Wszyscy sympatycy Realu Madryt, FC Barcelony i Atlético zadają sobie jedno pytanie. Czy Los Rojiblancos złapali w końcu zadyszkę? „Klasowy zespół nie przegrywa dwóch meczów z rzędu” — powiedział swojego czasu José Mourinho. Już tydzień temu nasiliły się znaki zapytania pod adresem madrytczyków, gdy pierwszy raz od 1996 roku przejęli fotel lidera w drugiej połowie sezonu w Hiszpanii. Miniony tydzień przyniósł jednak poważne wątpliwości — zakończone blamażem podwójne derby Madrytu (łącznie 0:5 w dwumeczu) oraz klęska w starciu z Almeríą (0:2) zachęciły sceptyków i przeciwników czerwono-białych do wzmożonej dyskusji. Najczęściej dostaje się Diego Pablo Simeone za brak rotacji. W rzeczywistości osobą, która ma największą wiedzę i wpływ na to, czy z popularnych Materacy będzie wiosną uchodzić powietrze jest Óscar Ortega, kolejny architekt hossy Atlético, trener odpowiadający za przygotowanie fizyczne graczy znad Manzanares.
Ukryty motor napędowy Atlético
Jeśli widzimy biegającego bez przerwy przez całe 90 minut Gabiego, sunącego jak tornado Diego Costę lub odzyskującego formę fizyczną po poważnej kontuzji z okresu gry w FC Barcelonie Davida Villę, powinniśmy pomyśleć — kto za to odpowiada? To niemożliwe, żeby całe dobro spotykające Atlético było zasługą Diego Simeone i jego motywacji. W takim razie kto dokłada swoją cegiełkę? Odpowiedź jest jedna: Óscar „Profesor” Ortega (przydomek „Profesor” zyskał za czasów pracy w Argentynie, gdy wielu ekspertów było pod wrażeniem przygotowania kondycyjnego jego podopiecznych).
Ortega to jeden z filarów sztabu szkoleniowego Simeone. To skrupulatny ekscentryk, który nosi w sobie pierwiastek wariata i sadysty. Jego pracę z zespołem charakteryzują ciężkie, siłowe treningi, których namiastkę można zobaczyć na filmiku poniżej. To nie tylko trener odpowiedzialny za przygotowanie kondycyjne, to także doskonały motywator i bliski przyjaciel piłkarzy. Dla jego rozgrzewek kibice przychodzą na stadion im. Vicente Calderóna na godzinę przed rozpoczęciem spotkania.
Jego całoroczna praca jest bezcenna i wszyscy w środowisku madryckiego klubu ją doceniają. Zawodnicy Los Colchoneros niemal w ogóle nie borykają się z kontuzjami [w momencie pisania artykułu kontuzje doznali Courtois, Filipe Luís i Tiago] mięśni lub stawów. Podobnie jest w przypadku kości. Suma summarum wszelkie urazy są efektem wyraźnej ingerencji przeciwników. Przypadków absencji zdrowotnych, które wynikałyby z niewłaściwego przygotowania na Calderón nie ma.
Popisowy występ ukazujący siłę tkwiącą we właściwym przygotowaniu fizycznym miał miejsce w majowych derbach o Puchar Króla. Już na cztery tygodnie przed pierwszym gwizdkiem Ortega rozpoczął proces budowania formy specjalnie na ten mecz. Efekty były widoczne gołym okiem. Mourinho przeprowadził komplet zmian jeszcze przed końcem regulaminowego czasu gry, podczas gdy w Atlético pierwsza zmiana nastąpiła w drugiej połowie dogrywki!
Plan na 2014
Wielu sceptyków twierdzi, iż w 2014 roku Atlético nie jest w stanie utrzymać tempa z rundy jesiennej. Pełna zgoda. Zawsze przychodzi gorszy okres, kiedy zdarzają się wpadki. Brakuje świeżości z pierwszej połowy sezonu, a na dodatek wszystkie rozgrywki wkraczają w decydującą fazę. Niewielkie rotacje Simeone tylko utwierdzają w przekonaniu, że Argentyńczyk prędzej czy później „zajedzie” swoich piłkarzy. O to, by tak się nie stało, dba El Profe. Dowodem na to, że zna się na rzeczy niech będzie poprzedni sezon — tak na początku jak i na końcu kampanii drużyna z Paseo Virgen del Puerto wspinała się na wyżyny swoich możliwości: w sierpniu rozgromiła Chelsea w starciu o Superpuchar Europy, w maju po dwugodzinnej batalii wyszarpała Puchar Króla Realowi Madryt.
„Z przygotowaniem kondycyjnym jest jak z samolotem. Najpierw musi się podnieść, a gdy już się wzniesie, należy ustalić wysokość, na której będzie leciał, by wylądować w odpowiednim czasie. Podobnie jest w naszym przypadku. Jeśli wylądujemy w 30. kolejce, zamiast 38., nie skończy się to dla nas zbyt dobrze” — wyjaśnia swoją filozofię popularny El Profe. Dodaje też, że gra na maksymalnych obrotach przez cały sezon jest niemożliwa, gdyż wysoką dyspozycję można utrzymać w najlepszym przypadku od sześciu do ośmiu tygodni. Formę buduje się wobec tego falami – w poprzednim sezonie priorytetem był mecz o Superpuchar, następnie zbudowanie bezpiecznej przewagi nad ligowymi rywalami w walce o miejsca premiowane grą w Champions League, by na koniec móc przygotować się do finału Copa del Rey na Santiago Bernabeu. Odbyło się to kosztem Ligi Europy, którą Atléti odpuściło w 1/16 rozgrywek. Plan zadziałał ze stuprocentową skutecznością.
Okres przełomu lutego i marca to ten specyficzny okres, który każdy szkoleniowiec zakreśla pogrubioną, czerwoną pętlą w swoim kalendarzu. W ciągu kilku dni można przegrać wszystko. Atléti już na tym Mount Everest jest i albo się na nim utrzymają, albo zostaną z niego wykopani. A ma ich kto wykopać – w najbliższym czasie czeka ich dwumecz o ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Milanem, kolejny mecz derbowy z Realem i utrzymanie tempa w lidze z pozostałymi rywalami (już wiemy, że przynajmniej na chwilę zjechali na boczny pas). Wyzwań dużo, a wymagania maksymalne. Utrzymanie tego samego poziomu intensywności przez cały miesiąc jest nieosiągalne. Tym bardziej, iż widmo kryzysu krąży wokół czerwono-białych (2 zwycięstwa i 3 porażki w ostatnich pięciu meczach).
Ortega przewidywał niewielki regres formy po przerwie świąteczno-noworocznej. Przez kilka ostatnich tygodni ustalano priorytet na zbliżającą się morderczą „ścieżkę zdrowia”. Na tym etapie sezonu dla trenera od przygotowania fizycznego najważniejsze jest zapobieganie wszelkim urazom (ostatnio jest ich, niestety, coraz więcej), zdyscyplinowana dieta i tryb życia zakonnika podopiecznych. Nie jest to czcza gadka. Wszelkie aspekty życia piłkarzy, ich aktualna kondycja i zdrowie będzie weryfikować wysoce zaawansowana aparatura. Przed Ortegą zawodnicy więc nie skryją żadnej tajemnicy. Dwie łyżeczki cukru, pączek przed treningiem czy hot-dog w drodze do domu mogą uszczuplić portfel piłkarza, a kolejnych parę sesji zamienić w treningi znane z okresu przygotowawczego. Wszystko po to, by osiągnąć ćwierćfinał Ligi Mistrzów i dotrzymać kroku duopolowi w lidze.
Alter ego Simeone
Sprawność fizyczna to klucz do osiągania sukcesów. A piłkarz wybiegany, choćby nie miał wielkiego potencjału, ma większą wartość niż ten, który jest uzdolniony technicznie, ale nie ma kondycji. To założenie jest definicją sposobu pracy Óscara Ortegi. I Diego Simeone. Dlatego tak dobrze się rozumieją i uzupełniają. Ścieżki ich karier musiały się prędzej czy później spotkać.
Prawdziwym odkrywcą zalet pana Ortegi był stary znajomy Urugwajczyka, Marcos Alonso. Hiszpan, pracujący wówczas jako szkoleniowiec FC Sevilli namówił Ortegę do pracy w stolicy Andaluzji. Właśnie wtedy, w 1999 roku rozpoczęła się pełna zawirowań kariera Óscara Ortegi na hiszpańskiej scenie piłkarskiej. Dużo czasu zajęło mu jednak odnalezienie ziemi obiecanej. Dość powiedzieć, że w samym Atlético szczęścia próbował trzy razy. Był tam już w sezonie 2000/01, a później również, gdy swoją kadrę trenerską w 2004 roku formował Gregorio Manzano. Obaj stracili pracę po roku, lecz wspólnie znaleźli zatrudnienie w Máladze. Był rok 2005. Sezon zapowiadał się spokojnie – pełne zaufanie ze strony głównego trenera pozwoliło Ortedze zająć się swoją robotą. Szybko okazało się, że jego metody pracy nie trafiają do piłkarzy Málagi. Ortega stanął w ogniu krytyki. Zawodnicy narzekali na przetrenowanie i zbyt intensywne treningi, które miały przyczynić się do poważnych urazów. El Profe nie odstępował od swoich racji. Upominał się o swoje, zwracał uwagę na zły stan obiektów treningowych. Narzekał zwłaszcza na miasteczko sportowe El Viso. Bezskutecznie. Brak harmonii pomiędzy Profesorem i jego podopiecznymi nasilał się wraz z kolejnymi, wyciskającymi siódme poty treningami. Działacze zwolnili Ortegę w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, wszak piłkarzy uwolniono spod łagrowego rygoru. Niedługo potem poleciał Manzano, a Málaga sezon zakończyła w samym środku tabeli. Nic nie wskazywało na to, by szefostwo Los Blanquillos miało się pomylić.
Złą kartę pomógł odmienić Diego Simeone. Znał go i był zachwycony jego metodami. Przetestował je na własnej skórze w 2004 roku, kiedy zbliżał się do końca piłkarskiej kariery w Atléti. Zatem gdy Ortega został na lodzie, Argentyńczyk szybko chwycił za słuchawkę i wykręcił jego numer. Cholo stawiał wtedy pierwsze kroki jako trener Rácingu de Avellaneda i zaproponował Ortedzę współpracę. Miało to miejsce w lutym 2006 roku.
Od tego czasu Simeone i Ortega pracowali razem w Estudiantes de La Plata, River Plate, San Lorenzo, Catanii i Atlético. Dzielą to samo spojrzenie na futbol, które pozwoliło im odnieść sukcesy w kolejnych klubach. Nie jest to przełom w piłce nożnej. Raczej powrót do korzeni. Obsesyjna praca nad siłą fizyczną, zmęczenie (czasem nawet dla samego zmęczenia) i ćwiczenia na siłowni to kompletne przeciwieństwo poglądów José Mourinho, uważanych nie tak dawno za rewolucyjne (słynna metoda zintegrowanych treningów). Tutaj każdy zawodnik musi pojąć strategię tego duetu. Każdy zawodnik musi być gotowym na ciężką harówę i przede wszystkim zrozumieć, że tylko taka droga warunkuje sukces. Dlatego zarówno Ortega, jak i Simeone idealnie się wstrzelili – niewykluczone, że w innym kraju i innym klubie ich metody nie zostałyby nigdy zaakceptowane. Przykładów nie musimy daleko szukać, kto z Was nie pamięta lamentu Wiślaków na metody Dana Petrescu?
A przy okazji wiemy już, co miał na myśli Błażej Augustyn opisując Diego Simeone słowem „chu*owy”. Musiał to być żal do Argentyńczyka o oddanie treningów Ortedze ( http://w819.wrzuta.pl/audio/5TiCTHefus8/augustyn_o_simeone ).