Już w środę Legia zmierzy się na własnym stadionie z Realem Madryt. Będzie to jej 10. mecz w europejskich pucharach, w którym zagra przeciwko hiszpańskiej drużynie. Przypomnijmy sobie pozostałe.
Puchar Mistrzów 1970/1971
Legia, która sezon wcześniej odniosła największy sukces w swej historii, dochodząc do półfinału Pucharu Mistrzów, tym razem dotarła do ćwierćfinału tych rozgrywek. W nim miała zmierzyć się z Atlético Madryt i… przez wielu była uznawana za faworyta. Powszechnie umieszczano ją wtedy we wszelkich zestawieniach najlepszych europejskich zespołów. Zresztą były to lata, w których polskie drużyny regularnie dobrze pokazywały się w Europie, a reprezentacja szykowała się do swych najlepszych występów.
Spotkania z Rojiblancos wzbudzały wiele emocji. Nie wszystkie łączyły się jednak z piłką – jednym z największych problemów wśród działaczy polskiego zespołu była kwestia ideologiczna. Wojskowy, komunistyczny klub leciał bowiem do faszystowskiej Hiszpanii rządzonej przez Francisco Franco. Wyjazd ten wymagał dokładnego zaplanowania, a problemem był nawet ubiór „towarzyszy” – zastanawiano się czy ci powinni lecieć w strojach cywilnych, czy też, jak zwykle, w mundurach.
Gdy przyszło już do emocji na boisku, tych nie było zbyt wiele. Atlético zagrało mądrze i rozważnie, strzelając jednego gola i nie tracąc żadnego. Wielka Legia – z Deyną, Ćmikiewiczem, Stachurskim, Blautem i wieloma innymi fenomenalnymi graczami w składzie – tym razem musiała uznać wyższość rywala. Minimalna porażka dawała jednak nadzieję na odrobienie strat w rewanżu rozgrywanym na własnym boisku.
Piłkarze Legii zrobili w Warszawie wszystko, by nie zawieść swoich fanów, ale okazało się, że i to za mało. Duża w tym zasługa bramkarza gości, Rodriego, który kilkukrotnie fenomenalnie zatrzymywał napastników Wojskowych. Mimo tego gospodarze zdołali dwukrotnie umieścić piłkę w siatce – najpierw zrobił to Jan Pieszko, a później płaskim strzałem z wolnego trafił Władysław Stachurski. Niestety, dla gości trafił już w 11. minucie Ignacio Salcedo (wprowadzony na boisko z konieczności zaledwie cztery minuty wcześniej!) i to wystarczyło, by Atlético cieszyło się z awansu.
Tym razem nie udało się więc Legii zrobić furory w Europie, a w Polsce ten rezultat powszechnie uznano za… rozczarowanie. Mimo znakomitej gry w rewanżu, dzięki której goście byli niemal przez cały czas zamknięci we własnym polu karnym. Do dziś pamięta się jednak transparent, jaki zaprezentowali fani Wojskowych. Niestety, Deyna bramki w dwumeczu nie strzelił, możliwe jednak, że kibice uznali gole Pieszki i Stachurskiego za równie wiążące.
Puchar Zdobywców Pucharów 1989/1990
W Polsce coraz bliżej było do upadku komunizmu, dwa miesiące dzieliły świat od zburzenia muru berlińskiego, a Legia po raz kolejny mierzyła się z hiszpańskim rywalem. Tym razem jeszcze bardziej renomowanym. Do stolicy Polski przyleciała bowiem Barcelona z wielkim Johanem Cruyffem na ławce. To właśnie Blaugrana broniła tytułu w tych rozgrywkach. I, co oczywiste, była faworytem tego dwumeczu.
Zanim jednak w Warszawie zjawili się Katalończycy, to Legia wyruszyła na podbój Camp Nou. I mało brakowało, a udałoby jej się to zrobić. Trudno przyrównać ten zespół do drużyny, która grała niemal 20 lat wcześniej z Atlético, jednak to wciąż była bardzo dobra ekipa, mająca w składzie m.in. Macieja Szczęsnego, Dariusza Wdowczyka, Leszka Pisza, Romana Koseckiego czy Zbigniewa Kaczmarka. W Barcelonie bohaterem został jednak Andrzej Łatka, który w 25. minucie wyprowadził Legię na prowadzenie, fantastycznie omijając golkipera i z dystansu trafiając do pustej bramki.
Taktykę, dzięki informacjom Pawła, dobrałem rewelacyjną, jak Boga kocham. Wiedzieliśmy że Zubizarretta lekceważy napastników, wybiega daleko przed pole karne. W drużynie miałem Łatkę, z olbrzymią szybkością. Całą rundę nie grał, bo miał kontuzję i ci z Barcelony go nie znali
mówił po latach Rudolf Kapera, wówczas trener Legii, w rozmowie z autorami bloga „Ofensywni”.
Długo nikt nie potrafił zdobyć bramki, choć sytuacje były. Więcej mieli ich zresztą goście, ale Zubizaretta spisywał się, zwłaszcza w sytuacjach sam na sam, niemal bez zarzutu. Tylko Łatka znalazł na niego sposób. Po drugiej stronie zresztą bardzo dobrymi interwencjami imponował Szczęsny. W końcu piłka trafiła do siatki, a gola na 2:0, po świetnej, zespołowej akcji zdobył Kosecki, ale – do dziś nie wiadomo dlaczego – bramki nie uznał arbiter. Rolf Blattmann ze Szwajcarii po raz drugi zapisał się w pamięci kibiców gości, gdy przyznał Barcelonie rzut karny. Tego na bramkę zamienił Ronald Koeman i ostatecznie mecz zakończył się remisem.
W rewanżu Legia uległa rywalom 0:1. Podobnie jak osiemnaście lat wcześniej grała bardzo dobrze, ale zabrakło szczęścia. Tego więcej miała Blaugrana, która awans zawdzięczała bramce Laudrupa, zdobytej już w 11. minucie meczu. I znów kibice na bok musieli odłożyć hasło ze swego transparentu. Na dwóch meczach zakończyła więc swój „pobyt” w Europie warszawska drużyna w sezonie 1989/90. Barcelona zagrała ich o dwa więcej – w następnej rundzie musiała uznać wyższosć Anderlechtu.
Puchar UEFA 2001/2002
Trzeci dwumecz z hiszpańskim rywalem i po raz trzeci kto inny przyjechał do Warszawy. Tym razem była to Valencia prowadzona przez Rafę Beníteza. Valencia, która – podobnie zresztą jak Atlético i Barcelona przy okazji meczów z Legią – znajdowała się na początku okresu swych sukcesów. W tym samym sezonie została mistrzem Hiszpanii. Mimo że ten sukces miał dopiero nadejść, to wszyscy doskonale pamiętali dwa ostatnie finały Ligi Mistrzów, w których Nietoperze wystąpiły. Faworyt dwumeczu był więc tylko jeden.
Ale to Legia jako pierwsza trafiła do siatki. Podopieczni Dragomira Okuki zdobyli gola już w 11. minucie spotkania na własnym boisku, gdy w zamieszaniu w polu karnym najlepiej odnalazł się Bartosz Karwan i z kilku metrów wepchnął piłkę do bramki. Valencia wyrównała dopiero 15 minut po przerwie, gdy Ilie wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Johnie Carew. Zresztą była to kolejna dyskusyjna jedenastka z jaką musiała się zmierzyć Legia w Europie. Raz, że nie wszyscy byli przekonani o słuszności odgwizdania przewinienia. Dwa, że trudno było ocenić czy faul – jeśli był – nie miał miejsca tuż przed polem karnym.
W przeciwieństwie do Barcelony, Valencia nie dała jednak rywalom szans, do dłuższego rozpamiętywania tego karnego. W Polsce co prawda więcej bramek nie zdobyła, ale już przy okazji meczu rewanżowego, na własnym terenie, zaaplikowała ich warszawskiej ekipie sześć. Fenomenalne spotkanie rozegrał wtedy Pablo Aimar, który swoimi podaniami co chwila sprawiał mnóstwo problemów defensywie Legii. Dołożył do tego bramkę z karnego. Zresztą gole strzelało wtedy dla Nietoperzy sześciu zawodników – oprócz Aimara byli to: Albelda, Ilie, Djukić, Sanchez i Angulo. To był popis zespołowej gry, na który goście mogli odpowiedzieć tylko bramką Svitlicy.
Inaczej niż w poprzednich starciach Legii z Hiszpanami, tym razem różnica klas była widoczna aż nadto. Zresztą nie po raz ostatni.
Liga Mistrzów 2002/2003
To były czasy, których dziś nikt sobie już nie wyobraża. Czasy, w których Barcelona, by dostać się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, musiała grać w jej kwalifikacjach. Tam trafiła na mistrza Polski, którym była, rzecz jasna, warszawska Legia.
W Warszawie pamiętano jeszcze dobre spotkania Wojskowych z 1989 roku, ale mało kto wierzył, że powtórka z tamtego dwumeczu jest możliwa. To była inna Legia i, mimo że Barcelona nie była wtedy u samego szczytu, to nie ulegało wątpliwości, że to ona powinna awansować dalej.
I faktycznie, w pierwszym meczu, rozgrywanym na Camp Nou, wszystkie te przewidywania się spełniły. Legia zagrała wycofana, niemal przestraszona meczem z tak renomowanym rywalem i skupiła się głównie na zamurowaniu dostępu do własnej bramki. Problem w tym, że już w 8. minucie mur ten nadkruszył Frank de Boer fenomenalnym uderzeniem z rzutu wolnego. Szybko jednak udało się go odbudować i aż do końcówki meczu wydawało się, że legioniści wywiozą z Barcelony niezły rezultat.
Wtedy to bramkę zdobył Riquelme, a wynik meczu ustalił, już w doliczonym czasie gry – Phillip Cocu. Relacje podsumowujące to spotkanie zgodnie twierdziły, że Legia powinna była przegrać wyżej. Nie zgadzał się z nimi trener warszawiaków, Dragomir Okuka:
Nie zasłużyliśmy na tak wysoką porażkę. Nasza gra nie wyglądała tak źle, ale moi zawodnicy nie potrafili zdobyć bramki nawet w stuprocentowych sytuacjach. Na obrazie pierwszej połowy zaciążyła bramka zdobyta szybko przez Franka de Boera, ponieważ później moi gracze spisywali się już dobrze. W drugiej połowie piłkarze uwierzyli, że Barcelonie można strzelić bramkę, ruszyli do przodu i stało się – straciliśmy dwa kolejne gole
Rewanż to już mecz bez historii – Barcelona dominowała i spokojnie dowoziła pożądany przez siebie rezultat do końca. W 68. minucie rzut karny na gola zamienił Mendieta i stało się jasne, że nic na stadionie Wojska Polskiego się już nie zmieni. Tak też się stało i ostateczny wynik dwumeczu brzmiał 0:4. Legia szybko żegnała się z marzeniami o awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów 2016/17
Upragniony awans nadszedł dopiero 14 lat później, a w fazie grupowej na drodze Legii stanął Real Madryt. Choć bardziej właściwe byłoby napisać, że to Legia stanęła na drodze Realu. Mecz ten, rozegrany dwa tygodnie temu, wszyscy doskonale pamiętają. Nie będziemy więc go tu przywoływać.
Pytanie brzmi: co za kilkanaście lat będzie można napisać o tych dwóch spotkaniach?