Transfer Thibauta Courtois sprawia, że Keylor Navas prawdopodobnie będzie musiał pogodzić się z rolą rezerwowego bramkarza Realu Madryt w rozpoczynającym się sezonie. Portero rodem z Kostaryki wcale się tym nie załamuje. Wręcz przeciwnie – jak sam twierdzi chce pracować jeszcze ciężej i utrzymać miejsce w składzie. Od lat jest wzorem dla wielu swoich rodaków i nie chodzi tu tylko u jego piłkarskie umiejętności…
„Jestem bardzo wdzięczny Bogu za to, czego doświadczyłem. To coś wyjątkowego” — to pierwsze słowa, jakie wypowiedział Navas po ostatnim finale Ligi Mistrzów. Zdobywając ten tytuł po raz trzeci z rzędu, wraz ze swoimi kolegami zapisał się w historii futbolu. Powiedzieć, że bramkarz Realu Madryt nie ukrywa swoich przekonań religijnych, to jak nic nie powiedzieć. Na testy medyczne przed przeprowadzką do stolicy Hiszpanii przyjechał trzymając Biblię w ręku. Często zresztą odwołuje się do niej podczas udzielania wywiadów.
Od najmłodszych lat nie miał łatwego życia. Jego ojciec zostawił rodzinę samą i wyjechał do USA (dziś utrzymują dobry kontakt). Wychowywali go głównie dziadkowie ze strony matki, która wiele czasu spędzała poza domem, gdyż była nauczycielką. Babcia Elizabeth nauczyła małego Keylora pierwszych modlitw i wpoiła mu chrześcijańskie zasady moralne, które, jak sam mówi, bardzo pomogły mu w dalszym życiu i momentach słabości. Dziadek zaszczepił w nim miłość do futbolu i zapisał na treningi, na które jego wnuk musiał pokonywać odległość dziesięciu kilometrów. Imprezy, narkotyki, złe towarzystwo, konflikt między matką a ojcem, choroba kuzyna (chłoniak), który był bliski śmierci i inne problemy dotknęły go w okresie dorastania. Twierdzi, że modlitwa pomogła mu w krytycznych chwilach i nigdy nie przestanie wierzyć. Od tamtej pory codziennie czyta Biblię.
Swoja żonę poznał nie w nocnym klubie, ale podczas spotkania ewangelizacyjnego w kościele. Oboje starają się tam uczęszczać tak często, jak mogą i należą do jednego kół różańcowych. Andrea Salas, bo tak nazywa się żona bramkarza, porzuciła pracę modelki brylującej w erotycznych pismach, wyszła za Navasa i skupiła się na rodzinie. Obecnie pracuje w firmie projektującej strony internetowe. Zapewnia, że przed każdym meczem męża modlą się całą rodziną. W sprawach futbolowych Kostarykanin równie często zawierza się Bożej opatrzności. Przed rozpoczęciem każdego meczu wykonuje znak krzyża, klęka na linii bramkowej i odmawia modlitwę za zdrowie swoje i kolegów. Dopiero gdy skończy, daje znak sędziemu, że może rozpocząć spotkanie. To samo tyczy się drugiej połowy czy rzutów karnych. “Wymodlił” m.in. zwycięstwo nad Atlético w finale Ligi Mistrzów w Mediolanie. Po obronionych ,,jedenastkach” dźwiga rękę ku niebu i mówi: „Boże, dziękuję!”.
Wiem, że wielu ludzi mnie obraża, kiedy się modlę na murawie. Krzyczą, że Bóg nie istnieje, ale będę klękał na każdym stadionie, ponieważ nie wstydzę się swojej wiary” — mówił w jednym z wywiadów.
Kiedyś odniósł się także do ubóstwiania Cristiano Ronaldo: „Nie uważam, że powinno się kogoś nazywać Bogiem, tak jak Cristiano nazywa się Bogiem futbolu, ponieważ dla mnie Bóg jest tylko jeden. On jest najlepszym piłkarzem na świecie, ale boskie tytuły to jak dla mnie duża przesada”.
Navas nigdy się nie wywyższał, nie mówił że jest lepszy od innych. Cichy, skromny chłopak dorastał w kraju, gdzie trwa codzienna walka o lepsze jutro i zapewnienie sobie godziwych warunków życiowych. Lubi tańczyć i zawsze chciał nauczyć się gry na gitarze, ale nie miał pieniędzy by ją kupić. Mógł jedynie ją komuś ukraść, ale to byłby grzech, a katolickie wychowanie nie pozwalało mu takie występki. Piłka i Bóg były sensem jego życia. Wierzył i nadal wierzy, że wszystko można osiągnąć modlitwą, skromnością i pracą. Wiele jego wypowiedzi można spokojnie nazwać sentencjami, oprawić i powiesić nad łóżkiem. Oto jedna z nich: „Bardzo ważna jest umiejętność twardego stąpania po ziemi. Należy doceniać co się ma i pamiętać jak się to osiągnęło. Chcę cieszyć się dobrymi chwilami, a gdy przyjdą złe, z całych sił walczyć o ich pokonanie”. Już po świetnych występach na mistrzostwach świata w 2014 roku został bohaterem narodowym, a w 2017 nakręcono o nim film biograficzny, który można było obejrzeć także w hiszpańskich kinach.
Od początku musiał walczyć o swoje i przekonywać do siebie ludzi. W lokalnym klubie Deportivo Saprissa z początku powiedziano mu, że jest zbyt niski na bramkarza i nie ma tam czego szukać. Później jednak dano mu szansę i zdobył z drużyną sześciokrotnie mistrzostwo Kostaryki, a także zwyciężył w Pucharze CONCACAF. W 2010 roku przyszedł transfer do hiszpańskiego Albacete, gdzie przez rok również był wyróżniającym się zawodnikiem. Przejście do Levante było dla niego zderzeniem z Primera División. Przez dwa sezony musiał godzić się na rolę zmiennika Gustavo Munúi, ale w sezonie 2013/14 dostał prawdziwą szansę i ją wykorzystał. Była to nagroda za cierpliwość i wytężoną pracę. Stał się jednym z najlepszych golkiperów w lidze, a występy na mundialu przyniosły mu transfer do Realu Madryt, któremu, jak twierdzi, kibicuje od dziecka. Oczywiście to często puste frazesy wypowiadane przez nowych piłkarzy, aby przypodobać się kibicom. Jednak dlaczego nie wierzyć Keylorowi Navasowi?
W stolicy Hiszpanii przez pierwszy sezon również głównie zasiadał wśród rezerwowych. Na jego szczęście kończyła się era Ikera Casillasa i Kostarykanin już w kolejnym sezonie wskoczył na stałe miedzy słupki. Od tamtej pory nie schodzi poniżej określonego poziomu. Czasami zdarzają mu się błędy, ale wiele razy ratuje skórę kolegów z defensywy, a w Lidze Mistrzów bronił w trzech finałach z rzędu, co chyba mówi samo za siebie.
Co ciekawe, ma również zdolności…fryzjerskie. W 2016 roku, na przedsezonowym zgrupowaniu w Kanadzie, Navas strzygł kolegów z drużyny, którzy nie ukrywali zaskoczenia i zadowolenia z faktu, że ich bramkarz poradziłby sobie i w takiej profesji.
Nie jest konfliktowym człowiekiem, nie budzi negatywnych emocji, nie wywołuje afer i skandali. Założył własną organizację charytatywną, która pomaga potrzebującym dzieciom w Gwinei Bissau. Kiedy leczył kontuzje, wybrał się tam i grał z nimi w piłkę. Kostarykanin to idealny materiał na idola. Jest skromny, ale zna swoją wartość i nigdy się nie poddaje. Wierzy, że wszystko w życiu ma sens, a dobry Bóg prowadzi go po właściwej ścieżce.