
Futbol, przynajmniej ten wielbiony przez nas, nie ogranicza się wyłącznie do Primera División. Po świecie wędruje wielu piłkarzy bądź trenerów, którzy niegdyś tworzyli tę ligę od środka, a teraz możemy ich wytropić rozsianych po całej Europie. Przy okazji meczów w europejskich pucharach oraz rywalizacji w Ekstraklasie przyjrzymy się, kto wylądował na polskich murawach. Bo futbol z Półwyspu Iberyjskiego czasem zawędruje także do nas.
Niecierpliwie zaglądam w kalendarz — jeszcze ponad miesiąc. Zanim hiszpańska piłka wróci do swojego domu, minie jeszcze wiele czasu. Dopiero za trzy dni będzie w ogóle znany terminarz La Liga, co w zeszłych latach było nie do pomyślenia. Nie zamierzam jednak lamentować, bo przecież równie dobrze można się bawić przy innych ligach, prawda? Zwłaszcza przy tej najbliższej ciału, a przynajmniej najbliższej terytorialnie. Nie przesadzajmy znowu, że Ekstraklasa jest taka straszna. Przecież tutaj nawet beniaminek może ograć mistrza kraju, ha! Tyle dowiedziałem się o naszej nieobliczalnej kochance w pierwszej kolejce przy Łazienkowskiej. Tak zwane „state of mind”, czyli ani przeciętności, ani normalności tu nie uświadczysz. Ale do rzeczy, bądźmy poważni.
W sobotę wybrałem się na Pepsi Arenę, żeby nieco potropić, kto w przeszłości bratał się z iberyjskim futbolem. Po stronie Legii wiadomo, czego się spodziewać – trzech Portugalczyków, dwóch Brazylijczyków, Hiszpan, ponadto nieśmiertelny Marek Saganowski z przeszłością w kraju Cristiano Ronaldo. Skupiłem się więc przede wszystkim na przyjezdnych, a tam – ku zdziwieniu – aż dwa odwołania.
1. Na lewej obronie w ekipie Kamila Kieresia wystąpił Alexis Norambuena, czyli hiszpańskojęzyczny reprezentant Palestyny urodzony w Chile. Doświadczony 30-latek na polskich murawach pogrywa sobie od dobrych sześciu lat, ale karierę rozpoczynał tam, gdzie grało wiele legend chilijskiej piłki, czyli Unión Espanola. Półka niżej od Colo-Colo czy Universidad de Chile, jednak to na tyle uznana marka, by parę razy zdobyć mistrzostwo kraju, razem z Alexisem w składzie. W ciągu czterech lat (2003-2007) Norambuena wystąpił tam ponad sto razy, a w 2005 roku świętował z kolegami triumf w lidze, co świadczy, że nie mógł być tam najgorszy. W 2008 roku przeniósł się jeszcze na sezon do Nublense, ale tam już świata nie zwojował. Tendencja zniżkowa formy i chęć nowych wyzwań zaprowadziły go do Jagiellonii Białystok. Sześć całkiem równych sezonów, regularna gra, Superpuchar Polski i puchar krajowy, czymś tam się odznaczył w naszym kraju. Kiedy wygasł jego kontrakt latem, przygarnęli go bełchatowanie, którym może dać wiele stabilizacji, a zarazem pograć nadal na najwyższym poziomie.
W sobotę? Bardzo przyzwoity występ, nie tracił głupio piłki, zawsze zachowywał chłodną głowę, kiedy się dało – nabił rywala, kiedy mógł – poszedł w drybling, ale ostatecznie jego decyzje niemal zawsze wychodziły na dobre drużynie. Założenia taktyczne nie pozwoliły mu ruszyć do przodu, jednak świetnie wywiązywał się z pilnowania Kuby Koseckiego. Szybki skrzydłowy uciekł mu może dwa razy, ale natychmiast koledzy ratowali jego chwile słabości, więc nawet nie można mówić o jakimś większym zagrożeniu z jego strony. Występ na plus, skupiał się na przerywaniu, a jego zespół dopisał sobie trzy punkty i zachował czyste konto. Czego chcieć więcej?
2. Bartosz Ślusarski. O tak, zaczyna się nieprzeciętnie. Popularny “Ślusarz” w sezonie 2006/07 był wypożyczony do portugalskiego UD Leiria, wówczas to zabłysnął jak mało kiedy. Rozegrał 24 spotkania, walnął nawet 7 goli – może liczby nie powalają na kolana, ale mimo wszystko został najskuteczniejszym strzelcem zespołu. Os Lis zajęli siódme miejsce w tabeli, co pozwoliło im za rok startować w Pucharze Intertoto, a następnie w Pucharze UEFA. Portugalczycy, mimo wyboru Ślusarskiego zawodnikiem sezonu w klubie, nie zdecydowali się go wykupić, więc napastnik wrócił pielęgnować karierę do Grodziska Wielkopolskiego. W CV ma jednak atrakcyjny wpis z Portugalii, a wcale nie oznacza to, że urządził sobie roczne wakacje. Wręcz przeciwnie, wypromował się na tyle, by zostać sprzedanym do West Bromwich Albion. A trenujący go wówczas Domingos Paciencia też złego słowa nikomu o nim nie szepnie.
Renomę, jak wiemy, ma zupełnie różną, ale krwi potrafi napsuć. Udowodnił to w spotkaniu z Legią. Chciał pograć jeszcze w Ekstraklasie, a dla Bełchatowa może być idealnym gościem na dziewiątkę. Silny, doświadczony, potrafiący powalczyć w polu karnym, poirytować przeciwników i ostatecznie coś tam puknąć do siatki. Podobnie było na Łazienkowskiej, gracją nie grzeszył, ale biegał gdzie trzeba, a Dossa Junior i inni defensorzy ciągle czuli jego oddech na plecach. Przy dynamice braci Maków narobili wspólnie sporo szumu w szesnastce Kuciaka. Oni dogrywali, on wykańczał. I rzeczywiście w taki sposób padł jedyny i decydujący gol meczu, kiedy to tuż przed przerwą 32-latek wykorzystał gapiostwo defensorów, urwał się i zrobił swoje. Powinien mieć jeszcze jednego gola więcej, ale po strzale głową w niemal idealnej sytuacji niejako potwierdził, dlaczego jego renoma bywa – hmmm – wątpliwa. Z Warszawy Ślusarski wyjeżdża jako jeden z bohaterów, zwycięzca, który dostał na końcu owacje od grupki z Bełchatowa. Można mu wiele zarzucić, ale nie można mu odebrać tego, że coś tam ma z solidnego napastnika. No, czasem, w sobotę akurat miał.
Jeśli chodzi o Legionistów, odnotowaliśmy grę trzech zawodników z powiązaniami. O nich będzie obszerniej przy kolejnym materiale, ale krótkiego komentarza dotyczącego gry nie może zabraknąć.
Dossa Júnior – jeszcze niedawno zmagał się z problemami zdrowotnymi i widać, że do najlepszej dyspozycji wiele mu brakuje. Chociażby przerzuty i wyprowadzenie piłki, które raczej uważane są za jego zalety, mogły pozostawiać wiele do życzenia. Za całokształt nie można go specjalnie krytykować, ale jeszcze potrzebuje rytmu meczowego, niekiedy spóźniony, niekiedy podejmował złe decyzje, dość przeciętnie. W końcówce szukał swoich okazji z przodu – również bezskutecznie. Akurat cała drużyna zawiodła, ale zawodnik urodzony w Lizbonie przegrał indywidualną walkę ze Ślusarskim. Po kilku ostrych starciach poirytowany wściekał się na sędziego, a brak reakcji arbitra jeszcze bardziej wpływał na następne akcje i koncentrację 27-latka.
Hélio Pinto – trudno znaleźć jakieś pozytywne słowa o grze Portugalczyka, bo byłoby to zwykłe naciąganie. Jako środkowy pomocnik bezużyteczny, może lepiej poszłoby mu nieco wyżej, za napastnikiem? Wolny, przewidywalny, mało kreatywny. Próbował coś pociągnąć w drugiej połowie, ale zero efektów, nie licząc pojedynczych zagrań. Pokazywał się do gry, o ile w ogóle to czynił, w ślimaczym tempie oraz z asystą rywala, więc defensorzy bezradnie rozkładali ręce, kiedy mieli mu podać. Łatwe straty, bez polotu, od niego oczekiwałbym więcej. Nawet stałe fragmenty nie stworzyły żadnego zagrożenia, a przecież zazwyczaj Pinto potrafił nieźle uderzyć lub dośrodkować. Mecz do zapomnienia, ale w rankingu trenera Berga 30-latek może mocno stracić.
Marek Saganowski – doświadczony napastnik dostał całą drugą połowę, wszedł tuż po przerwie, ale nie zmienił zupełnie nic w tym przykrym dla mistrza Polski obrazie gry. Problem nie do końca leżał w wykończeniu, co zdecydowanie bardziej w kreowaniu sytuacji i rozegraniu. Sagan często cofał się po piłkę, jednak później nie było z tego żadnych owoców. Kolejny, od którego oczekuje się więcej po takim wejściu. Były jakieś przepychanki, próby dograń czy walki w polu karnym, ale skoro Bełchatów kończy spotkanie bez straty gola, to napastnik nie może kończyć meczu z podniesioną głową.
Co tu dużo pisać – Legio, liczymy na więcej, od wszystkich zawodników. W końcu reprezentujesz nas w Europie, więc trzymamy kciuki w środę. Barcelona, Real i Atletico już czekają w fazie grupowej. Do takiej rzeczywistości trzeba jednak dorosnąć, a póki co to lata świetlne. Dla Kamila Kieresia i jego zespołu natomiast niskie ukłony. Prostota i organizacja wygrały.