
Przed rozpoczęciem sezonu głośno mówiono, iż głównym problemem FCB jest brak ambicji dotychczasowych liderów, których po zdobyciu całej gamy trofeów oceniano jako wypalonych, zagubionych, czy nawet skończonych. Kilku sugerowano nawet rychłe opuszczenie drużyny. I o ile jednak nikt nie wyobrażał sobie Leo Messiego, przywdziewającego koszulkę innego klubu, o tyle już palcami wytykano choćby Andresa Iniestę, a nade wszystko dwójkę weteranów: Xaviego oraz Daniego Alvesa. Ostatni z wymienionych zaskoczył nas chyba jednak najbardziej, czym z pewnością zasłużył sobie na poświęcenie mu kilku akapitów.
Kryzys formy i trener-zbawca
Na początek cofnijmy się w czasie do lata 2014, które dla Daniego było okresem co najmniej przykrym i pełnym niepewności. Nieudane rajdy prawą stroną murawy, dośrodkowania adresowane gdzieś w koronę trybun, spóźnione i nieudolne powroty do defensywy podczas kontrataków rywali, nadmierna nonszalancja oraz rozkojarzenie w grze – tak oto prezentował się Dani w poprzedniej kampanii. Regres jego formy dla wielu był najlepszym zwierciadłem upadku całej Barcelony, która z drużyny bezkonkurencyjnej popadała w coraz to większą niemoc i przeciętność. Dani stał się jedną z ofiar “kryzysu”, a jego nazwisko niejednokrotnie zdobiło czarne listy każdego culé. Mało kto zastanawiał się nad przyczynami takiego stanu rzeczy, z reguły od razu stawiając brutalną diagnozę – miejsce Alvesa jest poza Camp Nou. Trzeba przyznać, iż osąd taki nie był bezpodstawny, lecz na szczęście dla każdej ze stron innego zdania był Lucho.
Enrique, poza swą ogólną odpowiedzialnością za wyniki całego zespołu, postawił sobie za zadanie “odrestaurowanie” poszczególnych piłkarzy, których forma znacząco odbiegała od ich potencjału czysto piłkarskiego. Do grupy tej, obok Messiego, Xaviego czy Piqué, należał właśnie Dani Alves. Brazylijski obrońca nie przejmował się spadającą na niego zewsząd krytyką, podkreślając na każdym kroku, jak wiele zawdzięcza Blaugranie, i jak dobrze czuje się w stolicy Katalonii. Przez lata zawiązał tu wiele bezcennych przyjaźni, a jego rodzina właśnie w Barcelonie znalazła swój prawdziwy dom. Tego optymizmu nie zachwiała nawet krytyka, jaka dotknęła go w trakcie i po zakończeniu Mundialu w jego ojczyźnie – Canarinhos w kompromitującym stylu pożegnali się przecież z turniejem po potyczce z Niemcami, lecz sam Dani pomimo pewnego na początku rozgrywek miejsca na prawej stronie defensywy, z biegiem czasu ustąpić musiał miejsca w składzie Maiconowi. Ponownie to on, pomimo wielu bardziej rozczarowujących przecież kolegów, stał się kozłem ofiarnym, a miejsca w kadrze nie odzyskał do dziś. Luis Enrique wciąż jednak w niego wierzył – chciał obejrzeć Daniego w treningu i napisać dla niego nową, pierwszoplanową rolę w swojej nowej sztuce zatytułowanej “Renesans FC Barcelony”. Dani uważnie przeczytał nakreślony dla niego scenariusz, po czym zaadaptował się do niego najlepiej jak mógł. Być może po prostu czuł w głębi duszy, iż przyszłość zależy tylko od niego, a nowe rozdanie u Lucho może odmienić wszystko. Poniekąd tak właśnie się stało.Automotywacja
Mało kto spodziewał się jednak, iż rzekomym następcą Brazylijczyka okaże się Douglas. Wart cztery miliony euro transfer wzbudził nie tyle kontrowersje, co wręcz rozpętał burzę wśród sympatyków Blaugrany. Gracz, który nie znajdował się nawet w szerokiej orbicie zainteresowań poprzedniego selekcjonera Canarinhos Scolariego, który nawet w Sao Paulo nie był graczem podstawowego składu (sic!) miał z miejsca stać się godnym następcą Alvesa? Czas przyznał rację sceptykom, a Dani zyskał tylko gwarancję tego, iż w walce o pierwszą jedenastkę nie ma sobie równych. Dani błyskawicznie zdystansował kolegę pokazując mu miejsce w szeregu. Mało tego, wskoczył na wyższe aniżeli rok wcześniej obroty, temperując tym samym także zapędy głodnego gry Montoyi, z którym tak wielu fanów do niedawna wiązało nadzieje. Martin musiał więc przyzwyczaić się do ławki bądź trybun Camp Nou. Zresztą, dodatkowym policzkiem był dla niego fakt, iż w hierarchii Lucho, oprócz Alvesa znajdował się przed nim także Adriano, nominalny lewy obrońca.
Prawy obrońca z reguły nie schodził poniżej określonego, solidnego poziomu przez większą część sezonu. Co prawda sama Barca może nie była na początku w pełni przekonująca, lecz rozkwit jej formy od czasu porażki z Realem Sociedad na Anoeta dało się zobaczyć jak na dłoni, a ów podmuch świeżego powietrza, poza ofensywnym tridente Barcy najbardziej pozytywnie wpłynął właśnie na Daniego Alvesa – Brazylijczyk znów zaczął imponować ofensywnymi rajdami, siejąc spustoszenie w bocznych sektorach boiska i znakomicie uzupełniając się z partnerami. Jednocześnie Barcelona znacząco poprawiła grę defensywną, a i sam zawodnik jakby częściej stanowił atut bloku defensywnego, miast być jego najsłabszym w obronie ogniwem. Owszem, na ten moment statystyki Daniela nie różnią się zanadto od tych, jakie notował w poprzednich sezonach – pod względem goli i asyst daleko mu przecież do liderów – to jednak z gry znów stary, dobry Dani. Ostatnie tygodnie to wręcz totalne odrodzenie Brazylijczyka – wszędzie jest go pełno, a częściej aniżeli rażącymi błędami, do których przyzwyczajał kibiców w sezonie 2013/2014, wyróżnia się udanymi zagraniami tak w ataku, jak i obronie. Nie chcę wyrokować, czy znajduje się on w najwyższej formie w całej swojej karierze, choć nie byłby to osąd pozbawiony podstaw, lecz już z całą stanowczością można stwierdzić, iż to najlepsza wersja Daniego od ładnych paru lat.Messi i Lucho odpowiedzią na wszystko
Dlaczego prawy defensor zrobił ostatnio aż tak duży postęp? Co ciekawe to właśnie przez te same aspekty, które stanowią jednocześnie wyjaśnienie przyczyn słabszej dyspozycji Alvesa na przestrzeni poprzednich kampanii. Z reguły myśląc o Barcelonie, w pierwszej kolejności przychodzi nam do głowy osoba Messiego. Nie inaczej rzecz ma się i tym razem. Leo to bowiem absolutny klucz do rozważań na temat jakości gry Daniego. Żeby zyskać dokładny obraz sytuacji ponownie cofnijmy się o kilka lat. Początki Alvesa w Barcelonie to jednocześnie lata świetności Messiego, który początkowo w Barcy ustawiany był na prawej flance. Tak zaczynał już za Rijkaarda, a potem kontynuował grę na tej pozycji za Guardioli.
Tym, co decydowało o powodzeniu akcji z prawej strefy boiska, była niesamowita futbolowa chemia, jaka zrodziła się pomiędzy Messim właśnie, a biegającym za jego plecami Alvesem. Zawodnicy ci rozumieli się bez słów, wymieniając podania niemal w ciemno. Grali oraz myśleli znacznie szybciej od tych, którzy mieli ich powstrzymywać. Dani podwajał pozycję prawoskrzydłowego, a Messi siał spustoszenie po crossowych wejściach w pole karne dzięki błyskawicznym wymiano futbolówki z Alvesem. Perfekcyjnie współpracujący duet doczekał się jednak boiskowej separacji. Nieudane roszady ze Zlatanem Ibrahimovicem w roli “9”, a także niewystarczająca jakość zastępującego Szweda Bojana Krkica spowodowały, iż Barca coraz częściej eksperymentowała, grając w ustawieniu bez klasycznego snajpera.Ostateczne na środku ataku zakotwiczył sam Messi, a nawet wówczas, gdy nie grał w centrum pierwszej linii, krążył w okolicy środka pola, dublując pozycje rozgrywających. Owa pozorna wolność boiskowa Messiego wydatnie rzutowała na obniżającą się jakość gry FCB, ponieważ sprawiała, iż Blaugrana była wręcz jednowymiarowa. Argentyńczyk, mając coraz mniej miejsca nadal decydował o losach spotkań, ale brakowało mu wsparcia ze strony partnerów. Nie bez powodu swego czasu mówiło się o Messidependencji. W efekcie najbardziej ucierpiało prawe skrzydło, na skutek nieukładającej się aż tak wzorcowo współpracy Daniego Alvesa czy to z Pedro, czy z Alexisem Sanchezem. Ponadto, brak klasycznego snajpera był bezpośrednią przyczyną tego, co zarzucano Alvesowi najczęściej – nieudanych dośrodkowań. Statyczność graczy Barcy powodowała konieczność rozgrywania futbolówki po obwodzie, co najczęściej kończyło się dograniem w boczne sektory boiska i desperackim centrowaniem. Wszyscy wiemy jakie były tego skutki.
Kolejnym czynnikiem, który znacząco wpłynął na odrodzenie Daniela, jest poprawa w kwestii przygotowania fizycznego. Sam Brazylijczyk przed laty był wzorem i przodownikiem ciężkiej pracy – w wywiadach śmiał się nawet, iż 90 minut gry na pełnych obrotach jest niczym w porównaniu z wysiłkiem, jaki stanowi dla niego codzienna zabawa z dziećmi. Trzeba jednak przyznać, iż okres pełen trofeów i ostateczne fiasko tiki-taki przyczyniły się do fizycznego upadku tak Daniego, jak i całego zespołu. Do dziś w zaciszu biur na Camp Nou wspomina się o tym, iż za kadencji Tito Vilanovy drużyna nie tylko nie prowadziła zajęć taktycznych, lecz także zaniedbywała przygotowanie motoryczne. Podobnie Gerardo Martino ponad fizyczność przedkładał aspekt techniczny, co w efekcie zaowocowało jego pożegnaniem z Barceloną. Lucho jednak dostał od zarządu znacznie więcej swobody w zarządzaniu. Rozpoczął zmiany od solidnej pracy u podstaw, sprawił, iż Barca znów potrafi zaskoczyć rywala, znacznie lepiej adaptuje się też do sytuacji boiskowej. Harówka bezdyskusyjnie się opłaciła, a jej owoce drużyna zbiera teraz, na koniec sezonu, gdy Duma Katalonii najlepiej spośród europejskiej czołówki znosi trudy długiego sezonu 2014/2015. Dani Alves skorzystał na wspomnianej zmianie podejścia, odnajdując znów najlepszą wersję samego siebie – Brazylijczyk ponownie może biegać od jednego pola karnego do drugiego, zachwycając intensywnością nawet w końcowych minutach meczów. Podobnie jak cały zespół imponujący pressingiem, skutkującym wysokimi przechwytami piłki, a w efekcie i błyskawicznymi atakami. Dzięki temu rywale rzadziej mają okazje do kontr, a tym samym Dani nie musi wciąż pilnować swoich tyłów i błyskawicznie wracać we własną strefę obronną, z czym właśnie miewał największe kłopoty.
Zmiany sygnowane przez Luisa Enrique dołożyły jeszcze jedną cegiełkę pod budowę zupełnie nowej, lepszej formy Alvesa. Obecność na murawie Ivana Rakiticia jest dla wychowanka Bahii niemal zbawienna – Chorwat trzyma się blisko prawej strony boiska, nie tylko pomagając w rozegraniu i regulując tempo gry, lecz także, a może przede wszystkim, łatając ewentualne dziury w defensywie. Nierzadko wraca na pozycję Daniego, wspiera go w kryciu, pressingiem odbiera futbolówkę rywalom czy wreszcie nawet zamyka oskrzydlające akcje w polu karnym, wykorzystując swą żelazną kondycję oraz umiejętność gry głową. Rakitić miał trudne początki w Barcelonie, lecz wraz z upływem czasu znalazł wspólny język z kolegami, co okazało się kluczowe na przestrzeni całego sezonu.
Pełny renesans
W końcu bardzo ważny jest też aspekt psychologiczny. Dani ma szczęście przyjaźnić się tak zwłaszcza ze swoimi rodakami, z którymi często spędza czas także poza murawą. Dobre samopoczucie w grupie, atmosfera jedności i świadomość wspólnego, realnego i bliskiego realizacji celu – to wszystko działa na podświadomość Alvesa, który uśmiech dnia codziennego przenosi na boisko, prezentując pełną pasji i radości iście brazylijską sambę. To właśnie on, obok Neymara, Leo czy Suareza, jest jedną z osób zapewniającą Barcelonie niezbędne minimum futbolowej fantazji. Cechy, za którą wielu kiedyś pokochało Barcę, i której próżno było szukać u Katalończyków jeszcze przed kilkunastoma miesiącami. Dani znów jest tym optymistycznym, zrelaksowanym facetem, nakręcającym atmosferę w zespole. A każda drużyna, aby odnosić sukcesy, potrzebuje osiągnąć jedność także poza boiskiem – póki Alves jest w Barcelonie, nikt o taką nie musi się martwić.
Dziś pytanie o nowy kontrakt Daniego nie jest już tym z rodzaju “po co?”, a raczej “dlaczego jeszcze nie?”. Większość kibiców przekonała się bowiem co do tego, iż Dani wciąż potrafi grać na najwyższym poziomie, oraz że trudno będzie znaleźć gracza tak kompatybilnego pod względem stylu gry. Każdy nowy zawodnik będzie potrzebował sporo czasu na aklimatyzację, a to zaburzy na pewno ciągłość z jakąś podąża zespół. Zwłaszcza, iż możliwości transferowe Barcy ograniczone są sankcjami FIFA, przez co klub nie może kontraktować nowych piłkarzy aż do zimowego okna transferowego. Dani okazuje się więc nie tyle przydatny, co wręcz niezbędny.Paradoksalnie problemem może okazać się właśnie eksplozja formy Daniego. Jeszcze na początku sezonu zdawał się on nie mieć w ręku jakichkolwiek znaczących argumentów, atutów sportowych, toteż byłoby mu trudniej znaleźć potencjalnego pracodawcę z najwyższej półki, jak i zająć dobrą pozycję negocjacyjną w rozmowach z Barceloną. Dziś jego renesans powoduje, iż to on może dyktować warunki. Szczególnie długość nowej umowy jest zdaniem prasy kością niezgody pomiędzy agentką Alvesa a włodarzami klubu. Na szczęście dla Barcy, Dani kocha ten klub, miasto oraz mieszkających w nim przyjaciół, dzięki czemu w zaistniałej sytuacji można mieć nadzieję na happyend. Dani powinien więc zostać w Barcelonie na co najmniej kolejny rok – z korzyścią tak dla siebie, jak i dla klubu, a także jego sympatyków. Wszak w żyłach Daniego płynie bordowo-granatowa krew. Brazylijczyk w formie jest obrońcą skrojonym idealnie na miarę Barcy.