
„To Cruyff wpłynął na wszystko” – mówi Paco Jémez, wspominając tamtą Barcelonę i swoich przyjaciół z reprezentacji Hiszpanii, którzy bronili barw katalońskiego klubu. Teraz znów są kolegami po fachu, zmieniło się tylko miejsce pracy. To już nie boisko, a ławka trenerska. Paco i jego przyjaciele z Barçy – Pep i Lucho. Trener Rayo ma rację, wszystko zaczęło się od Cruyffa, gdy w finale na Wembley kazał swoim zawodnikom „wyjść i cieszyć się grą”. Zwycięski mecz na Wembley wyznaczył początek europejskich sukcesów Barcelony, której do tej chwili dane było posmakować jedynie triumfu w Pucharze Miast Targowych czy Pucharze Łacińskim – turniejach piłkarskiej prehistorii, które szybko straciły na prestiżu. Gdy Barcelona Cruyffa podbiła Europę po raz pierwszy był rok 1992. W tym samym czasie Luis Enrique właśnie zakończył swój pierwszy sezon w Realu Madryt.
Stołeczny klub wydał 250 milionów peset na transfer dwudziestojednolatka ze Sportingu Gijón. Sezon, który przeszedł do historii jako „liga Tenerife”, gdy kanaryjska drużyna wytrąciła Realowi mistrzostwo z rąk, oddając je Barcelonie. Kiedy na ławce trenerskiej Królewskich zasiadł Jorge Valdano dla Luisa Enrique rozpoczęło się wszystko, co najlepsze, i co najgorsze. Wydawało się, że nie może być lepiej niż w styczniu 1995 roku, w chwili gdy Lucho zdobył jedną z pięciu bramek, jakie tego wieczora Real Madryt miał wlepić FC Barcelonie. To prawda, nie mogło być już lepiej, bo od tej chwili było tylko gorzej, i gorzej… Los Blancos sięgnęli po mistrzostwo, przełamując hegemonię Dream Teamu Cruyffa, jednak dla samego Luisa Enrique był to znak gorszych czasów. Wszystko rozbiło się o konflikt z Valdano, tym samym trenerem, pod którego wodzą Lucho rozegrał swoje najlepsze lata w Realu Madryt. Szkoleniowiec z meczu na mecz coraz mniej zaufania pokładał w umiejętnościach Asturyjczyka. Brak powołania na mecz z Albacete był dla zawodnika dotkliwym ciosem.
– Na poziomie osobistym ta sprawa w znaczącym stopniu rozjaśniła moją przyszłość. Teraz wszystko jest już oczywiste, będę rozmawiać z moim agentem o możliwych opcjach. […] Rzecz w tym, że nie gram. Jeśli nadal będę dostawać tyle „odpoczynku” to pewnie dam radę grać do siedemdziesiątki.
Valdano odsunął Asturyjczyka od składu lecz sam, ledwie pół sezonu po zdobyciu mistrzostwa, został zwolniony i zastąpiony przez Arsenio Iglesiasa. Zmiana personalna nie wpłynęła na decyzję, którą Lucho już podjął. Gdy wszyscy myśleli, że wróci do Sportingu on pojawił się na testach medycznych w Barcelonie.
Luis Enrique sam sobie nie dał wyboru. By w jednym CV móc wpisać jednocześnie „Real Madryt” i „FC Barcelona” trzeba mieć twardą skórę.
– To bardzo trudne grać najpierw dla Madrytu a potem przejść do Barcelony – powie Christo Stoiczkow, jeden z ostatnich piłkarzy jakich można by oskarżyć o zbytnią delikatność. – Tylko Luis Enrique sobie poradził, ale on jest bardzo twardy. Przyszedł do Barcelony i zwyczajnie cieszył się grą, tyle.
Cieszył się. Szczególnie kiedy po ponad roku wrócił na Santiago Bernabéu, strzelając bramkę w wygranym przez Barcelonę Klasyku. Jego celebracja – podbiega w kierunku trybun i rozciąga bordowo-granatową koszulkę, pokazując herb – była jedynym komentarzem.
– Jeśli chcą, mogę się nawet rozpłakać po tym, jak strzelę im bramkę – zapewniał.
– Nie rozpoznaję siebie na tych zdjęciach – powie po latach patrząc na swoje fotografie w barwach Realu Madryt. – Nie mam stamtąd dobrych wspomnień.
Kopalnia trenerów
„Cruyff miał wpływ na wszystko”. To on sprowadził Lucho na Camp Nou, choć nie poprowadził go w ani jednym meczu. Został zwolniony nim Asturyjczyk zadebiutował w nowym klubie. Perspektywa czasu zmienia wiele – w chwili, gdy klarowała się drużyna, którą miał trenować Bobby Robson, nikt nie myślał o tym, co wydarzy się za kilkanaście lat.
Barcelona przełomu wieków stała się wielkim kotłem, formującym piłkarską wizję przyszłych trenerów klubów z europejskiej elity. Kiedy w 1996 Luis Enrique, Pep Guardiola, José Mourinho, Laurent Blanc i Julen Lopetegui świętowali wspólnie zdobycie Superpucharu Hiszpanii nikt by nie powiedział, z nimi samymi na czele, że są złotym pokoleniem. Dziś, dziewiętnaście lat od tamtej chwili, prowadzone przez nich kluby – Bayern Monachium, FC Barcelona, Paris Saint-Germain i Porto – dotarły co najmniej do ćwierćfinałów Ligi Mistrzów. Prawie wszystkie, bo z tej solidarności wyłamała się Chelsea Mourinho.
– Największy wpływ miało na nas piętno Cruyffa – potwierdza Miguel Ángel Nadal, inny bohater Barcelony tamtych lat. – Zmianę filozofii na tę, którą znamy dziś, przyniósł ze sobą Cruyff: pierwszy raz, gdy przybył tu jako piłkarz, drugi – jako trener. Piętno Cruyffa wciąż jest widoczne w Barcelonie.
– Spotkałem wtedy bardzo dobrych ludzi – przyzna Lucho. – To zdjęcie, na którym idziemy: Pep, Mou i ja… Pamiętam, szliśmy wtedy z Palau do Miniestadi. To zdjęcie pokazuje, że filozofia Barcelony wpłynęła na całą Europę.
Lucho, Pep i Mou. Dziś każdy z nich jest ligowym mistrzem aktualnego sezonu, choć to Luis Enrique sięgnął tym razem po Primera División wraz z Barceloną. Pep zdobył z nią to trofeum trzykrotnie i tylko Mourinho nigdy nie poprowadził klubu, który stał się jego początkiem w świecie wielkiej piłki. Choć w 2008 roku był tego bardzo bliski; w przekonaniu, że to jemu dostanie się posada po Rijkaardzie oznajmił Txikiemu Begiristeinowi, że chce mieć w swoim sztabie dwóch ludzi: Pepa Guardiolę i Luisa Enrique.
Krok za Guardiolą
Pep jest rok młodszy, ale to Lucho poszedł w jego ślady. Tak naprawdę wyznaczyła to jedna decyzja – gdy Katalończyk został mianowany następcą Franka Rijkaarda, Luis Enrique przejął po nim drużynę rezerw. W swoim drugim sezonie z tą ekipą Lucho wywalczył z Barçą B awans do Segunda División A. Kolejna temporada rezerw pod jego wodzą była historyczna – zaplecze Barcelony zakończyło sezon na trzecim miejscu w Liga Adelante. Kolejny krok w przód był nieunikniony.
Jednak, gdy Lucho postanawia szukać dalszych wyzwań Guardiola wciąż jest w Barcelonie. Zwycięska passa Pep Teamu sprawi, że Asturyjczyk będzie musiał poczekać jeszcze dwa lata, nim sam zasiądzie za sterami Dumy Katalonii. Dwa lata, po których dawni przyjaciele z Camp Nou znów się spotkają, znów na tym samym stadionie. Tym razem w półfinale Ligi Mistrzów.
– Pep jest najlepszy na świecie – oznajmi wtedy Lucho. – Tak właśnie uważam a poza tym jest moim przyjacielem, a ja o moich przyjaciołach mówię dobrze. […] Niestety tylko jeden z nas znajdzie się w finale. Jest tylko jedna piłka i obaj jej chcemy.
Sukcesy Barcelony za Guardioli stały się punktem odniesienia dla każdego kolejnego trenera i z tym faktem musiał się zmierzyć także Lucho. Pokonanie Bayernu Pepa stało się pierwszym krokiem by znów pójść w ślady Guardioli, który jako pierwszy sięgnął z hiszpańską drużyną po tryplet. Teraz historia czeka by się powtórzyć.
Rzymskie pożegnanie
W jednym punkcie Lucho wyłamał się ze schematu kariery, który przed nim wyznaczył Guardiola. Eksperyment w Romie i sezon w Celcie Vigo ukształtowały go jako dojrzałego trenera.
– Wybraliśmy Enrique z symbolicznego powodu – zapewniał dyrektor sportowy rzymskiej drużyny, Walter Sabatini. – Reprezentuje on filozofię futbolu, za którą chcemy podążać, którą prezentuje dziś reprezentacja Hiszpanii i Barcelona. Szukałem kogoś spoza calcio. Nieskażonego.
A jednak Luis Enrique okazał się skażony, choć nie było to skażenie pragmatyzmem calcio.
– Będziemy opierać grę na ataku – przyznał Lucho już na samym początku. – Nie rozważam nawet innego sposobu gry. Podążymy w stronę zupełnej zmiany pomysłów i tożsamości drużyny… Nie przychodzę tu, by wprowadzić model, jakim gra się w Barcelonie. Ale będzie to coś podobnego.
Miały być dwa lata, był tylko rok. Choć wydawało się, że Sabatini był świadom tego, kogo sprowadza do klubu, cierpliwości dla eksperymentów Luisa Enrique nie wystarczyło. Cała przygoda w Romie naznaczono była nieustannymi konfliktami z prasą, kibicami i (może przede wszystkim, choć żaden z nich tego nie potwierdził) z gwiazdą drużyny – Francesco Tottim. Pod wodzą Lucho Roma zakończyła sezon na siódmym miejscu i choć na pożegnanie trenera, w ostatnim meczu, pokonała Cesenę 3:2, było to gorzkie zwycięstwo, które nie przyniosło niczego. Po raz pierwszy od lat Giallorossi oglądali w tabeli plecy Lazio. Barceloński eksperyment zakończył się całkowitą katastrofą.
Jednak Roma zapewniła Lucho kolejny zawodowy chrzest. Kwestie komunikacji medialnej, dostosowania stylu gry do możliwości drużyny, zbilansowania rotacji i poskromienia gwiazd, przyniosły ze sobą naukę, której nie sposób przecenić. W porównaniu z rzymskim etapem rok w Celcie – jednej z najbardziej „barcelońskich” ekip Primera División – wydawał się rajem.
Na finiszu
– Psycholog jest dla mnie – odpowie Lucho zapytany o rolę Joaquína Valdésa.
Luis Enrique, niestrudzony maratończyk, triatlonista i Ironman. Gdy obejmuje Barcelonę co trening zakłada nieodłączne ciemne okulary – sportowe, w starym stylu, – w których wygląda jak filmowy badass. Jako piłkarz nie przebierał w słowach, i jako trener także nie ma zamiaru. Mimo to człowiek, o którym sam Christo Stoiczkow mówi, że jest „bardzo twardy”, niemal na każdej konferencji prasowej i treningu pojawia się z psychologiem u boku.
Doświadczenie, które zebrał przez tyle lat sprawia, że Lucho dobrze wie czym jest barcelońskie entorno. Znamienny jest fakt, że to właśnie po medialnej nagonce, którą na przełomie roku urządziły katalońskie media – pełnej oskarżeń o konflikt z Leo Messim i brak panowania nad drużyną – machina Lucho na dobre zaskoczyła. Porażka z Realem Sociedad na Anoeta stała się symbolem przełomowego momentu. Od tej chwili Barcelona Luisa Enrique zaczęła zmierzać po zwycięstwo w lidze, pucharze i Lidze Mistrzów.
– W moich drużynach to ja jestem liderem – już na samym początku podkreślał Enrique.
Udowodnił, że jest sobie w stanie poradzić z tym zadaniem nawet w Barcelonie, będącej piekielnie trudnym materiałem dla trenera. Udało się mu się potwierdzić te słowa w jeden sezon. Mimo to ten maraton Luisa Enrique jeszcze nie dobiegł końca, a jak wiadomo, najważniejszy jest finisz.