Dokładnie dwa miesiące temu, po 19 latach od jego opuszczenia, na zaplecze polskiej Ekstraklasy awansowali piłkarze mieleckiej Stali. Czterdzieści lat wcześniej ich wielcy poprzednicy zdobyli drugie (i ostatnie) mistrzostwo Polski w historii klubu. Tym samym zyskali prawo rywalizacji w Europejskim Pucharze Mistrzów Krajowych. A tam… czekał na nich Real Madryt.
Był to drugi występ mielczan w tych rozgrywkach. Za pierwszym razem, trzy lata wcześniej, wyeliminowała ich z nich Crvena Zvezda Belgrad, która dwumecz zakończyła zwycięstwem 3:1. Nie oznaczało to jednak, że w Mielcu zespół z góry skazywano na pożarcie. By to jednak wyjaśnić musimy nieco cofnąć się w czasie…
Droga do wielkości
W roku 1970 Stal Mielec po raz drugi w swej historii awansowała do rozgrywek I ligi – wtedy najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Jako beniaminek zajęła dziesiąte miejsce, sezon później podniosła się na piątą lokatę. W tej samej kampanii Grzegorz Lato, jako pierwszy mielczanin w historii, zadebiutował w reprezentacji Polski. Dwudziestojednoletni wówczas napastnik był już liderem Biało-Niebieskich, z którymi związany był od dwunastego roku życia.
Lato był wychowankiem i czołową postacią klubu, ale wcale nie on jedyny pretendował do miana gwiazdy. Również i inni zawodnicy Stali w tamtym okresie zyskiwali taki status: Zygmunt Kukla, Jan Domarski (sprowadzony z Rzeszowa po wspomnianym sezonie), Henryk Kasperczak… Stal rosła w siłę. W dużej mierze pomagał jej w tym fakt, że finansowana była „odgórnie”.
W Mielcu znajdowała się wówczas fabryka WSK (Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego), której pracownicy – niezależnie od tego, czy chcieli, czy też nie – musieli łożyć na rzecz funduszu, dzięki któremu Stal działała, procent od swych zarobków. Nie było to oczywiście jedyne źródło jej finansowania, ale bez niego istnienie i gra na najwyższym poziomie rozgrywek byłaby niemożliwa. Miało to jednak swoje plusy – płacący mogli wchodzić na mecze ligowe za darmo.
WSK działało prężnie, co pozwalało Stali funkcjonować z rozmachem i stać się głównym bohaterem sezonu 1972/73, zakończonego pierwszym tytułem mistrzowskim w historii tego małego, liczącego wówczas nieco ponad 30 tysięcy mieszkańców, miasta. Dzięki temu mogła ona zagrać z Crveną w Pucharze Mistrzów. A przecież wciąż były możliwości rozwoju.
Na szczycie po raz drugi
Sęk w tym, że w kolejnych dwóch sezonach nie udało się powtórzyć sukcesu, choć trzecie i drugie miejsce również ucieszyło kibiców. Fakt, że na mundialu w roku 1974 w kadrze Polski znalazło się trzech zawodników Stali też mówił sam za siebie. Mielec był wtedy jedną ze stolic krajowej piłki nożnej, którego wizytówką stała się Stal i… wyremontowany stadion zdolny pomieścić 30 tysięcy widzów. W teorii. W praktyce bywało tak, że na niektórych spotkaniach zjawiało się ich o dziesięć tysięcy więcej.
To ten obiekt był świadkiem prawdopodobnie najlepszego sezonu w historii mieleckiego klubu.
W kampanii 1975/76, gdy trenerem został Edmund Zientara, Biało-Niebiescy nie tylko zdobyli drugi mistrzowski tytuł w historii, ale też awansowali aż do ćwierćfinału Pucharu UEFA, gdzie musieli uznać wyższość niemieckiego Hamburgera (choć walka w obu meczach była wyrównana i niewiele zabrakło, by to polski klub grał dalej).
Pieniądze, które Stal posiadała, pozwalały jej utrzymać w składzie najlepszych graczy. Po mistrzostwie z klubu odszedł co prawda Jan Domarski, sprowadzeni zostali jednak choćby Henryk Jałocha czy (co chyba najlepiej świadczy o pozycji mielczan w polskim futbolu w tamtym czasie) Andrzej Szarmach, który dopiero co został królem strzelców Igrzysk Olimpijskich. Na stanowisku trenera pozostał za to Edmund Zientara i to on miał prowadzić mielczan w meczu z Królewskimi, do którego czas wreszcie przejść.
Bez Szarmacha, z pełnymi trybunami
O ile na arenie krajowej Real radził sobie wtedy dobrze, o tyle w Europie nie było najlepiej. Ostatni tytuł wywalczono w roku 1966 (Puchar Europy), pięć lat później przydarzył się finał Pucharu Zdobywców Pucharów, a na kolejne trofeum trzeba było czekać aż do roku 1985, kiedy to łupem madryckiego klubu padł Puchar UEFA. Wciąż grali w nim jednak wielcy zawodnicy. W białych strojach biegali wtedy m.in. Vicente Del Bosque, Jose Antonio Camacho, Santillana czy Paul Breitner. No i, co chyba najważniejsze, byli to przecież aktualni mistrzowie Hiszpanii.
Przyjazd Królewskich do Mielca był wielkim wydarzeniem. Na tyle wielkim, że rozważano, by Hiszpanie się w nim… nie znaleźli. Katowicki „Sport” zaproponował rozegranie spotkania na – mogącym pomieścić więcej widzów – Stadionie Śląskim. Propozycję tę uzasadniono w następujący sposób: „Spotkanie z Realem to dobro narodowe. W Chorzowie mogłoby je obejrzeć aż 100 tysięcy kibiców. Nie ma lepszego miejsca w Polsce, aby godnie przyjąć ten legendarny klub”. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło. Mimo tego na frekwencję w Mielcu nie narzekano – oficjalnie zajętych zostało… 35 tysięcy miejsc. Nieoficjalnie – ponad 40 tysięcy.
W meczu tym nie mógł, niestety, wystąpić wspomniany wcześniej Andrzej Szarmach. Jego ówczesny klub, Górnik Zabrze, nie chciał dopuścić do transferu swojej gwiazdy. „Diabeł”, jak nazywano Szarmacha, z kolei pragnął opuścić Zabrze. Sytuację musiał rozwiązać PZPN, który ostatecznie dopuścił do transferu. Szkoda tylko, że stało się to po sześciu kolejkach ligowych i dwumeczu z Realem. Na boisku znalazł się za to Henryk Kasperczak, który 38 lat później ponownie zmierzył się z Los Blancos, gdy zasiadał na ławce trenerskiej Wisły Kraków.
Mecz rozegrano 15 września 1976 roku. Podobno tego dnia fabryka WSK zakończyła wcześniej pracę, by kibice mogli zdążyć na stadion. Faktu tego nie potwierdzają wszystkie źródła, jednak wydaje się to możliwe, zważywszy na fakt, że to właśnie fabryka finansowała klub i zgodnie ze słowami Edwarda Kazimierskiego, ówczesnego wiceprezesa mieleckiego klubu, otrzymała ona 15 tysięcy biletów dla swych pracowników.
Z tarczą, choć na tarczy
Piłkarze Stali odważnie zapowiadali przed spotkaniem, że wygrają 2:0. Swoje plany, wraz
z założeniami taktycznymi, które skupiały się głównie na dobrym zorganizowaniu gry w defensywie
i nękaniu Realu szybkimi kontratakami, musieli odłożyć na bok już w siódmej minucie, kiedy piłkę do siatki skierował Santillana. W odrobieniu strat mielczanom nie pomagał fakt, że mecz rozgrywano przy dość mocno padającym deszczu, przez który szybko zrobiło się ciemno. O ile fani na stadionie obejrzeli to spotkanie do końca, o tyle telewidzowie zdołali zobaczyć jeszcze trafienia Del Bosque (52. minuta) i Sekulskiego (74.), a ostatnie kilkanaście minut znali głównie z relacji komentatora.
Porażka 1:2 pokazała, kto jest lepszy, ale też nie stawiała polskiego klubu na straconej pozycji. Udowadniała również, że rację miał Paul Breitner, gdy twierdził, że „Grać w pierwszej rundzie europejskich pucharów ze Stalą to trudne zadanie”. Mimo tego Stal skazywano na pożarcie, choć sami piłkarze jechali do Walencji z nadziejami. Tak, do Walencji. Mecz rozegrano bowiem nie na Santiago Bernabéu, a na Estadio Mestalla. Powodem były chuligańskie wybryki, przez które zamknięto stadion Los Blancos. „Szkoda, że kilku bandytów nie pozwoliło nam zagrać na tym wielkim, legendarnym obiekcie w stolicy Hiszpanii” mówił później Grzegorz Lato.
Stal ostatecznie zakończyła swoją przygodę z Europą w sezonie 1976/77 po porażce 0:1 (bramkę zdobył Pirri), jednak w żaden sposób nie przyniosła wstydu sobie i polskiej piłce. Wręcz przeciwnie
– kilku zawodników, wśród których prym wiódł rzecz jasna Lato, stało się obiektem zainteresowania zagranicznych klubów. Ich transfery były jednak niemożliwe, bowiem, jak stanowiły wówczas przepisy, polscy piłkarze za granicę mogli odejść dopiero po trzydziestym roku życia. Szkoda.
Pocztówka. Zegarek. Upadek
W kolejnych latach, po starciach z Królewskimi, Stal radziła sobie coraz gorzej i, mimo że posiadała świetny skład, który powinien był walczyć o mistrzostwo, spadła z ligi w roku 1983. Później zdołała się jeszcze podnieść, ale ostateczny upadek klubu nastąpił w roku 1997, gdy zadłużenie mieleckiego zespołu nie pozwoliło dłużej funkcjonować mu w świecie polskiej piłki. Dziś, odbudowana od podstaw Stal, znajduje się na drugim poziomie rozgrywkowym w kraju. Wszyscy w Mielcu chcą jednak więcej. Dobrze pamiętają historię swego klubu, zresztą ona sama nie daje o sobie zapomnieć.
Co roku do siedziby klubu w Mielcu trafia kartka pocztowa ze stolicy Hiszpanii. Wysyła ją Real Madryt, a robi to tuż przed świętami Bożego Narodzenia. W ten sposób wyraża swój szacunek wobec byłego rywala. Kartki te stanowią swego rodzaju pamiątkę po wielkich latach Stali, do których mielczanie chcą ponownie nawiązać. Inną pamiątką był zegarek Santiago Bernabéu, który ten podarował Kazimierskiemu przy okazji pierwszego starcia obu zespołów. Niestety, w 2006 roku został wykradziony i nie odnalazł się do dziś. Być może czeka na powrót Stali do Europy?