W dzisiejszych czasach piłkarze coraz częściej dzielą się swoimi myślami ze światem w formie nieco dłuższej niż konferencja prasowa. Na taki krok zdecydował się ostatnio Nacho Vidal, który w krótkim artykule wspomina swoją drogę do profesjonalizmu, starając się udowodnić, jak ważna w karierze sportowca jest nauka.
Poniższy tekst jest tłumaczeniem artykułu autorstwa Nacho Vidala, który ukazał się na łamach dziennika El Mundo w specjalnym dodatku, będącym rankingiem 50 najlepszych szkół prywatnych i czarterowych na terenie wspólnoty autonomicznej Walencji.Nie będę zaprzeczał. Zawsze chciałem być piłkarzem. Od małego miałem jasność, że niczego nie pragnę bardziej. Moi rodzice zawsze wspominają, że gdy szedłem z nimi na spacer po Campello, cokolwiek napotkałem na swojej drodze, wydawało mi się idealne, by kopnąć to kilka razy.
Mając cztery lata, poszedłem do szkoły i już wtedy – choć ledwo co odrosłem od ziemi – z niecierpliwością czekałem na przerwę, by pograć w piłkę. Można powiedzieć, że była to moja pierwsza cantera; i nie ma lepszego miejsca niż boisko szkolne, by rozpocząć przygodę ze światem sportu. Jak wiele chłopców i dziewczynek odkryło swoją prawdziwą pasję w murach szkoły? Jak ważne w życiu wielu czołowych sportowców były zajęcia pozalekcyjne? Sam po lekcjach próbowałem też judo i pływania, choć od zawsze moje preferencje były jasne. Tak bardzo nalegałem na piłkę, że moi rodzice – nie mogąc mnie już słuchać – zdecydowali się zapisać mnie do miejscowego zespołu, CD Campello. Miałem siedem lat i byłem najmniejszy ze wszystkich dzieci. Tak zaczęła się moja przygoda z poważnym futbolem.
Priorytety zostały jednak zdefiniowane już na samym początku: musiałem się uczyć. Razem z rodzicami zawarliśmy pakt, którego żadne z nas nigdy nie złamało. Oddałem się łączeniu nauki ze sportem, a oni dali mi przyzwolenie na niezbędne popołudniowe treningi. Z tego powodu nauka weszła mi z czasem w nawyk, bowiem wizja porzucenia futbolu była dla mnie nie do przyjęcia.
Na początku nie było problemów. Wszystko było relatywnie proste: rano grzecznie do szkoły, a po południu na upragniony trening. Po powrocie do domu miałem jeszcze czas na odrabianie lekcji. W końcu jednak zaczęły się schody. Z jednej strony materiał w szkole był coraz bardziej zaawansowany, więc wymagania rosły. Z drugiej przeniosłem się z lokalnego klubu do Hércules CF, oddalonego o 20 kilometrów. Wydłużał się zatem czas poświęcany piłce. Wymagało to większego wysiłku zarówno ode mnie, jak i od moich rodziców, którzy inwestowali wtedy sporą część swojego czasu w mój sportowy rozwój. Zawsze byłem im za to bardzo wdzięczny. Być może dlatego nie pozwalałem sobie na to, by zawieść ich w temacie mojej nauki.
Największy krok był jednak jeszcze przede mną. Próba ognia. Valencia sprowadziła mnie, gdy grałem w kadetach, a to oznaczało przeprowadzkę do Paterny. Pociągnęło to także za sobą zmianę szkoły i rozpoczęcie życia w bardziej profesjonalnym środowisku piłkarskim. Coraz więcej rzeczy odciągało uwagę; było znacznie więcej pokus i presji, by wskoczyć do elity; media były coraz bardziej obecne wokół. Łatwo było zejść z kursu. Ponownie mogłem jednak mówić o szczęściu, bo Gabri, mój współlokator, także mocno stawiał na naukę i razem łatwiej było poświęcać jej odpowiednią ilość czasu. Wzajemnie się motywowaliśmy. Dziś jest inżynierem biomedycznym i choć czasem wydaje się, że piłkarze budzą wśród ludzi większy podziw, może być z siebie dumny.
W końcu wylądowałem na Uniwersytecie w Walencji. Wybrałem fizjoterapię, bo – cokolwiek się stanie – jest to sposób na pozostanie związanym ze światem sportu w przyszłości, co jest jednym z moich priorytetów. Nie wiem, jak wiele wyciągnę z futbolu i ile będę miał szczęścia, jeśli chodzi o kontuzje. Wiedza, że w razie czego zawsze będę obecny w świecie sportu, daje mi jednak spokój. Poza tym fizjoterapeuta jest jednym z filarów, na których stoją najlepsi sportowcy. To osoba, która pomaga ci dojść do siebie po kontuzji – od pierwszego jej dnia aż po powrót na boisko – dzieląc z tobą po drodze wszystkie gorsze momenty. Ponadto spośród wszystkich osób w sztabie szkoleniowym i medycznym z reguły to fizjoterapeuta jest tym, któremu piłkarz ufa najbardziej i z którym rozmawia nie tylko o futbolu. Oznacza to świetne relacje także na niwie osobistej.
Nie zamierzam kłamać. Rozpoczęcie wyścigu i dojście do Primera División nie było łatwe, ale nie było także niemożliwe. Trzeba być dobrze zorganizowanym, bo czasu jest jak na lekarstwo, a także być w stanie się poświęcać. Czasem trudno jest po treningu pójść jeszcze pobiegać, by szlifować formę, zamiast udać się do domu na odpoczynek. W czasie egzaminów musisz wyważyć, czy lepiej przespać odpowiednią liczbę godzin potrzebnych do rozwoju jako sportowiec, czy – wręcz przeciwnie – nie dosypiać, by nadążać za terminami. Ponadto każda wolna minuta jest dobra, by przygotować się odpowiednio do egzaminu. W moim przypadku rozwinąłem umiejętność, której wcześniej nie znałem: uczyłem się podczas zgrupowań lub w autobusie. Wszystko to w akompaniamencie muzyki, odgłosów konsoli i rozmów w tle (czasem znacznie ciekawszych niż to, co akurat czytałem). Nie były to z pewnością idealne warunki do nauki.
Niczego jednak nie żałuję. Uniwersytet dał mi możliwość poznania wielu wspaniałych ludzi, którzy prawdopodobnie będą moimi znajomymi do końca życia. Ponadto jest to doświadczenie, które sprawia, że twardo stąpasz po ziemi, co wyciąga cię z bańki, w jakiej żyją piłkarze. Uniwersytet pozwolił mi znacznie bardziej doceniać to, co mam.
Futbol jest dla mnie całym życiem, ale nie chcę stawiać wszystkiego na jedną kartę. Musiałem odstawić na bok wiele rzeczy, by sprawdzić się zarówno w sporcie, jak i w nauce, ale chcę myśleć, że gdy zawieszę buty na kołku – dobrowolnie lub nie – wszystko będzie warte tych poświęceń i będzie na mnie czekało życie w nowej profesji, bym nie był trzydziestokilkuletnim emerytem.