
Jeśli grasz jako napastnik i w piętnastu spotkaniach czterokrotnie trafiasz do siatki, żaden ekspert nie podpisze się pod twoim fenomenem. Ale kiedy wszystkie cztery uderzenia zadasz przeciwnikowi w jednym meczu, stając się najmłodszym pokerzystą w La Liga od ośmiu dekad, nawet cięty krytyk spostrzeże okazję, by przyklasnąć wyczynowi.
A może jednokrotnemu wyskokowi? Bo póki co Santi Mina w niedługiej karierze częściej miał pod górkę. To raz starsi traktowali go taranem, to znów wchodził w pole karne na ugiętych kolanach. Ogólnie nie starczało doświadczenia i boiskowego cwaniactwa, na czym wciąż cierpi dorobek młodziana. A kiedy do Celty przyszedł Toto Berizzo zabrakło i przychylności szkoleniowca. W końcu nadeszła jego chwila: przed dwoma tygodniami Celestes rozbili Rayo na Estadio Balaídos 6:1. Bez wkładu Santiego, 2:1 nad Madrytczykami tak imponującym wynikiem już by nie było.
Tata go nie ogląda
Santiago Mina Lorenzo urodził się w Vigo 7 grudnia 1995 roku. W chwili dobijania Franjirrojos miał 19 lat i 125 dni. Jeden z popularnych hiszpańskich statystyków dokopał się informacji z odległej przeszłości i stworzył ranking najmłodszych pokerzystów w historii La Liga. Wyszło na to, że bohater spotkania z Rayo usytuował się tuż za podium klasyfikacji. Z mniejszą liczbą przeżytych dni podobnego wzlotu doświadczyli José Iraragorri (17 lat, 344 dni), Pablo Pombo (18, 200) i Jaime Lazcano (19, 42). Żadnego z nich nie może pamiętać ojciec napastnika Celestes, pan… Santiago Mina.
Señor Mina Vallespín również był piłkarzem – obrońcą. Było mu dane przybrać koszulkę Barcelony w jednym meczu towarzyskim, ale przygodę z Dumą Katalonii przerwała służba w wojsku. Na początku lat 80. trafił do Celty, ale nie wykorzystał tam swojego potencjału. Przez trzy sezony uzbierał raptem 22 spotkania dla Błękitnych. Nieszczęścia go nie omijały – długowłosemu stoperowi drogę zabarykadowały kontuzje. Czy podobny los ominie jego syna?
Ten na razie ma nieźle, odpukać. Señor Mina zapewne raduje się z postępów młodziana, choć nie ma w zwyczaju obserwować ich z wysokości trybun. Zaraz po historycznym wyczynie Santiago juniora, dziennikarze przypomnieli sobie o ojcu. Jakież było zaskoczenie, kiedy starszy z rodu Minów wyznał im, że… o wzlotach pociechy dowiaduje się z komputera (w domyśle z Internetu). Pasywność taty Santi odbiera ze zdumiewającą naturalnością. „O wyniku ojciec dowiedział się z komputera. Z tego, co pamiętam, był ze mną na boisku ze 3-4 razy, kiedy byłem małym chłopcem. Myślę, że nawet nie wie jak gram, bo nie zawsze ogląda skróty meczów” – przyznał po manicie nad Rayo.
Bierność starszego z Santiagów także usprawiedliwia młodszy z imienników. „Wytłumaczył mi, że sam nie przepadał, kiedy dziadkowie bywali na jego spotkaniach. Tata chodzi mnie oglądać tak często, że moi koledzy z drużyny, z którymi występuje w jednej ekipie do wielu lat, nie kojarzą go.” – podsumowuje z humorem.
Smakosz jogurtów
Poza boiskiem Santi Mina jest zwyczajnym chłopakiem. Świeżo po liceum, w jego lodówce zabraknąć nie może budyniu i jogurtów. Lubi grupę Gente de Zona, jak ubrania Ralpha Laurena i Tommy’ego Hilfigera. W szatni trzyma się z rówieśnikami ocierającymi się o pierwszy zespół z Vigo: z Davidem Goldarem i Rubénem Blanco. Gdyby nie futbol, marzył o pilnowaniu ładu, jako policjant. O mundurze już zapomniał i jako że przebił się do dorosłej piłki za mentora uważa Cristiano Ronaldo. Lista autorytetów Santiego nie ogranicza się jedynie do futbolistów, równie honorową pozycję w hierarchii autorytetów przypisuje Nelsonowi Mandeli.
Ani CR7, ani Mandela nie wywarli jednak takiego wpływu na siódemkę Celty, jak Luis Enrique. To za ery Lucho zespół z Miasta Oliwnego wrócił do życia po dziesięciu latach posuchy, a młody napastnik nie obawiał się o plac na boisku. Nie gwarantował worka bramek, niemniej pozycją Miny w klubie LE lokował kapitał na przyszłość Celestes. O wyciągniętej perełce obecny szkoleniowiec Barcelony mówi krótko: diament na każdą pozycję w ataku. Pochwały byłego szkoleniowca nie przechodzą obok Santiego. „Zawsze był mi bardzo bliskim trenerem, który martwił się o mnie. Dzięki niemu nadal jestem tu, gdzie jestem. Zaufanie, jakim mnie obdarzył jest dla mnie bardzo ważne. Włączając w to trudne okresy, kiedy otrzymywałem minuty na murawie.” – schlebiał bez końca.
Przepustkę z Celty B Santi Mina wywalczył jeszcze za czasów Paco Herrery. Wkrótce posadę objął Abel Resino i tylko kolejna błyskawiczna zmiana trenera uchroniła Santiego przed powrotem na zaplecze. Nowy sternik, Luis Enrique już na obozie przygotowawczym miał do usług ówczesnego króla strzelców Segunda División, Chalresa. W przeciwieństwie jednak do Resino, uważniej spoglądał na młodziana z Galicji. W pierwszych momentach rozgrywek 2012/13 jeszcze zwyciężał argument transferu i sumy wydanej na Brazylijczyka. Pora Santiego przyszła już w czwartej kolejce, z Athletikiem w Bilbao. Wystarczyło 19 ostatnich minut i Santi opuścił San Mamés, jako najmłodszy zdobywca bramki w dziejach Błękitnego klubu.
Zderzenie z Toto
Zresztą z Los Leones wiąże się inna ciekawa anegdota o Minie. Kilka miesięcy później na Balaídos przyjechali Baskowie, w czwartej rundzie Copa del Rey, a jedyne trafienie autorstwa młodego napastnika przypadło w dniu jego 18. urodzin. Do zakończenia rozgrywek Lucho regularnie korzystał z Santiego, czasem u boku Charlesa, rzadziej w roli skrzydłowego. Ta druga opcja gustowała następcy LE, Eduardo Berizzo.
Bądź co bądź Argentyńczyk dłużej upewniał się co do walorów młodziana. Sytuacja kadrowa także nie budowała Minie gruntu w jedenastce nowej miotły. Do konkurencji z Charlesem doszedł Joaquín Larrivey z Rayo, człowiek odkrycie minionego sezonu. Na dodatek fachowcy z zaplecza Celty sygnalizowali wysoką dyspozycję 21-letniego Borjy Iglesiasa. Santi musiał pogodzić się z rolą drugiego w poczekalni, gdyż Toto usystematyzował schemat z jednym wysuniętym napastnikiem. Czynem karkołomnym byłoby przesunięcie najmłodszego z trójki „dziewiątek” na skrzydło, bowiem apogeum formy dało znać u Nolito i Fabiána Orellany. Ale pomysłu z Santim Miną bliżej linii bocznej Toto nie wyrzucił do śmietnika.
Berizzo rozeznał się w wadach Hiszpana i podjął konkretne kroki. Zauważył, że w wykańczaniu akcji, SM nie sprzyja siła fizyczna. Od razu ułożono plan treningów na siłowni dla wychowanka. Kiedy wbijał pokera Rayo, nie wyglądał już na takiego, co by go łatwo łokciami przepchnąć. Może okaże się, że swoją surowością, Toto trzeźwo oceniający Santiego bardziej mu pomoże, niż rozpieszczający go Luis Enrique? Swego czasu młodzian publicznie wyrzucił z siebie, że po zmianie na ławce nie ma w szkoleniowcu porównywalnego oparcia jak wcześniej, ale niewykluczone, iż Argentyńczyk chce, aby skóra podopiecznego sama stwardniała.
Za zimno żeby odejść
Uznanie należy się także samemu Minie – za cierpliwość, pokorę i przede wszystkim, że nie opuścił przedwcześnie gniazda. A na oferty długo czekać nie musiał, wszak swoje interesy powierzył Jorge Mendesowi – królowi piłkarskich agentów. Pojawiły się dwie konkretne propozycje: z Benfiki i Valladolid. Temat przenosin do Portugalii umarł, z kolei do zespołu z Segunda Santi nie chciał odejść, bo… Valladolid to w jego ocenie zbyt zimne miejsce. Tak wypalił w jednym z wywiadów. Żadne spekulacje nie zmieniły stanowiska Berizzo, który zawetował choćby wypożyczenie napastnika. Choć półsłówkami dawał do zrozumienia w mediach, że przed SM jeszcze długa droga.
Ową drogę skrócił Santiemu Fabián Orellana. Nie od dziś znamy urazowe i kartkowe perypetie Chilijczyka. W każdym sezonie znajdą się mecze z Orellaną poza składem, nie przez decyzje trenerskie. Na jeden z nich Toto rozmroził koncepcję z Santim Miną na skrzydle. Wypaliła. W końcu Rayo zostało zbombardowane flankami. O tym, że wychowanek wreszcie znalazł pełne uznanie w oczach szkoleniowca, niech dowodzi, że ostatnimi czasy Berizzo godzi na boisku i Minę, i Orellanę. A obecność tego pierwszego stopniowo przynosi progres. W poprzedniej kolejce Celta po rzucie karnym zwyciężyła 1:0 z Eibarem na wyjeździe. Zgadniecie, kto załatwił wapno drużynie?
Dewastacja Rayistas stała się największym sukcesem Santiego, takim, którego sam dewastator nie przewidywał główkując nad demolką. „Tego dnia nie zapomnę do końca życia” – wybuchła radością po ostatnim gwizdku przed żurnalistami perełka Celty. Na horyzoncie Santiego Miny jednakowoż wschodzi kolejne, trudniejsze wyzwanie: grać tak, żebyśmy to my nie zapomnieli o nim po meczu z Rayo.
http://www.dailymotion.com/video/x2mi9tz_celta-de-vigo-vs-rayo-vallecano-resumen-11-04-2015_sport