Mieli być najsilniejsi w historii klubu, wykorzystać problemy Realu i Barcelony i na dobre rozdzielić hiszpański duopol. A tymczasem rozczarowują – właśnie ponieśli porażkę z outsiderem, a swoje zwycięstwa bardziej zawdzięczają szczęściu niż dobrej grze. Dlaczego Atlético Madryt nie przypomina zespołu, który niespełna pół roku temu zasłużenie sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii?
Dla Atlético to było zupełnie inne lato niż to poprzedzone zdobyciem mistrzostwa z 2014 roku. Efektem ubocznym tamtego sukcesu był exodus kluczowych zawodników (David Villi, Diego Costy, Thibaut Courtois), po którym nikt nie widział już Rojiblancos w gronie faworytów ligi. Osłabiony zespół zakończył rozgrywki ze stratą aż 16 punktów do pierwszej Barcelony.
Tego lata sytuacja była zupełnie inna. Wszystko wskazywało na to, że zdobycie mistrzostwa nie było tym razem jednorazowym wyskokiem, a sukcesem, na którym można budować. Na tle przeżywającej zapaść Barcelony, mającego za sobą kolejne oszczędne lato Realu i wciąż nie do końca branej na poważnie Sevilli (czy słusznie?), wielu uważało Atlético za głównego faworyta LaLigi. Wrażenie to potęgowały transfery Antoine’a Griezmanna, Rodrigo De Paula i margines na poprawę – choćby u Geoffrey’a Kondogbii, a przede wszystkim u Joao Felixa.
– W 2014 było nam ciężko, bo odeszło od nas wielu piłkarzy. Teraz po zdobyciu mistrzostwa większość została, a udało nam się jeszcze wzmocnić. Jesteśmy tym podekscytowani, ale nie zmieniamy swojej filozofii, będziemy podążać tą samą ścieżką co zawsze – mówił przed inauguracją sezonu Diego Simeone.
Agresja zostaje w szatni
Po sześciu tygodniach widać, że Atlético ze swojej utartej ścieżki zboczyło. Wyjazdowa porażka z ostatnim w tabeli Deportivo Alavés (0-1) uwypukliła kłopoty drużyny Simeone, które wcześniej udało się przypudrować instynktem Luisa Suareza i szczęściem w ostatnich minutach meczów z Villarrealem, Espanyolem i Getafe. Na terenie outsidera Atlético przegrywało już po czterech minutach, a swój pierwszy celny strzał oddało po ponad godzinie gry, i była to jedyna taka próba w całym spotkaniu.
Na pierwszy rzut oka słowa takie jak “kłopoty” czy “kryzys” brzmią dziwnie w odniesieniu do zespołu, który poniósł jedną porażkę na osiem rozegranych spotkań, a do prowadzącego w ligowej tabeli Realu traci zaledwie trzy punkty. W przypadku Atlético niepokojące nie są jednak wyniki, a styl gry zespołu. Zbliża się koniec września, a mistrz Hiszpanii wciąż nie ma na swoim koncie meczu, który kontrolowałby od początku do końca.
Wśród problemów na pierwszy plan wysuwa się nastawienie na początkach meczów. Już w czterech ligowych spotkaniach drużyna Simeone traciła bramkę jako pierwsza. – Nie wiemy czy słabe początki to kwestia nastawienia psychicznego czy przygotowania do gry… Myślę, że bardziej to pierwsze, bo przecież drużyna jest prawie ta sama, co w zeszłym sezonie. Nie może być tak, że rozgrywamy dwie zupełnie inne połowy – mówił Mario Hermoso po szczęśliwej wygranej nad Getafe.
Tydzień później okazało się, że może być jeszcze gorzej – w Vitorii nie pomogła nawet rozmowa w szatni, a w drugiej połowie chaos w grze Rojiblancos był jeszcze większy niż w pierwszej.
Presja rozumiana inaczej
Czy Atlético to drużyna, której DNA ogranicza się do atakowania w roli czarnego konia? Czy aż tak bardzo nie sprzyja jej rola faworyta, jaką wielu ekspertów przypisało jej przed startem sezonu? Takie pytania można postawić już nie pierwszy raz. W poprzednim sezonie Atlético wygrywało, dopóki miało nieznaczną przewagę nad resztą stawki, a dziennikarze i kibice przekonywali, że drużyna Simeone w końcu musi osłabnąć.
Na Metropolitano kombinacja słów “mistrzostwo” i “faworyt” nikomu nie przechodziła przez gardło. Na pytania o tytuł, zgodnie z filozofią cholismo, zawsze padała odpowiedź o podejściu “partido a partido”. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy Rojiblancos zbudowali 10-punktową przewagę nad drugim Realem i mieli do rozegrania o jeden mecz więcej. Względny komfort, rola faworyta i konieczność uciekania przed resztą stawki nagle zaczęły uwierać. W marcu przewaga całkowicie stopniała, a Atlético wróciło do odpowiedniego poziomu koncentracji i determinacji dopiero wtedy, gdy poczuło na swoich plecach gorący oddech Realu i Barcelony.
W majowym artykule “The Athletic” jedna z osób będących blisko szatni Atlético zdradziła kulisy tamtego okresu. – To wydaje się nieprawdopodobne, ale ta szatnia naprawdę jest pod tym względem inna. Kiedy mieli dużą przewagę, nie mogli się wyluzować, ale gdy różnice zmalały, to było dla nich prawie jak wyzwolenie. Ludzie dookoła zaczęli mówić, że to Barca lub Real wygrają ligę, więc Atlético znów mogło złapać luz, tak jak na początku sezonu. To szatnia, które źle znosi presję. W wypowiedziach piłkarze podkreślali, że nie są faworytami, że zostało jeszcze wiele spotkań, że nawet te 13 punktów to nie jest tak dużo. Dla nich to był sposób na uspokojenie samych siebie – podkreśla źródło amerykańskiego serwisu.
Być może teraz, gdy presja przejdzie na mający za sobą piorunujący początek sezonu Real, Atlético wróci do swojej strefy komfortu – roli zespołu, który za wszelką cenę chce utrzeć nosa większym i silniejszym. By tak się stało, Simeone musi jednak potwierdzić to, co pokazał już w zeszłym sezonie: że jako trener wciąż potrafi się rozwijać.
Trudna przesiadka do Ferrari
Częściową winą za nieudany początek Cholo obarcza kontuzje, wrześniową przerwę na mecze reprezentacji i inne niezależne od niego okoliczności. I częściowo ma rację – problemy ze zdrowiem nie oszczędziły Koke, Thomasa Lemara i Joao Felixa, treningi z klubem później rozpoczął Luis Suárez, w trakcie wdrażania się w zespół jest Antoine Griezmann, który po powrocie na Metropolitano wciąż nie oddał nawet celnego strzału. Obniżka jakości nie dotyczy jednak tylko nowych nabytków i kontuzjowanych. Dalecy od poziomu z zeszłego sezonu są Marcos Llorente, Yannick Carrasco, Kieran Trippier czy Stefan Savić, który w Vitorii nie nadążył z kryciem przy golu Victora Laguardii.
A skoro przeciętnie gra cały zespół, to w Hiszpanii wskazuje się palcami przede wszystkim na Simeone. – Jest na stanowisku od dziesięciu lat i co roku ma lepszy skład, dlatego trzeba wymagać od niego więcej. W tym roku dostał do dyspozycji Ferrari i musi nauczyć się dobrze go prowadzić – obrazowo stwierdza w wywiadzie z dziennikiem MARCA wnuczek Vicente Calderona, Gonzalo.
Sam Argentyńczyk przyznaje, że jego zespół nie może bazować tylko na pomysłach z zeszłego sezonu, by znów skutecznie walczyć o mistrzostwo. – Rywale dobrze nas znają i grają tak, by odpowiadać na nasze zalety. Nasza gra cały czas musi ewoluować i się zmieniać – podkreśla Cholo.
Problem w tym, że konieczność dokonywania zmian Simeone wziął sobie do serca zbyt głęboko. Przed każdym z czterech ostatnich spotkań (Alavés, Getafe, Athletic, FC Porto) Argentyńczyk dokonywał od czterech do sześciu zmian w wyjściowym składzie. W każdym z tych meczów rotował też ustawieniem – znacznie częściej niż w poprzednim sezonie przechodził z wariantu 3-5-2 na 4-4-2 lub 4-2-3-1. W efekcie Llorente zdążył w ośmiu spotkaniach wystąpić już na trzech różnych pozycjach, a do zmiennych roli na boisku musieli się przystosowywać także Kondogbia czy Ángel Correa.
Apogeum tego szaleństwa były roszady w spotkaniu z Alavés. Gdy po godzinie gry Simeone zobaczył, że nic nie funkcjonuje tak jak powinno, zmienił ustawienie i wprowadził na boisko pięciu nowych piłkarzy. Atlético w dziwnej formacji 4-2-4 tylko pogrążyło się w chaosie i mimo miażdżącej przewagi w posiadaniu piłki nie stwarzało sobie okazji do zdobycia bramki.
71% – #AtleticoMadrid have had 71% of possession vs @alaveseng, their highest tally in a defeat for a single #LaLiga game in Simeone era; overall, the second one away from home after Getafe in March 2021 (72,9%). Sterile#AlavésAtleti pic.twitter.com/3JC1g9Tk3z
— OptaJose (@OptaJose) September 25, 2021
Nie można wykluczyć, że Simeone wcale nie panikuje, a poświęca początkową fazę sezonu na testowanie różnych wariantów. Nawet jeśli tak jest, to przekonamy się o tym wkrótce, bo “okres ochronny” powoli się kończy – faza grupowa Ligi Mistrzów wkroczy w decydującą fazę, a przy regularnym punktowaniu Realu, Sevilli czy Realu Sociedad ligowi rywale mogą odjechać na dobre. Wiele odpowiedzi na pytania dotyczące formy Atlético poznamy już w tym tygodniu, w którym na przestrzeni pięciu dni Rojiblancos zmierzą się na wyjeździe z Milanem i podejmą u siebie Barcelonę.
– Ludzie mówią, że można znudzić się wygrywaniem. To nieprawda. Każdy chce zwyciężać, wznosić trofea, ale żeby tak się stało, to trzeba włożyć najpierw mnóstwo pracy. Przygotowanie, trening, nastawienie – to są podstawowe elementy, na których buduje się sukces. Na razie ich nie pokazujemy, ale wiem, że w szatni każdy chce to zmienić. I jestem pewien, że tak będzie – zaznacza Hermoso.
Skoro nie udało się odpowiednio zarządzić rolą faworyta, być może Atlético okaże się skuteczniejsze w zarządzaniu kryzysem. I nie byłoby w tym nic dziwnego – w sztuce cierpienia Simeone i spółka wciąż nie mają sobie równych.