
Ponoć najbardziej miarodajną ilustracją tego, że w Barcelonie dzieje się źle nie jest pierwsza drużyna, lecz jej rezerwy. Żeby jednak dokładniej przyjrzeć się problemowi, trzeba cofnąć się aż do 2007 roku.
Superbohaterowie
Wtedy to właśnie Barcelona B przeżywała najgorszy okres od 34 lat, którego apogeum osiągnęła, spadając do Tercera División. By ratować sytuację, Joan Laporta zatrudnił Josepa Guardiolę oraz Tito Vilanovę, lecz chyba nikt nie przypuszczał, że efekty ich pracy przyjdą tak szybko.
Zauważając, że większość zawodników nie jest w stanie rywalizować na czwartym poziomie rozgrywkowym pod względem fizycznym, stworzyli trzon zespołu z nieco bardziej doświadczonych graczy (takich jak Xavi Torres, Chico Flores czy Victor Vázquez), dla których wsparciem była utalentowana młodzież z La Masii. Oczywiście, już wtedy sprowadzani przez Guardiolę zawodnicy musieli być kompatybilni z jego filozofią gry. Co ważne, żaden z nich nie zagrzał miejsca w Barcelonie B dłużej niż przez dwa sezony. Profity tej futbolowej dwupolówki przyszły szybko, bo już po roku rezerwy wróciły do Segunda B (trzeci poziom rozgrywkowy), a później już prowadzeni przez Luisa Enrique do Segunda División. Wydawało, się że nic nie jest w stanie zachwiać równowagi w doskonale prosperującej kopalni talentów, jaką stała się La Masia…
Pełna stagnacja
Chcąc kontynuować idealny z ich punktu widzenia projekt, po odejściu Lucho, rezerwy Barcy przejął Eusebio Sacristan. Szkoleniowiec, który dziś jest niemalże uosobieniem marnotrawienia możliwości drzemiących w wychowankach.
Za jego czasów problemem stała się zmiana priorytetów drużyny. Choć nadal do zespołu rezerw trafiali kolejni juniorzy z papierami na grę na najwyższym poziomie, nie mogli w pełni rozwinąć skrzydeł. By osiągać jak najlepsze wyniki, Eusebio zamiast na najbardziej przyszłościowych piłkarzy stawiał na najbardziej doświadczonych, przez co skutecznie hamował rozwój tych pierwszych. A gdy już decydował się na bardziej radykalne kroki, nie potrafił ich nawet odpowiednio uargumentować – “zachowywali się jak nastolatkowie” – mówił swego czasu Sacristan odpowiednio o dzięwiętnasto i osiemnastolatku, których chwilę wcześniej odsunął od drużyny.Statystyka również jest jednoznaczna – z dwudziestu zawodników, których prowadził w Barcelonie B Eusebio, przebiło się na stałe do pierwszego składu tylko pięciu, z czego tylko dwóch wydaje się mieć w zespole jakąkolwiek przyszłość. Mowa oczywiście o Marcu Bartrze i Rafinhii Alcantarze – o ironio losu – ukształtowanych piłkarsko jeszcze przez Luisa Enrique. Jak widać z perspektywy czasu zorientowanie drużyny rezerw na osiąganie jak najlepszych wyników przyniosło Barcelonie więcej szkód niż korzyści.
Podobne błędy można wytknąć również Jordiemu Vinyalsowi, następcy Sacristana: nieudolne stosowanie rotacji, rzucanie zawodników po różnych pozycjach (Grimaldo i Patric byli próbowani już w trzech różnych rolach), opieranie gry na indywidualnościach albo zwykłym przypadku, a w końcu też kompletny brak autorytetu. Dowodem tego ostatniego może być chociażby początkowe “odstrzelenie” Sergiego Sampera z pierwszej jedenastki i natychmiastowe przywrócenie go pod naporem krytyki ze strony kibiców oraz prasy.
Stracone pokolenie?
o wszystko może doprowadzić do sytuacji, w której wielu naprawdę utalentowanych młodych zawodników po prostu się zmarnuje, bo nikt nie będzie umiał poprowadzić ich karier w kluczowym dla nich momencie. Zresztą, jak pokazuje obecny sezon, problem powstały w La Masii jest znacznie głębszy niż mogłoby się wydawać. Wystarczy chociażby spojrzeć na wyniki Juvenilu A z bieżącej temporady – juniorzy zakończyli ją na czwartym miejscu, ze stratą 18 (sic!) punktów do zwycięskiego Espanyolu, a w efekcie nie dostali się do młodzieżowych rozgrywek o Puchar Króla. Pod tym względem jest to ich najgorszy wynik od niemal trzech dekad. Wcześniej Barcelona mogła się chwalić osiągnięciami juniorów w tej kategorii.
Dziś nie wiadomo też jak potoczą się losy większości członków obecnego Juvenilu. O awansie do rezerw może myśleć tylko sześciu zawodników (Enguene, Tarín, Palencia, Ros, Padilla i Cantalapierda), choć ostatecznie pewnie i tak nie wszyscy trafią do drugiego teamu. Kilku innych z kolei może po prostu odejść z drużyny (już potwierdzili to Moha oraz Arellano), a większością po prostu nikt się nie interesuje i nie wiadomo, co właściwie się z nimi stanie.
Problemem La Masii jest również to jakich zawodników ostatnio się w niej szkoli. Jak wiadomo w taktyce Barcelony najważniejszą rolę powinni odgrywać środkowi pomocnicy, ale tak na dobrą sprawę nie ma teraz jakiegokolwiek kandydata, który gwarantowałby odpowiednią jakość. Dlaczego dzieje się tak, że wpajając juniorom barcelońskie idee futbolu, ostatecznie największymi talentami z niej wychodzącymi stają się nie rozgrywający, lecz skrzydłowi? Zresztą nawet oni bardzo odbiegają charakterem od tego, jakich piłkarzy potrzebuje pierwsza drużyna. Gerard Deulofeu, Munir El Haddadi, Alen Halilović czy Adama Traoré to w gruncie rzeczy indywidualiści, świetnie dryblujący, ale najlepiej czujący się w grze z kontry, a nie ataku pozycyjnym, w którym radzą sobie bardzo przeciętnie.
To pokazuje także, jak bardzo Barcelona B na boisku nie tworzy jedności – każdy zawodnik dąży do maksymalnego wypromowania siebie, jednocześnie ignorując potrzeby drużyny. Katalońskie media od pewnego czasu spekulują, iż nie obchodzi ich nawet kwestia utrzymania zespołu rezerw w Segunda División, ponieważ mają świadomość tego, że w przyszłym sezonie znajdzie się wielu chętnych do ich zatrudnienia klubów z wyższych poziomów rozgrywkowych. Może jest to spowodowane tym, że coraz więcej juniorów Barcy to zawodnicy pochodzący z różnych stron świata, którzy nie identyfikują się z Katalonią oraz samym klubem? Wartości już nie są w La Masii tak ważne jak dawniej. “Kiedyś marzeniem wychowanków było odniesienie sukcesu w macierzystym zespole, teraz bardziej zależy im na zrobieniu wielkich karier gdziekolwiek”.
Z drugiej strony jednak, w młodzieżowym sztabie szkoleniowym pojawiają się głosy, jakoby w razie relegacji rezerw Barcelony do trzeciej ligi żaden z jej zawodników nie otrzyma zgody na transfer. Mówił o tym chociażby Jordi Roura jakiś czas temu: “Jeżeli spadniemy, każdy zawodnik znajdujący się obecnie w składzie będzie zobligowany do pozostania w drużynie i grania w Segunda B”. Klubowi decydenci powinni jednak wziąć sobie do serca powiedzenie, iż “z niewolnika nie ma pracownika”.Cena ignorancji
Obraz szkółki Barcelony znacznie się zmienił w ostatnich latach. Można powiedzieć, że obecnie bardziej przypomina ona korporację traktującą wychowanków jak produkty, a nie jak członków rodziny. O problemie bardzo trafnie mówił Andre Onana, komentując swoje przenosiny do Ajaksu: “Byłem tutaj przez wiele lat. Widziałem rzeczy, których w teorii nie powinienem był zobaczyć. Wiele się spodziewałem po Barcelonie, ale oni nie zrobili nic, by mnie zatrzymać. Wierzyłem w ten klub, zawsze byłem tutaj doceniany, ale jak się okazało były to wyłącznie słowa. Zawsze mówili «liczymy na Ciebie», a później nic”.
Zarząd jednak od dawna przymyka oko na to, co dzieje się w sekcjach młodzieżowych. Przez ostatnie lata patrzono bowiem na La Masię przez pryzmat wyników, a nie dobra wychowanków, co stopniowo doprowadza obie strony do zguby. I nawet, gdy już rezultatów w Barcelonie B brakuje, władze reagują jedynie w sytuacjach awaryjnych, kiedy niezadowolenie opinii publicznej sięga zenitu. Zamiast interweniować, opracowując nową koncepcję szkolenia, zatrudniając kompetentny personel, ciągle gra się na czas. Jest to kolejny dowód na to, iż motto “més que un club” to dziś nic więcej niż pusty slogan.