
Z jednej strony w Granadzie jest stabilnie – trzeci sezon z rzędu udaje się zachować ligowy byt, z drugiej – wciąż brak postępu, choć w kadrze zespołu drzemie niemały potencjał. Kampania 2013/14 dla piłkarzy z Andaluzji przeminęła, tym razem bez glorii. O ile siedemnastą lokatę przed dwoma laty i piętnastą przed rokiem z ręka na sercu uznajemy za wyniki wartościowe, o tyle na ponowne wykręcenie piętnastki w świeżo zamkniętych rozgrywkach należy spojrzeć już inną miarą.
Okres adaptacji w Primera minął bezpowrotnie, zastój w kolejnych dwunastu miesiącach winien być ukarany. Niemniej obiektywizm zmusza do uderzenia ręką w pierś – wszak nawet powtórka z rozrywki zadowoli bywalców Nuevo Los Cármenes, którzy dziesięć wiosen wstecz na swój obiekt przybywali dopingować pupili w rywalizacji regionalnej Tercera División (Czwarta liga).
Przepełniony dumą, spokojem i… ulgą
Pionierem oczekiwanego postępu Granady nie będzie już Lucas Alcaraz. Wywodzący się ze ścisłego świata El Grany szkoleniowiec podjął decyzję o rozbracie ze swoim klubem. „Pewien rozdział w moim życiu zamyka się w sposób naturalny. Robię to dla zgodności – której często brakuje w futbolu – myśląc o korzyściach zespołu. Zamyka się cykl, ławka rezerwowych potrzebuje nowej twarzy. Przez dwa sezony walczyliśmy o utrzymanie w elicie i prowadzenie ekipy w La Liga sprawiło, że jestem pełen dumy i spokoju, stając na wysokości zadania, bo wiem co to oznacza dla miasta” – rzekł na odchodne, tłocząc potem łzy w korytarzu sali konferencyjnej.
Sentymentalne pożegnanie Alcaraza przysłania faktyczny obraz męki trenera od stycznia 2013 roku. Wtedy objął posadę w roli strażaka. Wyzwaniu sprostał – dwukrotnie utrzymał Granadę, której zawodnicy stąpali po rozgrzanym gruncie. Sam przetrwał permanentnie serwowane przez hiszpańskie media próby ognia: co grał o życie – wygrywał. Bezradnie natomiast prezentował się, gdy ekipa zajmowała optymalną lokatę i walczyła o odbicie. W przypadku Lucasa Alcaraza łzy szczęścia mieszają się ze smutkiem, a duma i spokój z nieopisywalną ulgą.

Podopieczni odwdzięczają się Lucasowi Alcarazowi za jego dotychczasową pracę z zespołem/ Foto: granadacf.es
Na liście mile widzianych zastępców Andaluzyjczyka widniały kandydatury Paco Jémeza, Michaela Laudrupa czy nawet Roberto Carlosa (według plotek Brazylijczyk, szukający nowych wyzwań, wysłał CV decydentom klubu), lecz najwyżej stały akcje Joaquína Caparrósa. Doświadczony trener zerwał negocjacje z Levante i prezydent Quique Pina jemu powierzył pieczę nad szatnią GCF.
Famiglia Pozzo
Andaluzyjscy prezesi przyzwyczaili, że w skutek ekonomicznych powikłań, dokonują czystek w szatniach swoich ekip przed każdym nadchodzącym sezonem. Z różnym efektem. Przed startem rozgrywek 2013/14 tradycyjnie zapanował tłok przed gabinetami korpusu dyrektorskiego Granady. Na zasadzie kolaboracji z włoskim Udinese i angielskim Watfordem klub ma ułatwiony dostęp do wymiany zawodników, w zależności od celów, w które mierzy. Ubiegły sezon przyniósł przeprowadzkę z Udine do Hiszpanii zbierającym świetne recenzje Orestisowi Karnezisowi i Alexandre Coeffowi, w odwrotną stronę powędrowali Douglas Santos i Hassan Yebda, sporo trafiło do zaprzyjaźnionego Hérculesa z Alicante. Wszystko to jest zasługą włoskiego właściciela współpracującej trójcy, ojca chrzestnego swej potęgi, Giampaolo Pozzo. Ale nie bark takich, którzy, zamiast pokłonów w stronę inwestora z półwyspu Apenińskiego, woleliby spajać cegły na innym fundamencie.
Dobrymi posunięciami okazały się sprowadzenia Yacine’a Brahimiego (transfer definitywny), Manu Iturry (za darmo), Recio (wypożyczenie z Málagi) i powrót z wypożyczenia Jeisona Murillo. Cała czwórka stanowiła o jakości wyjściowego składu i jeśli pozostaną, bez wątpienia będą zdolni ku wzniesieniu Rojiblancos wyżej. Brahimim poważnie zainteresowani są menedżerowie w Premier League, swoją wartość może podbić niebawem, podczas brazylijskiego mundialu z kadrą Algierii. Za Murillo jak cień podążają wysłannicy z Vicente Calderon i niebieskiej części San Siro.
El Granie przypięto w Hiszpanii łatkę drużyny, oferującej kontrakty życia przeciętnym piłkarzom z czwartym krzyżykiem na karku. Latem nie zaprzestano – wówczas 32-letniemu Pitiemu i 33-letniemu Rikiemu podłożono pod nos umowy oparte na kwotach, których futboliści o podobnych walorach i metryczce nie dostaliby u innego pracodawcy. Na pierwszego warto było wyłożyć każdą kwotę, bowiem nie przyniósł wstydu i – jeśli zdrowie pozwalało – miał pewny plac w wyjściowej jedenastce. Drugi okazał się ślepym trafem, przez lwią część gry testując wygodę siedzisk na ławkach. Jaką politykę transferową obierze Granada w najbliższych miesiącach, nie wie chyba sam prezydent Pina. Na razie udało się zakontraktować dotąd wypożyczonego, obiecującego reprezentanta francuskich młodzieżówek Dimitri Foulquiera.
Zanudzacz
Mimo walki o utrzymanie do ostatniego gwizdka sezonu 2013/14, Granada ani razu nie zakotwiczyła pod kreską. Nie świadczy to jednak, że podopieczni Alcaraza zaproponowali futbol ciekawszy od stałych bywalców czerwonej strefy. Wręcz przeciwnie! W odczuciu obserwatorów rewanżowa runda – paradoksalnie – o niebo lepiej wypadła zawodnikom Realu Valladolid. Nie zmienia tego fakt, iż toporni Andaluzyjczycy w styczniu rozbili u siebie La Pucelę 4:0, a w decydującej batalii o życie okazali się lepsi na Estadio Zorilla. Bodaj najbardziej spektakularnymi reprezentantami El Grana w przekroju rozgrywek byli… bramkarze. Roberto Fernández był nie do wyjęcia ze składu dzięki cudownym interwencjom, choćby na Santiago Bernabéu. Gdy zdrowotny chochlik spłatał figla 35-letniemu liderowi, zastępcą równym mistrzowi dał się poznać Karnezis. Jego daniem głównym był popis w zwycięskim spotkaniu z Barceloną.
Prócz stojących na linii, wzwyż wzbiło się kilku innych, aczkolwiek za Granadą ciągnie się nielubiana zależność: albo dziesiątka z pola grą przyciąga zwolenników, albo beznadziejnie kopie. Znów najlepszym strzelcem był Youssef El-Arabi (12 trafień – przyp. red.), Bryan Angulo wreszcie zyskał miejsce na lewej stronie defensywy, Mohammed Fatau i Foulquier stali się nadziejami na barwną przyszłość, pozostali – wcześniej wspomniani – w dobrych chwilach drużyny brylowali na swoich pozycjach. Dna natomiast dotknęli kapitan Diego Mainz, Michael Pereira, Diego Buonanotte, Odion Ighalo i uwikłany w narkotykowy skandal Dani Benítez.
Zobowiązani synowie
Żeby z twarzy kibiców Rojiblancos zbić zmartwienie ostatnimi wynikami, warto poświęcić słów kilka sporemu sukcesowi klubu. Dobroczynna akcja „Hijos del fútbol” („Synowie piłki nożnej”) rozprzestrzeniła się po Andaluzji i Hiszpanii w mgnieniu oka. Dzięki oddaniu powierzchni reklamowej na koszulkach Pitiego i spółki w ciągu 124 dni udało się zebrać 62.400 euro dla dzieci więźniów z Grenady na uprawianie futbolu – swego rodzaju terapię i możliwość oderwania od toksycznego środowiska. Jeśli szefostwo z Nuevo Los Cármenes nie odnajdzie w te wakacje sponsora koszulkowego, niewykluczone że akcja doczeka się kontynuacji w następnej kampanii.
Czego więc życzyć Granadzie przed sezonem 2014/15? Przede wszystkim: postępu! Postępu w stabilizacji równowagi – zarówno w rezultatach, jak i na rynku transferowym. Aby styl zaprzeczył wszelkim stereotypom, najemnicy z Udinese nie stanowili jedynej kroplówki, a inni przybysze okazali się przygotowani do konkurencji w najlepszej lidze świata. Żeby rej wodzili młodzi, z Fatau na czele, i żeby zerwano pierwsze owoce współdziałania z synami futbolu. O trwałość ze strony nowego szefa szatni raczej nie trzeba się obawiać. Caparrós to fachowiec, którego nazwisko zobowiązuje do przyzwoitych wyników.

Finał kampanii Hijos del fútbol/ Źródło: granadacf.es