Na papierze wszystko wygląda idealnie. Hiszpański finał Ligi Mistrzów, hiszpański zwycięzca Ligi Europy, hiszpańska hegemonia w rankingu UEFA i Hiszpania jako mistrzowie świata oraz Europy. Nie da się ukryć, że zawodnicy ze stemplem od króla Filipa VI w paszporcie są dziś – i od kilku lat – dominującą siłą w futbolu. Jest jedna wyjątek nie zgadzający się z powyższą retoryką, wyjątek o tyle zaskakujący, że ma swoje miejsce w jednej z najsilniejszych lig w Europie. We Francji.
Dobrze widzicie. Ligue 1 wcale nie jest pod wrażeniem hiszpańskich zawodników. Co więcej, nie tylko nie są pod wrażeniem, co nawet nie myślą o sprowadzeniu ich na własne podwórko. Macie dziesięć sekund, by w myślach zastanowić się nad nazwiskami członków La Furia Roja na przestrzeni ostatnich kilku sezonów w Ligue 1. Czekam. Czekam cierpliwie… No właśnie. Nie jest to łatwe zadanie. Między innymi dlatego, że w obecnym sezonie, 2015/16, jest ich zaledwie dwóch, a we wcześniejszych latach ta liczba wcale nie wyglądała okazalej. Co jest powodem takiej niechęci wobec sprowadzania zawodników rozchwytywanych w innych ligach? A może niechęć to zbyt duże słowo? Może zwyczajnie chodzi o brak środków finansowych, na zachęcenie ich do wyboru Francji? A może o zamknięcie się kraju znad Sekwany na przybyszów z zachodu, z ich znanym uprzedzeniem: „nasze jest najlepsze”? Ciężko jednoznacznie odpowiedź na tę kwestię, ponieważ nie jest ona zero-jedynkowym zagadnieniem. Wielowarstwowość tego aspektu pozwala nam tylko na gdybanie, że Francuzi nie chcą oklaskiwać Hiszpanów w swoich kraju. Chcą oklaskiwać swoich.
Javier Manquillo oraz Sergi Darder. Zabrakło przedstawienia jedynych przedstawicieli hiszpańskiego świata piłkarskiego w Ligue 1. Są także zawodnicy ściągnięci przed tym sezonem z La Liga o innych narodowościach, jak Fábio Coentrão, Lucas Silva, Bifouma, Bangoura, czy Musavu-King… No właśnie, znowu impas. Tylko ta piątka. Nikogo więcej nie ściągnięto z Primera División. Wystarczy wam dowodów na tezy z pierwszego akapitu?

Byli zawodnicy La Liga – Javier Manquillo i Lucas Silva – próbują odebrać piłkę gwieździe Ligue 1 – Hatemowi Ben Arfie | foto: gettyimages.com
Nic takiego jednak się nie stało. Darder nie był taki, jakim go oczekiwano. Nie licząc udanej końcówki sezonu, która nieco rozgrzesza z kwoty, jaką wydano. Już w styczniu France Football oraz Goal.com umieściły go w jedenastce najsłabszych zawodników rundy jesiennej, by na koniec wrzucić wśród najgorszych transferów. Patrząc na jedenastkę sezonu wybraną przez kibiców Olympique Lyon, na próżno szukać nazwiska Dardera. Jest on rezerwowym, opcją zastępczą. Cholernie drogą opcją zastępczą. 26 spotkań rozegranych, z czego tylko osiemnaście jako zawodnik podstawowego składu – mniej niż połowa. Skromna dwójka przy asystach i bramkach, co dzięki szybkiej matematyce pozwala nam wyliczyć, że miał udział przy bramce swojej drużyny raz na 739 minut. Nikt nie jest pod wrażeniem. A długo kazał na siebie czekać. Niedostępny w pierwszych kolejkach, do meczowej jedenastki dołączył dopiero w szóstej kolejce. Spodziewano się fajerwerków, spodziewano się hiszpańskiej magii – chyba spodziewano się zbyt wiele. Nie odpalił, tak jak miał odpalić. I stąd niedawne plotki o możliwej sprzedaży zawodnika. Jego odejście jest jednak wątpliwe. Prezes Aulas nie jest jednym z tych, co są w gorącej wodzie kąpani. On wie, że okres aklimatyzacji we Francji może trwać sezon i jest on wliczony w bilans. Tak więc panie Darder, magia została odroczona na przyszły sezon. Wszyscy czekamy!
Olympique Marsylia ma za sobą katastrofalny sezon. Najgorszy od kilku lat, powodem do smutków i złości fanów. Ledwie trzynasta lokata w tabeli, przegrany finał Pucharu Francji i brak europejskich pucharów w przyszłym sezonie. Dziurawa obrona – znak rozpoznawalny OM w sezonie 2015/16. A Manquillo był właśnie częścią tej obrony. Widzieliśmy ten obrazek wielokrotnie – rozkładający szeroko ręce Mandanda, patrzący zrezygnowanym wzrokiem na Rekika, Rolando, Manquillo czy Mendy’ego. Brak zrozumienia, brak komunikacji, podstawowe błędy w kryciu i odbiorze piłki. Zgoda – rzadko on sam był odpowiedzialny za stratę bramki, jednak będąc częścią czteroosobowego bloku defensywnego, nie można go chwalić.
Javier Manquillo przyszedł, zobaczył i… No nie, nie zwyciężył. Wręcz przeciwnie. Udowodnił, jak ciężko mają zawodnicy z Hiszpanii w Ligue 1. W lidze siłowej, opartej w większym stopniu na taktyce. Niewielu potrafiło automatycznie wskoczyć na poziom, jakiego od nich oczekiwano. Ani Javierowi Manquillo, ani Sergerowi Darderowi ta sztuka się nie udała.
Hiszpańska magia w Ligue 1? Zgoda, ale może od przyszłego sezonu. W 2015/16 jej zabrakło.
AUTOR: JAKUB GOLAŃSKI