tygodniach w Primera División ma wyśmienite. Imponujące 19 punktów na 24 możliwych, czyli 79% wygranych meczów może i powinno robić wrażenie. W całym sezonie lepszy procent zwycięstw ma jedynie Ernesto Valverde. Gdyby brać tylko pod uwagę tabelę od momentu objęcia Levante przez Paco, to jego zespół byłby w tej klasyfikacji na… pierwszym miejscu w tabeli (choć oczywiście trzeba pamiętać, że Barcelona ma do rozegrania jeden zaległy mecz).
Tutaj tabela La Liga od 2. marca do dziś. Z Archiwum X, Sherlock Holmes i Pogromcy Mitów łącząc siły i tak nie daliby rady tego wytłumaczyć. pic.twitter.com/tjOZ8fY9sv
— Krystian Porębski (@woker182) April 27, 2018
Człowiek, który jeszcze niedawno szkolił w rezerwach Villarrealu obecną gwiazdę Ekstraklasy Carlitosa, dokonał niemożliwego – zapewnił jeszcze przed początkiem maja Levante utrzymanie w tabeli. Gwiazda i jeden z kapitanów drużyny José Luis Morales zapowiedział jednak, że wraz ze swoimi kolegami w ostatnich trzech kolejkach tego sezonu nie zamierzają odpoczywać. „Żaby” mają realną szansę na zakotwiczenie na koniec sezonu gdzieś w okolicach nawet 12. miejsca, które teraz zajmuje słaby w ostatnich tygodniach Eibar. Chociaż kibice są szczęśliwi z takiego obrotu sprawy, wielu zastanawia się, czy gdyby zmiana szkoleniowca nie nastąpiła wcześniej, klub nie walczyłby teraz o… europejskie puchary! W tym momencie strata do siódmego Getafe wynosi bowiem zaledwie dziewięć punktów.
Być może Paco dopisało szczęście, a być może piłkarze potrzebowali nowych metod treningowych, ale faktem jest, że pod jego wodzą wszyscy zaczęli grać lepiej. Jak w transie w ostatnich spotkaniach bronił w przeszłości etatowy trzeci bramkarz Barcelony Oier, odblokował się wreszcie José Campaña, który swoim pierwszym trafieniem w obecnych rozgrywkach zapewnił bardzo ważne zwycięstwo nad Las Palmas. W tym czasie dwie bramki zdobył tez nieco wyszydzany wcześniej przez kibiców Emmanuel Boateng, a ostatnio odblokował się nawet Enis Bardhi, strzelając dwa przepiękne gole po rzutach wolnych w meczu na San Mamés.
Levante pod koniec sezonu znowu przypomina tę samą mocną ekipę, która jeszcze rok temu bez problemów przeprawiła się przez Segunda División. Drużyna z Ciudad de Valencia to mieszanka młodości Bardhiego, Boatenga czy Lermy z doświadczeniem takich ważnych dla klubu postaci jak Morales i Pedro López. Wydaje się, że jeśli Quico Catalán sypnie latem pewnymi środkami na wzmocnienie pierwszego zespołu, a Paco dodatkowo dostanie szansę wprowadzenia do drużyny kilku ciekawych młodych zawodników z prowadzonych przez niego wcześniej rezerw, w Walencji może powstać kolejny ciekawy piłkarski projekt. Kiedy ostatni raz Levante rywalizowało w lidze jako beniaminek, sezon później wywalczyło prawo gry w Lidze Europy. Czy teraz czeka nas powtórka tamtego scenariusza? Ja bym się nie obraził.