
„Moje miejsce nie jest na ławce rezerwowych” – stwierdził niedawno letni nabytek Atlético, Alessio Cerci. Tą wypowiedzią podburzył czerwono-biały obóz mistrza Hiszpanii. Dlatego niebawem może się okazać, że przygoda Alessio Cerciego z Atlético Madryt zakończy się w mgnieniu oka. Tym bardziej, że chętnych do zatrudnienia Włocha nie brakuje.
Niecierpliwy włoski bohater
„Zobaczymy co się stanie w styczniu. Nie przechodziłem do Atlético po to, żeby nie grać. We Włoszech zawsze byłem bohaterem. Nie mam cierpliwości do siedzenia na ławce” – powiedział niedawno Alessio Cerci. Włoch wylewając swoje żale pominął jednak okoliczności towarzyszące jego przeprowadzce do stolicy – transfer do Atlético dopięto w ostatnim dniu mercado po trwających kilka tygodni negocjacjach. Musiały one bardzo mocno pochłonąć samego zainteresowanego. Nie trenował on bowiem razem z pozostałymi piłkarzami Torino w ramach przedsezonowych przygotowań, lecz podjął się (ponoć) indywidualnego treningu. To ułatwiło Cerciemu podjęcie ostatecznej decyzji, na której umowie złożyć parafkę: tej z Atlético czy tej proponowanej przez Inter. Ostatecznie wybrał Madryt.

Ostatnie występy Cerciego | Grafika: Whoscored.com
Cerci do klubu mistrza Hiszpanii trafił w nie najlepszym dla siebie okresie. Włoch nie tylko od początku nie przekonywał formą, ale na pierwsze zgrupowanie w nowym zespole przyjechał z 4-kilogramową nadwagą. Jego postawa nie podoba się sztabowi szkoleniowemu i dlatego nie gra. 121 minut – tyle dokładnie spędził na boisku. Winą jest zatem jego zachowanie. W treningu nie wykazuje entuzjazmu, ćwiczenia ponoć wykonuje od niechcenia. Ponadto jest niecierpliwy i poza boiskiem nie grzeszy inteligencją. Reprezentant Włoch na oficjalnym profilu na Twitterze trochę za wcześnie pochwalił się swoim transferem do Atléti. „Porozumienie z Atlético zostało osiągnięte. Dziękuję za wszystko kibicom Torino” – napisał. Problem w tym, że do tego czasu ani Los Colchoneros, ani Torino FC nie informowały o transferze, który – jak się później okazało – został sfinalizowany dopiero dwa tygodnie później, w ostatnim dniu okienka transferowego. Wpis wprawdzie zniknął z tablicy 27-letniego skrzydłowego, ale niesmak pozostał. Włoski zawodnik tłumaczył, że ktoś musiał włamać się na jego konto, gdyż sam w tym samym czasie grał w Play Station z hiszpańskim graczem Torino, Rúbenem Perézem, notabene wychowankiem madrytczyków.
Brać przykład z Raúla
U jego boku codziennie trenuje Raúl Jiménez, którego transfer kosztował Los Rojiblancos podobne pieniądze. Meksykanin również z początku nie przekonywał, a trudności w adaptacji przysporzyła mu niechęć kibiców Atlético. Po kilku nieudanych występach Jiménez został oddelegowany na trybuny, jednak postawa Meksykanina jest zgoła odmienna. W tym przypadku dominuje pokora i wdzięczność za otrzymaną szansę. Nie obraził się na trenera, nie zaczął żalić się prasie, lecz jeszcze mocniej zacisnął zęby. Efekt? Wrócił na boisko w ostatniej kolejce La Liga i zrobił bardzo dobre wrażenie.. A Cerci? Sprawia wrażenie człowieka, któremu wszystko się należy ot tak, bez względu na wkład własny.
Trudno mi sobie wytłumaczyć, co były piłkarz Torino chciał wskórać skarżąc się na swoją pozycję w zespole przed prasą. W każdym razie, na pewno nie podziała to na Cholo. To przecież jeden z tych pracowników, których nie trzeba specjalnie motywować. Argentyńczyk w latach swojej piłkarskiej kariery tyrał za czterech, dlatego sam na pewno nie desygnuje „płaczka” do gry. W tej perspektywie Cerci wydaje się być na straconej pozycji.
Niewykluczone zatem, że Cerci podjął złą decyzję podpisując umowę z Atlético. Już sam transfer do stołecznego klubu powinien być niejako sygnałem, że Włoch podporządkuje się panującym na Vicente Calderón regułom. Musiał się liczyć z tym, że miejsce w wyjściowym składzie nie będzie mu się należeć „z automatu”. Najpierw należy zmierzyć się z etosem cierpiętniczej wręcz pracy, by potem wyjść na boisko i udowodnić swoją wartość. Cerci od początku wyszedł z błędnego założenia. Sądził, że jako byłemu bohaterowi granatowej części Turynu, w Madrycie już na starcie spotka go uwielbienie i chwała. I mocno się przeliczył. Jeśli zgodnie z krążącymi w mediach plotkami, Włoch już w styczniu wróci do Serie A, będzie to nie tyle oznaczać, że Alessio nie podołał wyzwaniu, co nawet nie próbował się go podjąć.
Post Scriptum
Alessio, zanim następnym razem coś powiesz, wbij sobie do głowy sztandarowe hasło Simeone: „wysiłek nie podlega dyskusji” (hiszp. „El esfuerzo no se negocia”). Twój trener to ten gatunek ludzki, który nie lubi sprzeciwu, a ponadto za nim podążają inni, m.in. Diego Godín, który w następujący sposób skomentował postawę Cerciego: „gdybym był rezerwowym, codziennie dawałbym z siebie wszystko. Każdy ma inny system, ale tutaj najważniejsza jest drużyna. On chce grać, tak jak wszyscy, ale żeby dostać szansę trzeba ciężko pracować na każdym treningu. Nieważne czy grasz 5, 10 czy 15 minut. Zawsze musisz dawać z siebie wszystko”.
Warto, żeby Włoch wziął sobie te słowa do serca. A najlepiej, niech po prostu przyłoży się do pracy. Może wtedy będzie grał.