Rok 1956 roku bez wątpienia był jednym z najbardziej udanych w całej historii Los Leones. Dzięki wygraniu ligi oraz triumfowi w Pucharze Generalissimusa, (w latach 1939–1976 z racji sprawowanej władzy przez Francisco Franco zastępował on Copa del Rey), piłkarze Athleticu otrzymali przepustkę do gry w Pucharze Łacińskim – międzynarodowym turnieju rozgrywanym w latach 1949 – 1957, w którym brały udział najlepsze drużyny z Francji, Hiszpanii, Portugalii i Włoch.
Sezon był dla nas trudny. Pamiętam że razem z Barceloną wygraliśmy wówczas najwięcej spotkań. Byliśmy bardzo młodzi a zespół składał się z 13 lub 14 zawodników. Nie mieliśmy ani Zarry, ani Panizo, którzy przenieśli się do SD Indautxu. Wszyscy byliśmy niezwykle szczęśliwi, że udało nam się osiągnąć sukces. Pamiętam, kiedy pokonaliśmy Valladolid w ostatnim meczu, wskoczyliśmy do autobusu, który zabrał nas do ratusza. Wszyscy na Gran Via zaczęli rzucać kwiaty na nasz widok.
Tak wspomina tamte wydarzenia ich uczestnik, były bramkarz Athletic Club de Bilbao i reprezentacji Hiszpanii: Carmelo Cedrún Ochandátegui.
Z pucharem do pociągu
Po zwycięstwie w półfinale (Copa Generalissimus) z Realem Madryt przyszedł czas na Atlético. Pierwsi zdobyli bramkę na 0:1. Nic dziwnego, w końcu mieli wspaniałych graczy. Na szczęście odpowiedzieliśmy trafieniami Artetxe i Maguregui. Zdobyliśmy puchar tak, jak w zeszłym roku przeciwko Sevilli.
Nie było jednak czasu na świętowanie. Tuż po zakończeniu spotkania zespół udał się na dworzec kolejowy i ruszył bezpośrednim pociągiem do Mediolanu, by powalczyć o Puchar Łaciński. Athletic we Włoszech miał się spotkać z Niceą, AC Milanem i Benfiką Lizbona.
Podróż była bardzo długa. Nie pamiętam wszystkiego dokładnie, ale na pewno zajęło nam dwa dni lub więcej, by znaleźć się w Mediolanie. Wciąż byliśmy bardzo zadowoleni ze zwycięstwa w krajowym pucharze. Mimo wszystko Luis Iceta – lider naszego zespołu, był bardzo poważny i miał zły humor. Do Mediolanu przyjechaliśmy niezwykle zmęczeni. Niemniej hotel był piękny, luksusowy.
Puchar Łaciński w 1956 roku został rozegrany na starym – wybudowanym w 1807 roku – stadionie Arena Civica w Mediolanie. Niestety murawa nie była w najlepszym stanie, ponieważ kilka dni wcześniej odbyły się tutaj najpierw zawody jeździeckie, a następnie międzynarodowy miting sportowy.
Stadion był bardzo ładny, lecz boisko wyglądało fatalnie. Wszędzie widać było dziury, które wypełniano piaskiem a na domiar złego padał deszcz. Dla nas po wyczerpującej podróży z Madrytu to było jak wyrok śmierci.
W deszczu, czy w nocy?
Baskowie pierwszy mecz we Włoszech grali przeciwko mistrzowi Francji – OGC Nice, który udało im się gładko wygrać 2:0. Trenerem rywali był wówczas Luis Carniglia, późniejszy szkoleniowiec Realu Madryt.
Carniglia miał świetny zespół, ale udało nam się zagrać wielki mecz w pierwszej połowie i strzelić im dwa gole. Félix Marcaida bardzo się poświęcał, bronił, atakował. Był wszędzie. Cały zespół dał z siebie wszystko. Nicea nie kontrolowała gry w żadnym momencie. Ten mecz dużo nas kosztował. Następnego dnia byliśmy okropnie zmęczeni.
Ze względu na ulewne deszcze mecz o trzecie miejsce miał być rozegrany w dniu finału. Kolejne opóźnienia spowodowane starciem Benfiki z Niceą przesunęły finał na godzinę 22:20. Trzeba przyznać, że pora nietypowa nawet na obecne czasy.
Murawa była praktycznie zniszczona przez deszcz i poprzednie spotkania. Dziwne było grać na oświetlonym stadionie o tak późnej porze. Wciąż odczuwaliśmy zmęczenie, ale byliśmy zadowoleni z triumfu w pucharze, który miał miejsce kilka dni wcześniej. Pamiętam, że mieliśmy kilku kontuzjowanych piłkarzy ale wszyscy zostali. To była nagroda za cały sezon.
AC Milan miał wówczas w swoich szeregach wyjątkowych piłkarzy jak Lorenzo Buffon, Cesare Maldini – ojciec Paolo, Nils Liedholm (złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Londynie z 1948 roku), czy Juan Schiaffino (mistrz świata z 1950 roku). Końcowy wynik 3:1 dla Włochów w pełni odzwierciedla poczynania na boisku.
To był dziwny mecz. Było to jedno z tych spotkań w których nie graliśmy jak Athletic. Athletic wygrywa dzięki woli walki i nieustannemu bieganiu przez 90 minut. Graliśmy w końcu ze świetnym AC Milanem. Mimo porażki wciąż byliśmy szczęśliwi. Ważne było dla nas dotarcie do finału. Włosi grali z takim poświęceniem, jakby mieli na szali własne życie. Doprowadziliśmy do remisu 1:1 ale nie mogliśmy zrobić nic więcej. Eneko (Arieta) miał dwie świetne okazje. Po meczu pokłócił się ze wszystkimi Włochami. Niemniej obok Zarry był niewątpliwie najlepszym napastnikiem w historii Athleticu.
Zdjęcie z papieżem
Następnego dnia Baskowie udali się do Rzymu, aby odwiedzić papieża Piusa XII, który ugościł ich w swoich prywatnych kwaterach.
Mam zdjęcie z papieżem. Zrobiło to na mnie wrażenie. Był bardzo poważny. Wedle oczekiwań pojawił się w drzwiach ubrany na biało. To naprawdę robiło wrażenie. Athletic to bardzo religijny klub. Ojciec zawsze modlił się przed każdym meczem. Myślę że niektórzy gracze robią to do dziś. Papież mówił do nas po włosku. Byłem pod wrażeniem jego powagi.
Mimo iż nie udało się wygrać w Mediolanie kibice masowo stawili się, by przywitać swoich ulubieńców. Według relacji świadków tamtych wydarzeń zarówno na dworcu Atxuri, jak i podczas całej trasy klubowego autobusu do ratusza trudno było przecisnąć się przez tłumy sympatyków Los Leones. Nie ma co się dziwić takiemu stanowi rzeczy. W końcu na ponowny dublet w Bilbao musieli czekać blisko 30 lat, do 1984 roku. Czy uda się powtórzyć sukcesy z lat 1956, 1984, a wcześniej także z 1930 i 1931 roku? Tego niestety nikt nie jest pewien, lecz trzymam mocno kciuki, by historia ponownie zatoczyła koło.