Jak przeczytacie w archiwum Miguel Pardeza był jednym z członków La Quinta del Buitre u boku Emilio Butragueño, Manuela Sanchísa, Martína Vazquéza i Míchela. Wychowankiem Realu Madryt, choć pochodził z Andaluzji. Po triumfy sięgnął jednak z zespołem Realu Saragossa. Był ich kapitanem w czasach gdy Aragończycy sięgnęli po Pucharu Zdobywców Pucharów. Oprócz powyższych futbolowych zdobyczy, Pardeza jest jednym z bardziej wykształconych zawodników. Z wykształcenia filolog, którego pasją jest literatura. Gdziekolwiek jechał na mecz, zawsze towarzyszyła mu ciężarówka pełna książek. Zapraszamy na tłumaczenie drugiej części wywiadu z Miguelem, przeprowadzonego przez Álvaro Corazón Rurala, który w oryginale pojawił się na Jot Down.
– Przeszedłeś fazę przygotowań i pojechałeś na Mundial ’90 z Luisem Suárezem.
Przed Mundialem graliśmy z Jugosławią, która nas następnie wyeliminowała. Na zgrupowaniu w Słowenii panowała przyjazna atmosfera. Jugosłowianie w środku pola mieli Prosinečkiego i Stojkovicia, którzy byli nadzwyczajnymi zawodnikami. Mieli bardzo utalentowanych piłkarzy, zresztą jak zawsze. Chociaż spotkania przygotowawcze do mistrzostw nie były nudne, mieliśmy ich już za sporo i chcieliśmy rozpocząć pojedynki o stawkę.
– Suárez próbował stylu Luisa Aragonesa, który później doprowadził tego drugiego do mistrzostwa. Pamiętamy wypowiedzi Míchela odnośnie tego, że w końcu grał piłkę po ziemi…
Nasza reprezentacja była bardzo zróżnicowana. Mieliśmy Martína Vázqueza, ale także Villarroyę, którego technika była nieco bardziej ograniczona. Futbol, gra w piłkę jest jak mówienie jednym językiem, nieważne jakim. W debacie czy powinno się grać w taki lub inny sposób, szanuję każdy styl. Wszystkie są ważne. To, co musi się pojawić to spójność w selekcji zawodników. Reprezentacja cierpiała ze względu na zbytnią różnorodność piłkarzy. Nie pozwoliło nam to na płynną grę. Tak wiele indywidualności jak: Míchel, Martín Vázquez, Roberto w jednej ekipie sprawiało, że każdy chciał grać po swojemu. Nie wiem, czy graliśmy wystarczająco dobrze, ponieważ Mundial poszedł nam dość kiepsko, ale próbowaliśmy.
Dla mnie Mundial był najbardziej wartościowym doświadczeniem w życiu. Niezwykle trudnym, ponieważ trzeba było być skoncentrowanym przez wiele dni. Czas oczekiwania był bardzo długi. Nie byłem w pierwszym zespole, więc moje doświadczenia są nieco inne. Mimo wszystko to jedno z najbardziej wartościowych wspomnień w karierze.
To naturalne, że są wysokie oczekiwania wobec takiego turnieju, ostrzał mediów, nadzieje kibiców w kraju. To coś wyjątkowego, gdy masz okazję przeżyć to wszystko będąc na Mundialu, zza kulis. Były duże nadzieje wobec naszego pokolenia. Uważano, iż La Quinta jest w najlepszym wieku, aby odnieść sukces. Z czasem stało się jednak jasne, że to jeszcze nie moment, aby Hiszpania odnosiła sukcesy. Ówczesne relacje pomiędzy reprezentacją a mediami nie były łatwe. Pojawiały się dobre momenty, ale i nieuniknione nieporozumienia. Tym razem była zbyt duża presja, sam trener reprezentacji podczas konferencji prasowych czuł dyskomfort.
– Jak doszło do tego, że Míchel domagał się gry słowami „Zasługuję na to, zasługuję na to”?
Nie wiem. Sądzę, że to z powodu naszej fatalnej postawy z Urugwajem. Nie wiedziałem, czy mamy pomocników i kogoś do strzelania bramek. Mecze otwarcia są zawsze trudne. Myślę, że krytyka był jego sposobem na odreagowanie.
– Po Mundialu chciałeś dołączyć do Cruyffa.
Krążyły takie pogłoski. Jakiś kontrakt. Ale na koniec nic nie zostało zrealizowane. Kiedyś zawodnicy nie byli tak mobilni jak dziś. Bardzo często było tak, że zawodnik, który trafiał do jakiegoś klubu w wieku 20 lat to tam kończył też karierę.
– Powiedział, cytuję „byłbym zaszczycony”.
W Saragossie czułem się bardzo komfortowo, byłem spokojny, a Dream Team stanowił bardzo skomplikowaną ekipą. Chciało mnie również Atlético za Magureguiego. Szczerze mówiąc nigdy nie chciałem odchodzić. W Aragonii świetnie mnie powitano i genialnie traktowano. Miałem przyjaciół spoza piłki nożnej, z którymi mogłem dzielić się swoimi obawami. Byłem w kontakcie z osobami ze świata kultury. Mój przyjaciel, Javier Barreiro, był profesorem literatury i wydał niemniej niż dwadzieścia książek. Ponadto José Antonio Labordeta, Ignacio Martínez de Pisón, Luis Alegre. Miałem szczęście, że spotkałem osoby, z którymi mogłem dzielić się troskami i wszyscy oni byli również wielkimi fanami futbolu. Uważam, że to bardzo przyjemne miejsce do życia. Miałem szczęście, że mój pobyt w Saragossie pokrył się z sukcesami sportowymi Realu, zespół dotarł do finału i wygrał Puchar Zdobywców Pucharów.
– Rozpocząłeś studia filologii w Madrycie.
Nie, w Madrycie studiowałem prawo. Dwa lata później wyprowadziłem się do Saragossy, gdzie uległo zmianie również moje życie osobiste, wziąłem ślub itp. Rozpocząłem tam trzeci rok studiów, ale gdy go skończyłem zdałem sobie sprawę, że nigdy nie będę prawnikiem. Miałem przyjaciół profesorów z Uniwersytetu i katedry Filologii, mówiłem im że ukończenie studiów jest czymś najlepszym, co mogło mnie spotkać. Na koniec coraz trudniej było łączyć je z piłką nożną.
– W “El País” ukazał się pewien reportaż, nie wiem, czy nie we Włoszech w latach 90., w którym ktoś powiedział o Tobie: „lubi zamknąć się w swoim pokoju czytając Prousta i słuchając muzyki klasycznej.” Mam wielu przyjaciół, którzy tego nie zapominają.
Proust był pomysłem dziennikarza. Czytałem na zgrupowaniach lepsze dzieła, gdyż dla mnie jest to doskonała forma spędzania wolnego czasu. Literatura były zawsze dla mnie towarzyszem w podróży. Książka jest jak przyjaciel, który pociesza cię w kiepskich chwilach. Zawsze istnieje odpowiednia dla twojego nastroju. Dzięki temu zwyczajowi czuję się bardzo szczęśliwy, ponieważ niewiele rzeczy towarzyszących w życiu są lepsze od literatury, która nie protestuje, nic nie mówi, zawsze jest obok. Istnieje niewiele rozrywek, które wiele dają, a tak mało wymagają.
– Czy wielu piłkarzy jest takimi czytelnikami jak Ty?
Wielu, choć nie znałem tak dobrze wszystkich, więc trudno mi powiedzieć. Na przykład Valdano. Butragueño również czytał. Sanchís też. Wiem, że są tacy.
– Kiedy opuszczałeś Real powiedziałeś, że nie masz co konkurować z Butragueño, który był “legendą”.
Prawda jest taka, że chciałem pozostać w Madrycie. Mendoza, ówczesny prezydent, nie pozwoliłby mi odejść. Było jednak dwóch zawodników przede mną, Butragueño i Hugo Sánchez. A kto chce grać drugorzędną rolę? Mogłem zostać, ale zawsze byłem niecierpliwy i nie chciałem czekać. Mówiłem, że Butragueño jest legendą i to była prawda. Musiałem odejść, ponieważ miałem przed sobą zawodnika, który zrewolucjonizował hiszpańską piłkę. Butragueño wykonywał rzeczy, których nikt wcześniej nie widział, a był szkolony przez hiszpańskiego amatora. Zmienił sposób podejścia hiszpańskich kibiców do piłki, przychodzili i oglądali go z dumą. Emilio nie może być oceniany tylko przez pryzmat futbolu, był kimś więcej. Mam do niego słabość jako do człowieka. Ponadto, jestem jego przyjacielem. Nawet na Mundialu, po moim odejściu z Realu Madryt, umieścili nas w jednym pokoju. Jego rola w hiszpańskim futbolu jest niepodważalna.
– Jak formował się wielki projekt za czasów Víctora Fernándeza w Saragossie?
Był związany z dobrymi relacjami, które pojawiły się jeszcze w Realu Madryt – klilku z nas pochodziło ze szkółki Królewskich. Juanmi, Solana, Aragón, Esnáider, ja… wywodziliśmy się z tej samej akademii. Z drugiej strony zmiana klubów w spółki akcyjne też było bardzo korzystne dla nich. Alfonso Solans, właściciel Pikolin, kupił i wzmocnił zespół. W dodatku Víctor był zwolennikiem pewnego stylu gry i stworzył świetny zespół. Graliśmy bardzo dobrze, byliśmy w trzech finałach w ciągu trzech lat, co nie łatwo osiągnąć. Myślę, że przez kilka lat oglądanie nas było prawdziwą przyjemnością.
– „Paquete” Higuera strzelał gole, na jakie tylko miał ochotę.
Jest jednym z tych zawodników, którego nigdy nie doceniono, choć miał wielki talent. Był bardzo inteligentny. Jeden z najlepszych w grze bez piłki. Był najlepszy w przerzucie futbolówki po przekątnej, wracał też do obrony, miał przyspieszenie na stałym poziomie i silną osobowość. Należy do najlepszych piłkarzy z jakimi grałem, choć nie jest za takiego uznawany.
– Poyet.
Miał niesamowite zasługi. W drugiej lidze francuskiej występował na pozycji napastnika, potem został przesunięty bardziej do środka. W drugiej linii wykonywał dobrą robotę, świetnie grał głową. Był bardzo mądry, wiedział jak wykorzystać swój potencjał na maksimum i dawał świetny występ. Odchodząc z Saragossy przeszedł do Anglii i tam świetnie się przystosował. Miał wielką osobowość, był z tych, którzy potrafili nawiązać kontakt z kibicami.
– Co się stało z Brehme?
Dołączył do nas w późnym wieku. Miał w sobie wiele złych nawyków, jak chociażby wino. Byliśmy młodym zespołem, a on przyszedł do nas z Interu po tym, jak został mistrzem świata. Często dochodziło do różnicy zdań między nim a Víctorem. Odszedł niespodziewanie. Dla mnie to była prawdziwa uczta. Grał obiema nogami, nie wiem, czy był bardziej prawo, czy lewonożny.
– Saragossa i Aragón spotkali się razem.
Wielka klasa. Miał ogromny talent i niezwykłą technikę. Mógł grać krótko, albo zagrywać długie piłki. Często faulował, ale i dobrze rozumiał grę. Odegrał znaczącą rolę. W Realu również mógłby grać, ale o sukces w Madrycie nie jest łatwo. Jeśli canteranos od początku nie wywalczą sobie miejsca w zespole to później ich sytuacja staje się skomplikowana. Przed tym dylematem stoją wszyscy wychowankowie wielkich drużyn, czy zostać kolejny sezon, czy znaleźć swoje miejsce w innym zespole.
– Jak się czułeś przy zdobywaniu Pucharu Zdobywców Pucharu?
Kluczowym spotkaniem było starcie z Feyenoordem. Zespół ciężko pracował. Przegraliśmy w Holandii 0:1 i to kosztowało nas dużo wysiłku, by ostatecznie wygrać u siebie 2:0. Najważniejsze było to, iż zdawaliśmy sobie sprawę, że możemy coś osiągnąć w tych rozgrywkach. I rozwiązaliśmy tą kwestię bardzo dobrze. Trafiliśmy na Chelsea. Zagraliśmy dobry mecz wygrywając 3:0 w Saragossie. O wiele gorzej było z Feyenoordem.
Po dotarciu do finału byliśmy trochę zmęczeni, a Arsenal był wtedy silny. Mieliśmy tremę – znaleźliśmy się w Paryżu, w finale europejskiego trofeum, które oznaczało dla wielu z nas ostatnią szansę na zdobycie czegoś ważnego. Musieliśmy rozegrać już tylko ten jeden mecz, nie było odwrotu. Jak we wszystkich finałach potrzeba trochę szczęścia, a my je mieliśmy. Po remsie 1:1 potrzebna dogrywka, aby wyłonić zwycięzcę. Wszyscy byliśmy zmęczeni. Modliliśmy się. Wtedy nadszedł ten moment. Rywale byli znacznie silniejsi… ale to Nayim zdobył bramkę.
– Gol bardzo aragoński.
Gol marzenie zdobyty w ostatniej minucie, gdzie cel został osiągnięty. To było wspaniałe zakończenie i spowodowało przejście na emeryturę wielu zawodników z naszego zespołu. Nayim mówił, że ten gol otrzymał od Boga, ponieważ był to jedyny sposób na wyjaśnienie. Myślę, że był to typowy gol ze zmęczenia. Jest to moment, w którym robisz coś, gdy nie masz już siły i zrobisz to lepiej, gdy grasz bezmyślnie. To jest czasem metoda, która dobrze działa. [śmiech]
– Skończyłeś karierę w Meksyku, w Puebla z wielkim Carlosem z Oviedo.
To było dobre doświadczenie. Byłem z Carlosem i “Paquete” Higuerą. To były dwa lata. Zawsze dobrze jest nabrać dystansu. W ten sposób można lepiej spojrzeć w przyszłość, co jest trudne dla każdego piłkarza. Trzeba w końcu porzucić to, co było głównym zajęciem. W niektórych przypadkach, kariera zaczęła się przecież bardzo wcześnie, ja miałem czternaście lat. W Meksyku, w Puebli, z dystansem wyobraziłem sobie moją przyszłość i podjąłem decyzję o tym, co chcę robić, a co nie.
W każdym razie Puebla była dobrym doświadczeniem. Było to miasto zamieszkane przez trzy lub cztery miliony osób z wielką hiszpańską kolonią. Miałem to szczęście, że przybyłem tutaj z Higuerą, z którym grałem wiele lat w Saragossie. Jestem bardzo zadowolony z tego, co razem przeszliśmy. Jak mówię, nabranie dystansu pozwala lepiej zrozumieć kraj, siebie i przeżyć doświadczenia, które cię wzmocnią i wzbogacą.
– Jako były dyrektor sportowy Realu Saragossy, możesz ujawnić, co stało się z Milito w Madrycie?.
O tym, co się stało w Madrycie nie mam żadnych informacji. Po badaniach lekarskich ustalono, że transfer nie jest możliwy. Mogę powiedzieć tylko, że wyszliśmy dobrze na tym, ponieważ został z nami na kilka następnych lat. Miał świetną osobowość.
– Czy transfer Ewerthona był twoją sprawką?
Byłem dyrektorem sportowym. Wykonaliśmy świetną robotę.
– I David Villa… wielkie sukcesy, Miguel.
Jest tak, że dyrektor sportowy nigdy nie podejmuje decyzji sam. Miałem świetnego współpracownika – Pedro Herrerę, ojca Andera Herrery, był bardzo doświadczony. Stworzyliśmy po raz drugi w historii w Saragossie dobry zespół. Po pierwsze dlatego, że mieliśmy bardzo podobne spojrzenie na piłkę, co jest kluczowe. Wiedzieliśmy, jak powinniśmy pracować i to dało nam pewne osiągnięcia. Były również i błędy. Wiadomo, że praca dyrektora sportowego jest powiązana z podejmowaniem dobrych i czasem złych decyzji, ale myślę, że jest też ważne o, jak chcesz pracować.
– Powiedziałeś, że Internet pomaga lepiej poznać gracza, którego chce się zakontraktować. Czy doszło do jakiś transferów na ślepo?
Nie, teraz jest tak, że technologia, jaką dysponują kluby jest niewyobrażalna, w porównaniu do tej wcześniej, aby podpisać kontrakt z zawodnikiem potrzeba było zobaczyć go przez dwa czy trzy spotkania. Istniało ryzyko, że czegoś nie wykryto. Metodologia była zupełnie inna. Dziś są narzędzia, które pozwalają śledzić wszystkie spotkania w sezonie. Wszystkie statystyki, raporty. Decyzje podejmowane teraz są zatem bardziej trafne.
– O Twoim ostatnim etapie w Madrycie nie chciałeś rozmawiać.
To było wspaniałe doświadczenie, wiele się nauczyłem, to był kolejny krok w mojej karierze jako urzędnika. Zawsze będę dozgonnie wdzięczny. Nie jest łatwo zajmować odpowiedzialne stanowiska w Realu Madryt…
– I jeszcze gorzej w epoce Mourinho.
[uśmiech] Nie, był osobliwym trenerem, od którego można się wiele nauczyć.
– Nie było tam zbyt wiele trzęsień ziemi?
[śmiech] Nie, nie. Cóż, to intensywny i podchodzący do spraw z namiętnością facet.
– Kiedy przeprowadzałeś się do Madrytu przyniosłeś ze sobą swoją bibliotekę składającą się z piętnastu tysięcy książek…
Książka jest moim dobrym towarzyszem, lepszym od każdego innego. Można kierować swój gust w jednym bądź innym kierunku, ale już sam akt czytania jest wspaniały. Ja jestem bardzo eklektyczny. Z literatury hiszpańskiej wiele czytam Baroję, Valle Inclána, czytałem mniej pokolenia od 1927 roku, ale Cernudę, Albertiego i Lorcę oczywiście, że tak. Czytałem wiele z epoki Celi. Także literaturę międzynarodową, wiele epok, czytałem Cortázara, Borgesa, Adolfa Bioy Casaresa, Vargasa Llosa… z wieku XIX wiele z Stendhala, Flauberta… Ogólnie miałem trochę do czytania, było wielu młodszych pisarzy, którzy mnie interesowali. Dla przykładu, Emilio Carrere, autorzy związani z bohemą…
– Dlaczego wybrałeś Ruano do swojej pracy doktoranckiej?
Dlatego, że nikt nie pracował nad naukową formą. Znałem go, podobał mi się jego styl pisania. Nie było łatwo to zanalizować, ponieważ Fundacja Cultural Mapfre zebrała jego dziedzictwo, a spotkałem tam mojego przyjaciela, Pablo Jiméneza, dyrektora kulturowego Fundacji. Musiałem ciężko pracować, aby znaleźć wszystko, co mi się podobało.
– Kiedyś opisany został jako „prawicowy anarchista”, ale można też powiedzieć, że był wielbicielem nazizmu.
Nie ulega wątpliwości, był po stronie Franco i buntu w Guerra Civil. Prawdą jest, że współpracował z aparatem propagandy nazizmu, nie można temu zaprzeczyć. Ale nadal uważam, że oprócz tych sytuacji, które godne podziwu nie są, w jego poglądach widać sceptycyzm polityczny.
– Mówisz, że należy rozumieć i używać maksymy Jacinto Benavente, która brzmi „w Hiszpanii dobrze mówi się o sukcesie bez zasług lub o zasługach bez sukcesu”.
Myślę, że to świetne, prawdziwe zdanie. Miał talent do pisania, był pisarzem od stóp do głów, ale jego życie, głównie dzięki dziennikarzom, było pozbawione cierpliwości i wytrwałości, które jest potrzebne do stworzenia prawdziwego dzieła. Tworzył wiersze, powieści, reportaże, był w pełni pisarzem. W jego pracach panuje jakiś pośpiech, brak czasu na dopracowanie dzieła, które były naprawdę tego warte.
– Gdzie zamierzasz podążać teraz, w literaturę, czy futbol?
Nie wiem. Muszę jeszcze podjąć tę decyzję. Ale wiesz, co się dzieje z życiem, gdy starasz się realizować swoje plany. Więc teraz nic nie palnuję. Jestem człowiekiem futbolu, ale również lubię świat książek. Kiedy pracuję w piłce nożnej odstawiam książki na bok, a czasem odstawiam futbol, aby po prostu móc skupić się na książkach. Tak to teraz wygląda.
– – –
Jest to tłumaczenie wywiadu, który ukazał się na jotdown.es