Powiedzieć, że Arjen Robben jest legendą Bayernu Monachium, to jak nie powiedzieć nic. Holender, przez dziesięć lat spędzonych w ekipie rekordowego mistrza Niemiec, przyczynił się do wielu sukcesów bawarskiego klubu i niezależnie od pojawiających się czasem perturbacji, jest i będzie jednym z ulubieńców kibiców z Monachium. 35-latek rozgrywa obecnie ostatni sezon w Bayernie i prawdopodobnie wróci do rodzinnej Holandii. Choć Robben grał w kilku klasowych klubach, w tym w Realu Madryt, to swoje prawdziwe miejsce znalazł dopiero w Bayernie.
Dziesięć lat to kawał czasu – szczególnie w sporcie. W ciągu zaledwie trzech lat Mario Götze przeniósł się z Dortmundu do Monachium i z powrotem, a w ciągu czterech – Robert Lewandowski przeistoczył się z piłkarza Lecha Poznań w króla strzelców niemieckiej Bundesligi.
Tak, dziesięć lat to sporo czasu. W dynamicznym, piłkarskim świecie, nikt nie może być pewny swego. Gwiazdy gasną w mgnieniu oka. Niektórzy wspinają się na szczyt, by szybko z niego spaść, inni zostają na świeczniku przez lata.
Dziesięć lat to także okres, jaki Arjen Robben spędził w Monachium. Holender zadebiutował w barwach Bayernu 29 sierpnia 2009 roku, w meczu z VfL Wolfsburg, podczas którego strzelił dwa gole, a Bawarczycy wygrali 3:0. Debiut-marzenie. W podobnym tonie malował się cały jego pobyt w Monachium, do którego przeniósł się z Realu Madryt za kwotę 25 milionów euro. Niezwykle ważne gole, ale też kluczowe pudła to domena holenderskiego zawodnika.
O Robbenie można mówić wiele. To piłkarz lubiany przez monachijskich kibiców, ale irytował ich prawdopodobnie tak samo często, jak zachwycał. Choć były reprezentant Holandii wiele razy był prowodyrem sukcesów Bayernu, to jednak często wypominano mu chwile, w których zawodził – a w ogólnym rozrachunku trochę ich było. W duecie z Francuzem, Franckiem Ribérym, stworzył znany w piłkarskiej Europie boiskowy duet „Robbery”, który dowodził bawarską ofensywą.
Holender wraz z Bayernem trzykrotnie brał udział w finale Ligi Mistrzów (2010, 2012, 2013). Monachijczycy zatriumfowali dopiero przy tym ostatnim podejściu, mierząc się na Wembley z Borussią Dortmund. Ówcześni podopieczni Juppa Heynckesa wygrali z ekipą z Westfalii 2:1, a Arjen Robben najpierw asystował przy trafieniu Mario Mandžukicia, a następnie strzelił zwycięskiego gola tuż przed końcowym gwizdkiem. To zapisało Holendra na zawsze na kartach historii monachijskiego klubu.
Skoro Arjen Robben jest klasowym piłkarzem, a co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości, to dlaczego nie powiodło mu się w Madrycie? Można pokusić się o stwierdzenie, że skrzydłowy znalazł się po prostu w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Nie tak dawno Robben zdradził kulisy swojego pożegnania z Realem. W rozmowie z telewizją Fox Sports pomocnik wyjawił, że transfer nie był jego wyborem – taką decyzję podjął zarząd hiszpańskiego klubu, który po transferach gwiazd (Ronaldo, Benzema, Kaká, Alonso) chcieli odzyskać choć część wydanych pieniędzy. Właśnie wtedy zapadła decyzja o sprzedaży Robbena. Holender czuł, że w ówczesnej formie jest w stanie pomóc zespołowi – ale klub nie chciał już korzystać z jego usług. Za kwotę 25 milionów euro piłkarz przeniósł się do Monachium. Choć w Madrycie grał solidnie, strzelił 13 goli i 14-krotnie asystował przy trafieniach kolegów, to najwidoczniej nie tego szukali włodarze Realu.
Choć w Madrycie Robben miałby szansę na większe sukcesy na europejskiej arenie, to jednak niesprawiedliwe byłoby mówienie, że transfer do Bayernu wyszedł mu na złe albo przeszkodził w rozwoju. Przeciwnie – to właśnie w Monachium holenderski pomocnik miał szansę stać się prawdziwą gwiazdą i kluczowym elementem składu.
W Bayernie bywało różnie. Robben ma na koncie takie pudła, jak niewykorzystany rzut karny w dogrywce finału Ligi Mistrzów z Chelsea (2012), co doprowadziło do przegranego przez Bayern konkursu rzutów karnych czy kiks z jedenastu metrów w ligowym meczu z Borussią Dortmund (2012), który pogrzebał nadzieje Bawarczyków na mistrzostwo Niemiec.
2012 nie był więc najlepszym rokiem dla Holendra. I to nie tylko pod względem sportowym, bo chyba każdy kibic Bayernu pamięta nieporozumienie między Robbenem a Ribérym – panowie nie mogli dogadać się, kto podejdzie do rzutu wolnego – które skończyło się bójką w szatni.
Wszystkie te grzechy zostały mu wybaczone, przynajmniej przez większość kibiców, gdy 25 maja 2013 roku pod osłoną nocy na londyńskim Wembley, w 89. minucie finałowego meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund, strzelił gola na 2:1 i tym samym zapewnił Bayernowi triumf w Lidze Mistrzów.
To zawsze smakuje lepiej, gdy w tak ważnym meczu pokonujesz rywala, ucierasz mu nosa i mścisz się za wszystkie cierpienia ostatnich lat. Robben sporo zyskał w oczach bawarskich kibiców, którzy do tej pory pamiętają tamtą noc.
Ale nie da się ukryć, że skrzydłowy Bayernu jest trudnym człowiekiem. Od lat ma opinię egoistycznego zawodnika, który niespecjalnie lubi podawać kolegom. Jest to nieco krzywdząca fama, bo ma na koncie 101 asyst (przy 305 rozegranych meczach). I choć czasem zdarzy mu się nie podać do lepiej ustawionego kolegi, to niech pierwszy rzuci kamieniem piłkarz, który nigdy nie połaszczył się na strzał z trudnej pozycji.
Jedno jest pewne – Arjen Robben umie zrobić różnicę na boisku. Trudny charakter na ogół nie przeszkadza mu w piłkarskim geniuszu, mimo iż ma swoje za uszami. Holender jest jednak nękany przez liczne kontuzje. Co naturalne w tym wieku, każda z nich pozostawia po sobie ślad, dlatego część kibiców chyba odetchnęła niejako z ulgą, gdy Mr Wembley ogłosił, że po sezonie rzeczywiście opuści Monachium. To pierwszy rok na drodze do długo wyczekiwanego odmłodzenia kadry. I choć Bayern ma na kim budować (w Monachium nadzieje pokłada się w zawodnikach takich, jak Kingsley Coman czy Serge Gnabry), to kibice jeszcze zatęsknią za zejściem na lewą nogę i strzałem, który w wielu kluczowych momentach zapewniał naprawdę ważne gole. Opuszczając Monachium, Robben może mieć poczucie spełnienia i pewność, że gdy dziesięć lat temu nie chciano zaufać mu w Madrycie, on w odpowiedzi wybrał najlepszy dla siebie kierunek.