Sobota, pierwszy lutego 2014 roku, Camp Nou. FC Barcelona, zmierzająca, jak się wydaje, po piąty tytuł ligowy na przestrzeni sześciu lat, sensacyjnie traci trzy punkty w meczu z Valencią. Przegrywa zasłużenie, dając przede wszystkim żałosny pokaz nieudolnej gry w obronie. Jednego z trzech goli, jakie Barca dała sobie tego wieczora wcisnąć, strzelił głową najniższy na boisku Pablo Piatti.
Skrzydłowy Valencii, podobnie jak dziesiątki innych niskich i nad wyraz utalentowanych młodzików, w początkowych etapach swojej kariery nazywany był „nowym Messim”. W momencie strzału na krótką chwilę rzeczywiście można było ulec temu złudzeniu. Kuriozalny gol Piattiego niewiele bowiem różnił się od trafienia Messiego ustalającego wynik zwycięskiego finału Ligi Mistrzów z 2009 roku. Wtedy był to moment podsumowujący pierwszy sezon Pepa Guardioli w roli trenera Barcy. Dziś wszyscy zastanawiają się, ile zostało z tamtej wielkiej drużyny.
„Wydawało nam się, że mecz skończył się po 30 minutach. (…) Próbowaliśmy, ale brakowało nam pomysłów”. Słowa Taty Martino z pomeczowej konferencji brzmią dramatycznie. Mimo wszystko nikt o nich nie mówi, zapadła niezręczna cisza. Trener Barcy równie dobrze mogłyby powiedzieć: „Nie mam pojęcia, co tu robię” – przekaz jest ten sam, jedynie forma krótsza. Trzeba jednak przyznać, że pierwsze pół godziny meczu, o których wspomniał Argentyńczyk, wyglądało naprawdę świetnie. Barcelona grała bardzo płynnie, pokazywała dokładnie ten styl, za który kilka lat temu ją pokochano. Co się stało później? Kryzys? Zlekceważenie rozsypanej Valencii? Nadmierna upartość w dążeniu do gola Messiego? A może powolny koniec generacji? Wszystko po trochu?
Przeanalizujmy ostatnie lata w katalońskim klubie. Linia grubsza, wznosząca, pokazuje zdobywane punkty ligowe od początku kadencji Pepa Guardioli do dziś, kolejka po kolejce. Tam, gdzie wzrasta najszybciej, Barcelona kompletowała punkty seryjnie. Każda pozioma kreska oznacza straty. Gwiazdki pokazują oczywiście zwycięstwo na koniec ligi.

Wykres pokazujący dokonania Barcelony od momentu przybycia Pepa Guardioli
Cieńsza, zróżnicowana linia jest wskaźnikiem określającym szanse na tytuł. Sporządziłem ją zakładając, że do wygrania ligi wystarczy 95 punktów – średnio 2,5 na mecz. Krótko mówiąc: linia wznosząca pokazuje planowe zmierzanie do celu, a tendencja spadkowa oznacza stopniowe oddalanie się od mistrzostwa. Warto na chwilę zatrzymać się nad tym obrazkiem i wyciągnąć własne wnioski. Od siebie dodam jedynie, że czerwona kropka za kadencji Tito Vilanovy pokazuje dzień, w którym klub ogłosił nawrót choroby nowotworowej trenera.
Statystyki Taty Martino można interpretować na mnóstwo sposobów. Winą za ostatnie niepowodzenia łatwo obarczyć nieunikniony kryzys styczniowo-lutowy, który towarzyszy Barcelonie co roku. Każda drużyna musi na przestrzeni całego sezonu zaliczyć słabszy okres, należy jedynie ograniczyć jego zasięg i zaplanować go w najmniej szkodliwym czasie. Ostatnia wygrana z Sevillą niech nie rozmyje tego obrazu – gra Dumy Katalonii była bardzo przeciętna i mecz mógł się zakończyć zupełnie innym wynikiem. Czy jednak w tym rzecz? Czy niepowodzenia spowodowane są jedynie słabszą dyspozycją piłkarzy?
Istnieje wiele powodów, by w tej chwili skierować reflektory na Leo Messiego. Nie pomyli się ten, który stwierdzi, że Argentyńczyk jest najlepszym piłkarzem na świecie, być może nawet w historii. Trudno będzie też jednak dyskutować z kimś innym, mającym w zanadrzu statystyki. Przed 22. kolejką, Argentyńczyk nie strzelił gola w lidze od września. Z Valencią odblokował się niczym Lewandowski z San Marino. Jeszcze w niedzielę Madridistas chełpili się liczbami, porównując osiągnięcia Bale’a z dotychczasowymi dokonaniami Leo (gwiazdor Realu – w 15 meczach 9 goli i 8 asyst, zaś Messi: 15 meczów, 9 goli, „tylko” 6 asyst). Nie to jest jednak zarzutem. Przeszkadzać kibicom Barcelony muszą natomiast sygnały, że takie statystyki samego Messiego naprawdę obchodzą. Ciążą mu. Odkąd wrócił na boisko, z pięciu spotkań ligowych Barca komplet punktów wywiozła jedynie dwa razy. Kto wie, jak potoczyłyby się losy meczu z Valencią, gdyby Argentyńczyk kilkukrotnie podał znajdującemu się na czyściutkiej pozycji partnerowi, zamiast próbować kolejnych strzałów na zamurowaną obrońcami bramkę rywali. Dziś Leo coraz częściej przypomina dzieciaka, który na całym podwórku jako jedyny dostał od rodziców piłkę. Każdy wiedział, że trzeba mu podawać, bo jeśli się obrazi, to można iść do domu — weźmie ją pod pachę i wtedy „pograne”. Taki gość zazwyczaj był gruby i nikt go nie lubił. To, co genialny Argentyńczyk zawsze robił naturalnie, teraz nawet nie jest brane pod uwagę – w grze nie ma luzu, Messi uważany jest za jedynego napastnika w drużynie i cały ciężar strzelania goli, gdy jest na boisku, ma spoczywać na jego barkach. Rzecz w tym, że taki układ najlepiej sprawdzał się, gdy nie był wymogiem, a tylko możliwością.
Wszystko sprowadza się do polityki transferowej klubu i nieudolnej pracy zarządu, z dyrektorem sportowym Andonim Zubizarretą na czele. Prośby Taty Martino o sprowadzenie klasycznej dziewiątki, lamenty kibiców o dobrego obrońcę były kwitowane radosnymi nowinami o „transferach” Puyola i Afellaya. Rzeczywistość nie jest jednak kolorowa, a czasy dominacji Puyola należy już, mimo całej sympatii i ogromnego szacunku, uznać za minione. Dobrze widać to na poniższym obrazku, gdzie porównałem kolejne sezony pod kątem minut spędzonych na boisku przez kapitana Barcy, zestawiając je ze średnią traconych goli na mecz.

Zestawienie minut na murawie Carlesa Puyola ze średnią traconych goli na mecz
FC Barcelona nie kupiła obrońcy od 2010 roku. Na zmiany się nie zapowiada, bo przyjście Josepa Marii Bartomeu w miejsce dotychczasowego prezydenta, Sandro Rosella, jest równie przełomowe, co wprowadzenie Wawrzyniaka za Boenischa. Jedyną nadzieją kibiców Barcy w tej materii są przedterminowe wybory latem.
Jak wygląda w tej chwili sezon Barcelony? Nieźle, ale na pewno nie rewelacyjnie. Znakomita gra rywali sprawia, że nawet na bardzo dobre statystyki kibice Dumy Katalonii patrzą sceptycznie. Światełkiem w tunelu może być niedzielny mecz z Sevillą. Może, ale nie musi. Znacie teorię wszechświatów paralelnych? Otóż fizyka dopuszcza myśl, według której równolegle do naszej rzeczywistości istnieje nieskończenie wiele innych światów. Każdy z nich różni się od siebie niewielkimi szczegółami, uwzględniając nawet najbardziej absurdalne zdarzenia. Otóż w 30. minucie meczu na Ramón Sánchez Pizjuán łatwiej mi było sobie wyobrazić świat, w którym jestem z Audrey Tautou niż rzeczywistość, w której Barcelona zdobywa przeciw Sevilli komplet punktów. (Niestety?) okazało się, że żyjemy w tym drugim uniwersum, a masa zbiegów okoliczności — błędnych decyzji sędziów i rażącej nieskuteczności gospodarzy — sprawiła, że Blaugrana znów jest liderem La Liga.
Poprzeczka jest już zawieszona na tyle wysoko, że poziom, który kilka lat wcześniej pozwoliłby na spokojne obserwowanie rywali ze szczytu tabeli, dziś może nie wystarczyć nawet na drugie miejsce. Należy mimo wszystko zaznaczyć, że rok temu o tej porze Barca Tito miała o pięć punktów więcej. Oto, jak dokonania Taty Martino wyglądają na tle poprzednich sezonów.

Osiągnięcia Gerardo Martino względem poprzednich sezonów
Oś pionowa to punkty, natomiast na poziomej zaznaczone są kolejne rundy ligowe. Widać wyraźnie, że po znakomitym starcie, ostatnie wyniki Barcelony powoli oddaliły zespół od kursu obranego na mistrzostwo. Dość powiedzieć, że spośród wszystkich czterech ostatnich mistrzowskich sezonów, Barca ani razu nie miała tak małej liczby punktów na tym etapie rozgrywek. Spójrzmy jeszcze na porównanie z najbliższymi rywalami.

Atletico, Barcelona i Real od początku rozgrywek
Po wpadce Atletico zabawa zaczyna się od nowa. Rywalizacja o mistrzostwo będzie niezwykle trudna. I wcale nie chodzi mi tu jedynie o zespół Królewskich. Powszechnie lekceważy się Rojiblancos mówiąc, że prędzej czy później odpadną z poważnej walki o tytuł. Wcale nie musi się tak stać. Oto porównanie dokonań Atleti z ubiegłego i bieżącego sezonu.

Dokonania ekipy Diego Simeone w sezonie poprzednim oraz obecnym
Obrazek pokazuje, że symboliczna przemiana z chłopców do bicia w prawdziwych mężczyzn już być może się dokonała. Jeśli Rojiblancos nie zaczną seryjnie gubić punktów w ciągu najbliższych tygodni, to biorąc pod uwagę charakter tej ekipy nie wierzę, by pod koniec sezonu coś mogło ich powstrzymać. Egzaminem dojrzałości jest najbliższy miesiąc. W ostatnich meczach ekipy Diego Simeone widać było ociężałość, dołek fizyczny. Wynik pucharowych derbów stolicy i ostatni mecz z Almerią obnażyły chwilową słabość. Atleti, podobnie jak Barca, łapie wielki łyk powietrza przed finiszem. Pytanie brzmi: kto szybciej zacznie sprint? No i czy Real, mający, jak się wydaje, najgorsze za sobą, spuchnie za jakiś czas? Na odpowiedzi długo nie trzeba będzie czekać. Po morderczym lutym Atletico będzie musiało zmierzyć się z drużyną Królewskich. Tabela po trzech najbliższych kolejkach sporo nam powie. Przed ekipą Diego Simeone wciąż stoi niezwykła szansa na dokonanie rzeczy wielkiej, do niedawna wręcz uważanej za niemożliwą.
Jak w takiej sytuacji odnajduje się FC Barcelona? Nadal wszystko jest w rękach piłkarzy Dumy Katalonii. Przed Barcą wciąż są mecze z zespołami z Madrytu, oba będą spotkaniami o „sześć punktów”. Teoretycznie w wyścigu o mistrzostwo Blaugranę na pozycji faworyta wyprzedza Real Madryt, bowiem to na Santiago Bernabeu odbędzie się najbliższe Gran Derbi. Atletico i Real za miesiąc również rozegrają wewnętrzne derby (plus dla Atletico – na Vicente Calderon), po tym meczu będziemy o wiele mądrzejsi.
„Jeżeli nic się nie zmieni, to w tym sezonie trzeba będzie zdobyć ponad 100 punktów, by wygrać ligę” — mówił trzy tygodnie temu Tata Martino. Dziś wiemy już, że to bzdura. Żeby przekroczyć magiczną barierę stu oczek, każdy z trzech zespołów musiałby wygrać wszystkie mecze do końca sezonu. Przed nami Gran Derbi na Santiago Bernabeu, mecz Barcy z Atletico w ostatniej ligowej kolejce, derby Madrytu na Vicente Calderon. Zostało 15 kolejek. Eksperci z firm bukmacherskich skreślają ekipę Diego Simeone — za złotówkę postawioną na ostateczne zwycięstwo Atleti można w tej chwili dostać 6,50 zł. Stawki na Real i Barcelonę znacznie zmieniły się po ostatniej rundzie – tydzień temu wynosiły kolejno 2,10 i 2,25. Dziś za każdą złotówkę postawioną na Real można dostać 2,40 zł, podczas gdy za zwycięstwo Barcy otrzyma się 1,91 zł.
AUTOR TEKSTU ORAZ INFOGRAFIK: MATEUSZ PROKOWSKI
Obserwuj autora na Twitterze
Fotografia w głównej grafice: lavanguardia.com