Zapytany jakiś czas temu przez reportera o problemy w swojej dotychczasowej karierze, Luis Muriel zamyślił się, by po chwili w słodko-gorzki sposób wypalić całkiem szczerze – „Moja waga. To krzyż, który noszę przez całą piłkarską karierę”. Zrobił to z uśmiechem na ustach, ale nikt nie dał się oszukać – perspektywa stanięcia rano w klubie na wadze była często dla Luisa tematem, który spędzał mu sen z powiek. W Sewilli postanowiono jednak zaryzykować, wykładając na transfer 26-latka ponad 20 milionów euro. Tym sposobem kolumbijski goleador opuścił włoską Serie A na rzecz hiszpańskiej La Liga. Wyrzucone pieniądze czy strzał w dziesiątkę?
Trochę jak Ronaldo, ale nie ten wyżyłowany
Zanim skupimy się na perspektywie gry Muriela w Hiszpanii, cofnijmy się do jego przygód z pokusami nocnego podjadania. Zwłaszcza w Udinese, gdzie Kolumbijczyk miał prawdziwą szkołę życia przy trenerze Francesco Guidolinie. Cytując pewną reklamę producenta lodówek i sponsora Barcelony, Muriel sercem zdecydowanie grał w ekipie „oficjalnego partnera przekładaczy diet”.
Odkąd Guidolin powiedział, że nie gram bo jestem za gruby, łatka ta przylgnęła do mnie na stałe. To krzyż, który dźwigam. Kiedy wszystko idzie dobrze, to nikt nie porusza tego tematu. Ale kiedy sprawy mają się gorzej, wszyscy widzą przyczynę w mojej wadze… – Luis Muriel
Kolumbijczyka porównuje się coraz częściej do Ronaldo (tego oryginalnego, brazylijskiego) i to nie tylko z powodu tendencji do tycia, ale podobnego sposobu gry oraz poruszania się. Skąd się to wzięło? Jeszcze z czasów gry w Lecce, kiedy Luis często naśladował sposób gry Ronaldo, albo po prostu robił to odruchowo – „Fani zaczęli zwracać uwagę, że podobnie się poruszam i gram, ale nie tylko oni zresztą. Słyszę to także ciągle od innych ludzi (…) Ja chcę być jednak sobą, ale porównania do Ronaldo to wielka odpowiedzialność do udźwignięcia”. A dodać musimy, że Muriel ma co już dźwigać, rano w klubie wagi nie oszukasz.
To samo imię (Luis), ten sam sposób poruszania się po murawie, te same problemy z odkładającym się tłuszczem w okolicach pasa. To nie może być przypadek. Przychodząc do Barcelony, Luís Nazário de Lima podbił hiszpańską ligę. Czy taki sam los stanie się udziałem Luisa Muriela?
Makarony i spanie
Kiedy Muriel pojawił się w Europie siedem lat temu, miał ledwie 19 lat. Kibice klubu z Udine, który wykupiło go z Deportivo Cali, byli zachwyceni. Mówili: „Szczupły, szybkie stopy, porusza się jak ON, to musi być nowy Ronaldo!”. Mimo, że Luis był formalnie piłkarzem Zebrette, na debiut w barwach Udinese czekał aż dwa lata. Najpierw wypożyczono go do Granady, później do Lecce. Kiedy jednak wrócił, czarował. W sezonie 2012/13 w 22 meczach strzelił jedenaście goli, uznano go za rewelację sezonu w Serie A.
Później jednak było już tylko gorzej. Muriel złapał kontuzję, a idąc za włoską prasą – „Cecha, której na pewno Luis nie „odziedziczył” po Ronaldo, to zdolność do udanych powrotów po ciężkich kontuzjach”. Tak, to musimy oddać Brazylijczykowi – żadna kontuzja go nie złamała, zawsze wracał w formie. Może i cięższy kilka kilogramów, ale bramki strzelał jak wcześniej. Muriel odwrotnie. Jak już wypadł z rotacji, zajęło mu trzy lata, by wrócić do formy.
Powód? Tych zawsze jest kilka, ale jak podkreślali wszyscy, przede wszystkim utrata pewności siebie. Kiedy szło, to piłkarz był na ustach wszystkich, strzelanie bramek przychodziło mu z łatwością. Kiedy musiał wracać po kontuzji, nagle okazało się, że żaden miesiąc miodowy nie trwa wiecznie. Presja kibiców, klubu, rywalizacja z nieśmiertelnym Antonio Di Natale (191 ligowych goli dla Udinese przez całą karierę!) doprowadziły do tego, że Kolumbijczyk zwyczajnie „siadł” psychicznie.
LM-24 pic.twitter.com/D9uAvF6yMy
— Luis Muriel (@luisfmuriel09) March 13, 2013
Dieta w tamtym czasie? Mocno niesportowa, oparta głównie na makaronie. Etyka pracy? Zerowa. Nic dziwnego, że trener Guidolin nazywał go „grubasem” i wolał stawiać na dziadka Di Natale, niż młodego, ale zapuszczonego Muriela. Kolumbijczyk nigdy nie słynął zresztą z rygorystycznej pracy, ale nie można odmówić mu dystansu do siebie. Sam mówił kiedyś o swoim stylu życia następująco – „Czy jestem leniwy? Cóż… W czasach gry w Granadzie położyłem się kiedyś spać w piątek po południu, wstałem z łóżka dopiero w poniedziałek rano. Kiedy znowu grałem w Lecce, zdarzało się, że Cuadrado dobijał się do mnie z pół godziny, a ja go nawet nie słyszałem […] Bezsenność przed ważnymi meczami na pewno mi nie grozi”.
Powrót do formy
Regres trwał aż do stycznia 2015, kiedy wypożyczono go wraz z kolegą z zespołu Andreą Codą do Sampdorii. Tam było nie lepiej, Luis na wiosnę strzelił ledwie cztery gole w 16 meczach. Władze klubu dostrzegły w nim jednak potencjał i na mocy podwójnego transferu wykupili wyżej wymienioną dwójkę za 12 milionów euro. Sezon 2015/16 znów nie rzucił na kolana (ledwie sześć ligowych trafień), ale prawdziwy, długo wyczekiwany przełom nastąpił w niedawno zakończonej kampanii ligowej w Italii.
Muriel grał jak dawniej, zdobywając 11 bramek w Serie A. Sam mówił o tym z ekscytacją – „Mówiono mi tyle razy, że nie spełniam oczekiwań, że zawodzę. Zawodziłem innych, ale także siebie […] Zawiodłem wszystkich, którzy we mnie wierzyli, w tym tatę i mojego agenta, Alessandro Lucciego. Ale dość tego, to jest mój rok! […] Coś po prostu kliknęło w mojej głowie, mówiłem sobie: Wszyscy spodziewają się, że zawiedziesz. Zaskocz ich tym razem ”.
Piłkarz skarżył się także, że chociaż nie ma już problemów z wagą, to dalej słyszy, że jest gruby: „Moja idealna waga to 82-83 kilogramów. Kiedy ważyłem 84, Guidolin mówił, że nadal jestem spasiony. Zrzuciłem wagę do 81 kilo, a tu znów słyszę, że się spasłem (…) To cholerna genetyka, Juan Cuadrado może jeść wszystko i nadal jest jak przecinek. Ja cokolwiek zjem, od razu grubnę. Nie jestem fanem słodyczy, ale odkrycie we Włoszech makaronu z pesto niestety nie pomaga…”.
Ważniejsze jednak, że Luis znów grał z uśmiechem na ustach i tą lekkością, która parę lat temu przywodziła na myśl brazylijskiego Ronaldo. Porównania wróciły, większe kluby znów zaczęły pytać o napastnika po przejściach. Lista potencjalnych pracodawców była imponująca – Atlético, Sevilla, Juve, Roma, Everton, Chelsea, West Ham… Muriel ostatecznie wybrał Sevillę.
Sevillo, nadchodzę
O Murielu mówiło się, że jest częścią złotego pokolenia Kolumbijczyków, ale niestety jest on akurat tym elementem, który stracono bezpowrotnie. Piłkarz po znakomitym początku w Europie gasł przez kilka lat, by odbudować się na nowo i wystrzelić ponownie dopiero w zeszłym sezonie. Dotychczas był zawsze w cieniu kolegów z kadry: Jamesa, Falcao czy Jacksona Martineza, a nawet swojego wieloletniego przyjaciela, Juana Cuadrado. Teraz Muriel mówi, że nastał jego czas i nie tylko w klubowej piłce, ale i w reprezentacji. Dotychczasowy bilans w kadrze Kolumbii jak na „Nowego Ronaldo” jest żenujący – jeden gol w 16 meczach. Czas to zmienić.
Sevilla wyłożyła duże pieniądze jak na piłkarza, który do tej pory – z małymi wyjątkami – właściwie zawodził. Talentu nikt Murielowi nie odmówi, niepokoi za to tendencja do niesportowego trybu życia, a i tytanem trenowania Kolumbijczyk nie jest i nigdy nie był. Następny znak zapytania to psychika. Czytając o Luisie można wyciągnąć wniosek, że chłopak źle radzi sobie z presją, jeśli mu coś nie idzie. Gdy jest zdrowy i strzela gole, płynie na fali. Jeśli ma nagle pod górkę, spala się i podświadomie rezygnuje. Przynajmniej tak było do tej pory.
Sam Luis zarzeka się, że zmienił swoje podejście i w końcu wyszedł na prostą. W Andaluzji zainwestowano w niego 20 milionów euro i 20% od przyszłej sprzedaży, przekaz jest zatem jasny – piłkarz dostaje spory kredyt zaufania. Zobaczymy, czy go wykorzysta i co z Kolumbijczyka wyciągnie nowy trener Sevilli, Eduardo Berizzo. Dużo się mówi, że przepis na dobrą grę Muriela jest prosty: nieskończone pokłady zaufania i wsparcia oraz niewkładanie go w taktyczne ramy.
To taki dziki rumak, bazujący na boiskowej eksplozywności, szybkości i silnym strzale. Po prostu rzuć mu piłkę i pozwól grać. Ciekawe, czy obaj panowie się dogadają. Berizzo to były stoper, a jak wiadomo, obrońców cechuje przede wszystkim taktyka i odpowiedzialna, poukładana gra. Argentyńczyk pokazał nam jednak, że prowadzona przez niego Celta potrafiła grać efektownie, dlatego Estadio Ramón Sánchez Pizjuán może okazać się dobrym adresem dla Luisa Muriela.
Nowy Ronaldo spotyka starego
Kiedy oryginalny Ronaldo podbijał La Ligę, miał 20 lat. Kolumbijczyk ma co prawda pięć lat więcej, ale patrząc na to ile przeszedł można śmiało rzec, że ma dopiero 26. To dobry dla niego czas by udowodnić, że porównania do Luís Nazário de Lima to nie jedynie fajny kąsek dla dziennikarzy, a dla kibiców powód do żartów. Przez lata, kiedy Murielowi nie szło, nazywano go złośliwie „drugim Cassano”, „zmarnowanym talentem”. Mówiono o nim wtedy: „Gruby jak Antonio, do tego leniwy na boisku”.
Kolumbijski napastnik może nieco przekornie mówić, że chce być sobą, a nie następnym Ronaldo, czy broń Boże drugim Cassano. Jak na dłoni widać jednak, że to tylko taka gierka, a porównanie do brazylijskiej legendy futbolu bardzo mu się podoba. Do tego stopnia, że… odczuwał paraliżującą tremę przed spotkaniem z Luísem Nazário de Limą. Wyniknęła z tego zresztą całkiem zabawna sytuacja, a Muriel zrobił się czerwony jak cegła.
Oddajmy głos Luisowi – „Kiedy miałem dziewięć lat, widziałem Ronaldo w swojej ojczyźnie. Podawałem piłki podczas meczu Kolumbia – Brazylia, chciałem uścisnąć mu dłoń, ale nie zdążyłem […] Okazja nadarzyła się jakiś czas temu, ale akurat pokonaliśmy Brazylię w Copa América i było mi bardzo głupio, wstydziłem się… Wysłałem więc Juana Cuadrado po autograf w moim imieniu! Chciałem spytać Ronaldo o milion rzeczy, ale ostatecznie nie mogłem wydobyć z siebie nawet słowa… Stałem osłupiały, jak trzylatek…”.