
Ciężko o gorszy początek niż ten, który zaliczył w Atlético Madryt Jan Oblak. Słoweniec zawiódł już w swoim debiucie w Atenach przeciwko Olympiakosowi, a potem wcale nie było lepiej. Brakowało mu spokoju przy dośrodkowaniach w pole karne i wpuszczał co drugi strzał, który zmierzał w światło bramki. Już miesiąc po podpisaniu kontraktu z Atlético madrytczycy chcieli podobno oddać go z powrotem do Benfiki.
Obecnie Jan Oblak przeżywa swoje najlepsze dni w stołecznym klubie. Minęło ponad pół roku, a Moyá musiał odnieść kontuzję by Słoweniec wskoczył do bramki Atlético. Kilkoma ostatnimi występami zamknął usta krytykom. Nikt już nie puka się w czoło na myśl o kwocie, jaką Los Rojiblancos przyszło zapłacić za 22-letniego bramkarza.
Kariera Słoweńca szybko nabrała rozpędu. W swoim pierwszym klubie, Olimpii Lublana, zadebiutował już w wieku 16 lat. Dobrze radził sobie przy dośrodkowaniach. W polu karnym dominował tak samo, jak pod tablicami. Do dwunastego roku życia regularnie grał w koszykówkę, a zamiłowanie do tego sportu rozbudziła w nim siostra, Teja, którą do niedawna mogliśmy oglądać w polskiej lidze koszykarskiej kobiet w zespole CCC Polkowice. Niecały rok później rozmawiał już z przedstawicielami Empoli, Milanu i Fulham, ale ostatecznie za niespełna dwa miliony euro przeniósł się do Lizbony. Oblak robił w Portugalii szybkie postępy, choć przez dłuższy czas nic nie wskazywało na to, by miał kiedyś zrobić wielką karierę w Benfice. Działacze popularnych Orłów przez trzy kolejne sezony wysyłali młodego Słoweńca na wypożyczenia po mniejszych klubach portugalskich, był w Beira-Mar, Olhanense, Uniao Leira i Rio Ave. Na występy mógł liczyć dopiero w tych dwóch ostatnich zespołach. W Rio Ave, pod skrzydłami Nuno Espírito Santo jego talent eksplodował.
Wypożyczenie się skończyło, a Oblak sezon 2013/14 miał rozpocząć już w Benfice, ale znów miał pod górkę. Słoweniec nie przyjechał na pierwszy letni trening rozpoczynający przygotowania do nowego sezonu. Bramkarzowi wygasła umowa, a ze względu na brak jakichkolwiek sygnałów ze strony Benfiki o chęci przedłużenia kontraktu, Oblak został w domu zamiast przyjechać na pierwsze zgrupowanie. Dopiero po kilku dniach wyjaśniono całą sytuację i podpisano 4-letni kontrakt.
Sezon 2013/14 rozpoczął jako trzeci bramkarz Benfiki. O grze nie było nawet mowy, skoro Oblak sporadycznie łapał się do kadry meczowej. Do grudnia 2013 roku nie zagrał w żadnym spotkaniu. Jednak kiepska postawa Artura Moraesa sprawiła, że 21-latek koniec końców otrzymał swoją szansę. I palmy pierwszeństwa nie oddał do końca swojej przygody z lizbońską drużyną. W sumie rozegrał 26 meczów, w których puścił zaledwie 6 goli. Czyste konto zachował 20 razy. Przyczynił się tym samym do zdobycia mistrzostwa i pucharu Portugalii. Choć rozegrał zaledwie pół sezonu, nie przeszkodziło to Oblakowi zdobyć nagrody dla najlepszego bramkarza ligi. Imponował przede wszystkim opanowaniem i refleksem. Z im większym wyzwaniem musiał się zmierzyć, tym bardziej wydawał się być spokojny. Momentami obserwując jego grę ciężko było uwierzyć, że bramki Benfiki broni nieopierzony młokos, a nie bramkarz z piętnastoletnim doświadczeniem.
Pierwsze śliwki robaczywki
Jego czas w Benfice szybko dobiegł końca. Bramkarzem zainteresowało się Atlético. Świeżo upieczonemu mistrzowi Hiszpanii oraz finaliście Ligi Mistrzów nie sposób było odmówić, zwłaszcza, jeśli klub wyłożył na stół szesnaście milionów euro. To najdrożej sprowadzony do Hiszpanii bramkarz w historii. 21-latek przeniósł się zatem do ligi, w której ponoć chciał występować już w dzieciństwie. Presja oczekiwań była ogromna – trafił do klubu, w którym bronili David De Gea i Thibaut Courtois, a w związku z pieniędzmi, jakie przyszło Atlético za niego zapłacić, nie mógł liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową. “Nie myślę o liczbach. Chcę i muszę teraz po prostu udowodnić, że nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Wierzę w siebie.” – mówił. Ale z tego, że „duch Thibaut Courtois” będzie na nim ciążył, mógł zdać sobie sprawę podczas jednego ze swoich pierwszych wywiadów w Hiszpanii. Zapytany jak się czuje jako zawodnik, który przychodzi by zastąpić Belga, odpowiedział po angielsku: – “Nie przyszedłem tutaj nikogo zastąpić, jestem po prostu kolejnym piłkarzem”. Hiszpańska tłumaczka, która towarzyszyła piłkarzowi odpowiedziała jednak dziennikarzom słowami: – “zdaje sobie sprawę, że mam zastąpić Tibo”.
Niewiele czasu musiało upłynąć, by zaczęły pojawiać się przesłanki, jakoby Oblak nie podołał nowym wyzwaniom. Ze względu na kontuzję biodra musiał przerwać przygotowania do nowego sezonu. Nie grał zatem w sparingach i przegrał rywalizację z Moyą. Prawdziwą burzę wywołała jednak wypowiedź prezesa Benfiki, który miesiąc po transferze Oblaka do Madrytu oznajmił, że Atlético zaproponowało Orłom swojego nowego bramkarza z powrotem. Przedstawiciele madryckiego klubu wprawdzie zaprzeczyli tym słowom, aczkolwiek spekulacje o rozczarowujących umiejętnościach słoweńskiego bramkarza nie cichły. Ponadto mistrzowie Hiszpanii starali się ściągnąć do siebie Nicolása Gaitána. Chcąc obniżyć cenę za Argentyńczyka, Atlético najprawdopodobniej złożyło propozycję wypożyczenia Jana Oblaka (mało prawdopodobne, by chcieli oddać po miesiącu piłkarza wartego 16 milionów €).
Diego Simeone zdawał sobie jednak doskonale sprawę z tego, jak źle radzi sobie jego nowy nabytek. Być może było to pokłosie przewlekłych kontuzji w okresie przygotowawczym. W każdym razie Oblak na debiut w Atlético czekał bardzo długo. Na domiar złego, od dawna wyczekiwany występ Słoweńca okazał się całkowitą klapą. W spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Olympiakosowi Pireus, Oblak skapitulował trzykrotnie w ciągu trzydziestu minut. Każdy strzał Greków lądował w bramce Atlético. Dość powiedzieć, że pierwszą poprawną interwencję 22-latek zaliczył dopiero w 87. minucie. Nic dziwnego, że posypały się krytyczne opinie.
Murem za Oblakiem stało całe Atlético, począwszy od Simeone, aż po jego rywala w walce o pierwszy skład, Miguela Angela Moyę. Fakty były jednak brutalne. Rzucony na głęboką wodę najdroższy bramkarz w historii Primera División nie potrafił pływać. Sztab Simeone natychmiast wziął się do pracy, by przygotować go na mecze Pucharu Króla, które nadeszły pod koniec 2014 roku. Oblakowi znów brakowało pewności, a kolejne dwa gole wpuszczone przed własną publicznością w starciu z trzecioligowym L’Hospitalet nikogo nie napawały optymizmem, choć szczerze mówiąc, miał dużego pecha. Dopiero w następnej fazie Pucharu Króla można było dostrzec progres, ale zarówno w dwumeczu z Realem jak i w półfinałach z Barceloną nie ustrzegł się kolejnych błędów. Te spotkania, jak się później okazało, były mu jednak potrzebne. Były one swoistym przetarciem przed kluczowymi meczami zarówno dla Oblaka jak i Atlético, które dopiero miały nadejść.
Habemus porterazo
Prawdziwy sprawdzian dojrzałości czekał Słoweńca w rewanżowym starciu z Bayerem Leverkusen w ramach 1/8 finału Ligi Mistrzów. Jeszcze w pierwszej połowie kontuzję odniósł Moyá. Oblak wykorzystał absencję Hiszpana w stu procentach. W meczu z Bayerem zachował czyste konto, a w serii jedenastek obronił rzut karny Hakana Calhanoglu. Atlético awansowało do ćwierćfinału, a Oblak został uznany jednym z ojców tego sukcesu. Następnie w trzech meczach ligowych nie puścił ani jednej bramki. Skapitulował dopiero przy samobójczym golu Fernando Torresa w meczu z Málagą. Dobra gra pod nieobecność Moyi poskutkowała pierwszym składem w „Euroderbach”. Pierwsza połowa spotkania z Realem Madryt była jego popisem. Bronił wszystko i wykazywał się spokojem, którego brakowało całej drużynie. Po derbach rozsypał się zatem worek z komplementami. Według Gabiego, występ bramkarza utrzymał Atlético w grze o półfinał Ligi Mistrzów. W podobnym tonie wypowiedział się Simeone. Pochwał pod adresem Oblaka nie szczędzili również Casillas i Ancelotti. „Zasługiwaliśmy na więcej, ale Oblak był nie do przejścia” – stwierdził po meczu bramkarz Realu Madryt.
Postępy Jana Oblaka są widoczne gołym okiem. Zauważają to również kibice na Vicente Calderón, którzy ułożyli już przyśpiewkę na cześć słoweńskiego bramkarza: „Obli, Oblak… cada día te quiero mas” (z każdym dniem kochamy cię coraz mocniej), a na forach internetowych piszą „habemus porterazo”. Jeśli powtórzy schemat z Lizbony wejdzie na szczyt. A to może się stać szybciej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać.