Chyba nie ma piłkarza, który bardziej zasłużyłby na tytuł mistrza świata w 1978r., niż Mario Kempes, autor dwóch najważniejszych bramek w finałowym meczu z Holandią. Legenda walenckiej piłki nożnej w wywiadzie dla ¡Olé! Magazyn opowiada nam o świętowaniu 100-lecia Valencii, wzlotach i upadkach na swojej piłkarskiej drodze, o meczach przeciwko reprezentacji Polski, a także o swoim życiu prywatnym.
Mamy rok 2019, szczególny dla ciebie i twojego byłego klubu, bo już w maju Valencia zagra w finale Copa del Rey z Barceloną. Kilka tygodni temu obchodziła swoje 100-lecie z huczną celebracją m.in. meczem legend, a ty wraz z wydawnictwem Sargantana na spotkaniach autorskich promowałeś w Walencji i Alicante swoją książkę El Matador. Mi autobiografía. Przyjazd do Hiszpanii był więc dla Ciebie bardzo intensywny. Jak wspominasz te wydarzenia? Które z nich było dla Ciebie najważniejsze?
Wszystko było ważne. Począwszy od samego przyjazdu do Walencji, bo przecież to ona była dla mnie furtką do europejskiego świata. Później obchodzone było Fallas, tradycyjne święto w Walencji.
Był nawet ninot z Twoim wizerunkiem…
Palone są figurki z drewna, które przygotowuje się przez cały rok. Później był Dzień Ojca, który jest obchodzony 19 marca. Ponieważ mieszkają tam moje dzieci i wnuki, to świętowaliśmy go razem. Po raz pierwszy celebrowaliśmy go wspólnie i chociaż brakowało jednej osoby, byliśmy prawie wszyscy. Następnie odbyła się prezentacja mojej książki, która również była szczególna, ponieważ przyszło dużo osób, ale również dlatego, że była na niej cała moja rodzina. W niedzielę rozgrywany był mecz legend, który także był częścią obchodów stulecia Valencii. Naprawdę wszystkie te wydarzenia były bardzo piękne i emocjonujące.
Nie wiem czy wiesz, ale Valencia ma w Polsce całe mnóstwo kibiców. Nasz portal powstał z inicjatywy dwóch sympatyków Valencii, a obecny redaktor naczelny, również jej kibicuje. Na dodatek w Polsce istnieje specjalny portal vcf.pl, dedykowany temu klubowi, z którym nasza redakcja współpracuje. Czy jesteś zaskoczony faktem że tak wielu kibiców Valencii mieszka w naszym kraju?
Nie miałem pojęcia, że Valencia spotyka się u was, w Polsce, z taką sympatią. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ jest to wielka drużyna i oby cały czas stawała się coraz większa.
Jesteś dla kibiców Valencii bohaterem, legendą, uwielbiają Cię i szanują. Czujesz ich wdzięczność za twoje dokonania dla klubu? Jakie słowa usłyszałeś od nich podczas tych spotkań, które najbardziej utkwiły Ci w pamięci? Widać ogromne poruszenie twoją osobą.
Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do Walencji zawsze traktowali mnie w ten sam sposób. Nie widzę różnicy między jednym, a drugim dniem. Oczywiście jestem im bardzo wdzięczny za całą sympatię którą mnie obdarzają. Wsparcie jakie mi okazali w Walencji było bardzo miłe, zwłaszcza, że już tutaj nie mieszkam. Traktują mnie w najlepszy możliwy sposób.
Jaki okres w Valencii wspominasz jako najlepszy? Czy to ten, w którym udało Wam się zdobyć Copa del Rey przeciwko Realowi Madryt? Los Blancos wyszli z mocną jedenastką, wśród której znaleźli się m.in. Santillana czy Vicente el Bosque, ale gwiazda była tylko jedna i nazywała się Mario Kempes.
Myślę, że były zarówno dobre jak i złe chwile. Uważam, że jeśli piłkarz decyduje się grać w jednym klubie przez 6, 5 czy 8 lat i darzą cię taką sympatią, to oznacza, że zrobiłeś dla klubu wiele dobrego. Zawsze się starałem grać jak najlepiej, nie popełniać zbyt wiele błędów.
Później, po raz drugi, chociaż tym razem już w brawach Hércules, wywalczyliście utrzymanie, odbierając Realowi Madryt punkty. Co prawda w tym meczu obie drużyny wyszły zwycięsko, Real z mistrzostwem Hiszpanii, a wy utrzymaliście się w Primera División. Czy dla piłkarzy i kibiców los Blancos twoje nazwisko było synonimem koszmaru?
Ależ skąd! Myślę, że na te dwadzieścia meczów, które grałem przeciwko Realowi Madryt, najprawdopodobniej były jedynie dwa, które wygraliśmy, nie więcej. Z reguły w innych przypadkach prawie zawsze przegrywałem, a więc nie sądzę, żebym przez te dwa mecze był uważany za aż tak wielkie przekleństwo Realu. Myślę, że po prostu, wykorzystaliśmy moment z Valencią, a później z Herculesem. Mieliśmy taką możliwość, że jeśli wygramy w Madrycie, to pozostaniemy w Primera División i na szczęście nam się to udało.
Masz ogromny dorobek piłkarski. Szczególnie warty uwagi jest okres w Rosario i eksplozja twojego talentu, świetny etap w Hiszpanii, dwa trofea Pichichi, grałeś również w Chile, Austrii i Indonezji. Twoja kariera przystopowała, gdy pojawiła się powracająca kontuzja ramienia, której nabawiłeś się w meczu z Carl Zeiss z Jeny, dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Myślałeś o tym, jak potoczyłaby się twoja kariera, gdyby nie ta kontuzja?
Nie wyobrażam sobie, ale pomimo tego, że była to bardzo skomplikowana kontuzja i wychodził mi bark po każdym wysiłku, zdecydowałem się na zakończenie kariery w dopiero wiele lat później. Byłem już w podeszłym piłkarskim wieku, miałem 40-41 lat i wtedy zdecydowałem się przejść na sportową emeryturę. Oczywiście, po kontuzji nie grałem już na tym samym poziomie co wcześniej. Do Hércules przyszedł Quique José, a ja wiedziałem już, że nie mam tej siły fizycznej. W Chile doszedłem do wniosku, że niedługo przyjdzie pora powiesić buty na kołku.
Czy miałeś kiedykolwiek możliwość porozmawiania z Andreasem Karuse o jego brutalnym faulu? Przeprosił Cię?
Nie, w końcu to był tylko sportowy wypadek.
Ale brutalny…
Myślę, że nie chciał doprowadzić do mojej kontuzji. Upadłem źle i wtedy jej doznałem, nie było to nic zamierzonego.
Jak wspominasz swoją współpracę z Alfredo di Stéfano w roli trenera?
Bardzo dobrze wspominam czas spędzony z Alfredo. Pracowałem z nim zarówno w Valencii jak i w River. Był trenerem z charakterem zwycięzcy, z duszą wojownika, dużo pracował i czasami dawało to rezultaty, a czasami nie.
Miałeś w sobie coś co miało i ma teraz niewielu zawodników, pokorę. Po zakończeniu twojego drugiego etapu w Valencii przez jakiś czas grałeś w futbol halowy w Autocares Luz. To było bardzo zaskakujące. Piłkarz z takim doświadczeniem, mistrz świata, legenda Valencii. Każdy inny piłkarz pewnie czekałby na lepszą ofertę. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?
Nie przyszła do mnie żadna inna oferta, więc trafiłem do drużyny piłki halowej. Byłem tam dwa miesiące, a więc nie długo, bo wkrótce dostałem ofertę z Alicante, od Hércules. Sam nie wiem dlaczego nikt mnie nie szukał, nie byłem w końcu jeszcze taki starszy. Ciężko mi wytłumaczyć dlaczego tak się stało, ale takie było przeznaczenie.
Później przyszedł czas na Hércules, gdzie po raz kolejny stałeś się gwiazdą. Wspominaliśmy już zresztą o utrzymaniu w lidze i pamiętnym meczu z Realem. Co dla ciebie znaczył powrót do piłki profesjonalnej i do grania już nie na hali, ale na stadionie piłkarskim?
To było wspaniałe uczucie, móc robić to, co się uwielbia i to tym razem na boisku, bawić się, oddychać piłką nożną, kolejny raz z grupą fanatycznych kibiców ponownie poczuć się piłkarzem.
Przydomek „matador” otrzymałeś od dziennikarza radiowego, José María Muñoza, który obiecał Ci, że go otrzymasz, jeśli strzelisz bramki w wyjazdowym meczu Rosario z Banfield. W odpowiedzi na to wyzwanie strzeliłeś hattricka. Ciekawi mnie, czy zrobiłeś to bardziej dlatego, że zależało Ci na tym aby otrzymać ten przydomek, czy raczej chciałeś przezwyciężyć słabości, jaką były problemy ze zdobywaniem bramek na wyjeździe?
Nie, ależ skąd. Takie rzeczy przytrafiają się wszystkim. Nawet nie myślałem, że tego dnia będę na boisku. Ja po prostu grałem i jeśli strzeliłem trzy bramki, to strzeliłem trzy bramki. Jeśli strzeliłem jedną, to strzeliłem jedną. Nie będę zawracał sobie głowy tym, kto i kiedy jak mnie nazwie i czy w ogólne mnie jakoś nazwie. Tak się jednak stało i tak zostało, ale wcale tego nie szukałem.
Jaki byłeś jako dziecko? Uparcie dążyłeś do celu?
Wręcz przeciwnie, grałem dla rozrywki. Uwielbiałem biegać za piłką, ponieważ było to coś, co dawało mi najwięcej radości. A więc od dzieciństwa uwielbiałem futbol, uwielbiałem bawić się i jak byłem dorosły, to również relaksowałem się w ten sposób.
Pracowałeś jako stolarz, rodzicom zależało na tym, abyś studiował ekonomię, a ty wybrałeś piłkę nożną. Myślałeś kiedyś, jak potoczyłoby się twoje życie, gdybyś nie został piłkarzem?
Zawsze zastanawiałem się, czy grając na loterii wygram. Mówili mi, że tak, ale jeśli nie będę grał, to mi się nie uda. Tak więc nie mam pojęcia co stałoby się gdybym nie zdecydował, że chcę zostać piłkarzem. Być może zamiatałbym ulice, naprawiałbym ciężarówki, byłbym architektem, czy prawnikiem i żaden z tych zawodów nie byłby taki zły. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co stałoby się wtedy w moim życiu. Zdecydowałem jednak, że chcę być tym kim byłem, że może mi się udać i na szczęście wszystko dobrze poszło.
Czy dziadek chciał abyś zagrał w jego ukochanym klubie, Boca Juniors? Podobno od podpisania kontraktu dzielił cię tylko podpis Alberto Armando…
Nie, ja nie byłem kibicem Boca. Mój dziadek zrobił mi zdjęcie, kiedy byłem w koszulce Boca i je wysłał do gazety. Telewizji się wtedy jeszcze nie oglądało, bo nie istniała, było jedynie radio, a więc oczywiście jako, że uwielbiałem grać w piłkę i w domu słuchali relacji z meczów, to i ja ich słuchałem. Jednak nie byłem kibicem Boca.
Wielokrotnie mówisz w wywiadach, że nie lubisz wracać do przeszłości, ale żyjesz teraźniejszością. Jednak tematu mistrzostw świata nie sposób ominąć. To wielkie wydarzenie w historii argentyńskiej piłki nożnej. Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie z hasłem: „Mundial 1978”?
Publiczność, jej radość oraz to, że ludzie przychodzili na stadion aby świętować. Również fakt, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby Argentyna zajęła korzystne miejsce wśród innych reprezentacji. Z dnia na dzień udało nam się spełnić to, co wydawało się trudne. I rzeczywiście nie było łatwo, ale w końcu to osiągnęliśmy.
Czy ciężko było grać na MŚ 78 presją ze strony publiczności, rządu, ale także ze świadomością tego co dzieje się w kraju? Czy mieliście pełną świadomość tego co działo się w Argentynie poza boiskiem?
Nie ma co wchodzić w politykę. Nie mieliśmy żadnej presji. Graliśmy w piłkę dla Argentyny, której kibic, to wręcz fanatyk i potrafi zmotywować do pójścia do przodu, ale też sprawić, że przegrasz mecz. Jeśli wygraliśmy to dlatego, że na to zasłużyliśmy, a gdybyśmy przegrali to dlatego, że to przeciwnik był lepszy.
Jak wspominasz mecz z Polską? Narobiłeś nam trochę kłopotu strzelając dwie bramki, w tym jedną spektakularną, głową…
Strzeliłem wam dwie bramki, jedna to ta główka, a drugą strzeliłem atakując z pola karnego. To prawda, ale cztery lata wcześniej nie udało mi się strzelić bramki w meczu przeciwko Polsce w Niemczech, w pierwszej minucie spotkania, o tym już prawie nikt nie pamięta, a więc to był taki mały rewanż.
Jaki wpływ ma piłka nożna na Argentynę i jej mieszkańców?
Myślę, że każdy Argentyńczyk sam w sobie jest wielkim miłośnikiem futbolu. Gdyby w Argentynie zabrakło piłki nożnej, to nie wiem, jaki to byłby kraj. Naprawdę, nie mam pojęcia! Futbol jest praktycznie życiem znacznej części Argentyńczyków, cieszymy się nim, jesteśmy jego wielkimi kibicami, a nawet popełniamy przez niego szaleństwa. Ten kraj w sposób szczególny żyje futbolem.
Wspominałeś w jednym z wywiadów, że podczas MŚ 78 robiliście rzeczy, które w dzisiejszych czasach raczej nie przystoją piłkarzowi: palenie tytoniu, poranne wypady na ryby. Niedawno zrobiono aferę, jak Wojciech Szczęsny palił pod prysznicem. Dzisiaj są odpowiednie diety, ćwiczenia, wyrzeczenia. Jak dużo zmieniło się w futbolu na przestrzeni lat? Jakie widzisz różnice pomiędzy piłką nożną kiedyś, a dzisiaj?
Sam futbol się nie zmienił. Jedenastka przeciwko jedenastce i piłka, tu nic się nie zmieniło. Nawet zasady są praktycznie takie same. To co się zmieniło, to przede wszystkim fakt, że teraz bardziej przejmują się piłkarzem, sędziowie wspomagani są technologią. Są wielkie drużyny i małe, bogate i biedne. Są ci którzy zawsze wygrywają, a na ich cześć powstają piosenki ale są i tacy, którzy jedynie chcą się utrzymać przed spadkiem. Jednak futbol sam w sobie nie zmienił się. Zmieniło się wiele innych rzeczy, ale nie sam futbol.
Teraz pracujesz jako komentator sportowy w ESPN. Gdybyś dostał propozycję pracy w takim charakterze od Valencii, byłbyś w stanie porzucić swoje dotychczasowe życie i wrócić do Hiszpanii?
Ciężko powiedzieć, nie mam pojęcia. Nie mogę ci powiedzieć czy tak czy nie, ponieważ jest to skomplikowane. Na razie mam tutaj kontrakt, więc nie wiem. Ale raczej nie zmienię swojego życia jeśli zadzwonią do mnie z Valencii.
Jakie doświadczenie w życiu nauczyło Ciebie najwięcej? Bycie piłkarzem, trenerem, ojcem czy może dziadkiem?
Myślę, że życie daje każdemu to, co chce osiągnąć, zarówno dobre, jak i złe rzeczy. Moim zdaniem bycie wśród rodziny jest zawsze najpiękniejszym co może być, ale również wspaniale jest mieć pracę chociażby po to, aby móc dzielić się wspaniałymi chwilami jest najważniejsze.
Chciałbyś, żeby nazwisko Kempes po raz kolejny zapisało się w historii piłki nożnej? Chciałbyś w przyszłości zobaczyć swojego wnuka na boisku?
Oczywiście, każdy chciałby, ale zobaczymy. Jest jeden, który wydaje się, że nie i drugi możliwe, że tak. Trzeba czekać. Na razie jeden ma roczek, a drugi sześć miesięcy.
Daleka przyszłość, prawda?
Daleka przyszłość, dlatego trzeba czekać co wybiorą.
Matador. Mi autobiografía. – autobiografia Mario Alberto Kempesa, wydawnictwo Sargantana
Mario Alberto Kempes, największa gwiazda i najlepszy strzelec reprezentacji Argentyny, mistrz świata z 1978 roku, z Valencią: zdobywca Pucharu Króla w 1979, Pucharu Zdobywców Pucharów i Superpucharu Hiszpanii. W swojej książce postanowił opowiedzieć własną wersję historii, która zapisała się zarówno na boisku, jak i poza nim, i która od 40 lat do dzisiaj wciąż budzi wiele kontrowersji.
Czy Argentyna słusznie została Mistrzem Świata 78?
Jak udało się wygrać z Peru 6:0?
Jakie były jego pożegnania z Valencią?
W jaki sposób przeszedł do Hércules?
Kempes, legenda Valencii, bohater Argentyny zapomniany i mało doceniany w kraju w stosunku do swojego ogromnego dorobku piłkarskiego, obnaża w tej autobiografii uczucia zawodnika, który bronił koszulki klubów w których grał. Matador, dzisiaj komentator sportowy ESPN w Stanach Zjednoczonych – podsumowuje swoją niesamowitą karierę od początków, po kluby których barwy bronił, począwszy od Instituto de Córdoba, Rosario , Valencia, Hércules, River Plate, aż po piłkę nożną halową. Wspomina również swoją karierę trenerską w Boliwii, Wenezueli, Hiszpanii, Włoszech, czy w krajach tak egzotycznych, jak Albania czy Indonezja.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Editorial Sargantana oraz szkołą językową Aprende y Más w Walencji.