Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Sezon 2007/08 to dla kibiców Valencii pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony fatalne wyniki w lidze i odsunięcie legend od pierwszego składu przez znienawidzonego Ronalda Koemana, z drugiej jednak Puchar Króla 2008 to ostatnie trofeum zdobyte przez „Nietoperzy”. Decyzje podjęte przez włodarzy klubu były kluczowe dla dalszych losów Blanquinegros.
Sezon marzeń
3 lutego 2016 roku. Valencia przyjeżdża do Barcelony w ramach Pucharu Króla i pod dowództwem Gary’ego Neville’a…. Zostaje rozbita w drobny mak. Wynik 7:0 nie pozostawia złudzeń. W zespole „Nietoperzy” nie zagrało absolutnie nic. Podobnie, jak nic nie wskazywało na szybką poprawę w klubie z Mestalla, który z roku na rok, z okazjonalnymi wyskokami, radził sobie coraz gorzej. Utrata jakości w każdym letnim okienku musiała się odbić na zespole.
Półtorej roku później Valencia jest jedną z trzech ekip, która w obecnym sezonie meczu jeszcze nie przegrała. Do tego traci zaledwie 4 punkty do liderującej Barcelony. Najbardziej zaskakująca jest jednak liczba bramek strzelona do tej pory przez podopiecznych Marcelino – 32 trafienia. Ponad połowa dorobku z sezonu 2016/17 (56 bramek) w zaledwie 12 kolejek. To wszystko mimo braku wzmocnień w ofensywie. Śmiertelnie nieskuteczni zawodnicy nagle stworzyli jeden z najlepszych ataków w lidze.
Dla fanów „Nietoperzy” (zresztą chyba nie tylko), to scenariusz rodem z Science Fiction. Klub w kontrowersyjny sposób zarządzany przez Petera Lima nagle odbił się od dna i to w świetnym stylu. Ojców sukcesu jest oczywiście więcej, ale zdecydowanie na pierwszym miejscu postawić trzeba trenera Marcelino. Po porażkach w postaci wcześniej wspomnianego zagubionego Anglika, wojującego z piłkarzami Cesare Prandellego oraz notującego fatalne wyniki Pako, były trener Racingu Santander czy Villarreal jest jak zbawienie.
Mocarstwowe zapędy
Sezon 2006/2007. Barcelona przyjeżdża na Mestalla i jest odprawiana z kwitkiem. Zwycięstwo 2:1 po golach doświadczonego Angulo oraz wschodzącej gwiazdy, Davida Silvy. Całe rozgrywki jednak nie poszły po myśli włodarzy klubu. Dla jeszcze kilka lat temu absolutnie topowej Valencii 4 miejsce w lidze, ćwierćfinał Ligi Mistrzów oraz szybkie odpadnięcie z Copa del Rey to zdecydowanie za mało. Po 9 spotkaniach sezonu 2007/08 z posadą pożegnał się Quique Sanchez Flores, a jego miejsce zajął Ronald Koeman. QSF zostawił klub na 4 miejscu, z 6 wygranymi i 3 porażkami. Cudotwórca z Holandii w swoich 9 pierwszych spotkaniach wyczarował 5 porażek, 3 remisy i tylko jedno zwycięstwo. Wtedy chyba mało kto przypuszczał, że Valencii z Barceloną łatwiej będzie się grać na Camp Nou, niż na Mestalla. Od 18 lutego 2007 roku Blanquinegros nie zdołali wygrać na własnym terenie przeciwko Blaugranie.
Przekonanie o nadprzyrodzonych zdolnościach zawodników Valencii spowodowało lawinę nieszczęść. Teoretycznie chwilę spokoju wprowadził Unai Emery, wydaje się jednak, że nie został zwolniony wcześniej tylko z jednego powodu. Bask notował przyzwoite wyniki i nie narzekał na ciągle sprzedawanych piłkarzy. Inaczej mogło być w przypadku bardziej doświadczonego szkoleniowca, który wcześniej osiągał już wyniki.
Zapewne mało kto to pamięta, ale trenerem „Nietoperzy” w tamtym czasie mógł zostać nie kto inny jak… Marcelino. Teorii dlaczego nie sięgnięto po szkoleniowca z Asturii jest kilka. Garcia Toral miał przedstawić listę zawodników (na której widniał m.in. Yaya Toure), których chce sprowadzić do klubu i oczekiwał gwarancji, że żądania zostaną spełnione. W trakcie negocjacji wyszły również na jaw informacje o przyszłych transferach kolejnych topowych zawodników z Mestalla. Klub pozostał przy Unaiu Emerym, który nie potrafił dźwignąć klubu powyżej pewnego poziomu. Czy byłoby inaczej z Marcelino u steru? O tym nigdy się nie przekonamy, a względem obecnych wyników Asturyjczyka – szkoda.
Lokalny patriotyzm
Historia z wymianą siekerki na kijek powtórzyła się już w 2012 roku, kiedy baskijskiego szkoleniowca zmienił Mauricio Pellegrino. Już 3 grudnia zastąpił go Ernesto Valverde. El Txingurri w nieprawdopodobny sposób wyciągnął ze swoich podopiecznych o wiele więcej niż jego poprzednik, ekipa grała ciekawie i z miejsca odnalazła nowy styl. Zyskali zwłaszcza Dani Parejo i Ever Banega, dla których Txingurri znalazł odpowiednie role i stworzył z nich bardzo dobrze współpracujący duet. Trwało to jednak zaledwie 3 miesiące. Argentyńczyk zapomniał zaciągnąć ręcznego na stacji, jego Audi przetoczyło się po lewej nodze i Valencia była skazana na Daniego w środku pola.
Wydawało się, że „Nietoperze” wreszcie mają trenera, z którym będą mogli sięgnąć po wyższe cele, wrócić na odpowiednie tory i walczyć z największymi jak równy z równym. Nawet mimo niespełnionej misji awansu do Ligi Mistrzów, która wyślizgnęła się w ostatniej kolejce. Propozycja z Bilbao i dalsze problemy finansowe Valencii spowodowały, iż Ernesto Valverde zdecydował się po pół roku opuścić Mestalla i wyruszyć w rodzinne strony. Tamtego lata wytransferowany został również Roberto Soldado i choć ówczesny prezydent Amadeo Salvo walczył o pozostanie Hiszpana do końca, to było tylko utwierdzenie w tym, że klub nadal musi sprzedawać najlepszych zawodników, aby utrzymać się na powierzchni.
Trener, który robi różnice
Choć Barcelona ma oczywiście ogromny potencjał, a forma wielu zawodników Valencii wystrzeliła w górę, to nie sposób nie docenić wkładu jaki dają od siebie szkoleniowcy obu ekip. Valverde i Marcelino spisują się do tej pory zdecydowanie powyżej oczekiwań. Ten mecz to może być pojedynek między tymi panami…
Ale tylko „korespondencyjny”, bo Valencię w tym spotkaniu poprowadzi asystent Asturyjczyka, Ruben Uria. W Walencji media nadal drążą temat dlaczego w ogóle Marcelino został wyrzucony na trybuny w meczu z Espanyolem, tak czy siak była to sytuacja jakich wiele i niedzielne widowisko może na tym stracić.
Wracając jednak do samych postaci Valverde i Marcelino – trenerzy do tej pory prowadzący zespoły ze średniej półki, mieli jeszcze wiele do udowodnienia. Co prawda i jeden i drugi notował niezłe wyniki, ale nie oszukujmy się, Athletic i Villarreal mają swoje ograniczenia i obecnie wykręcać rezultaty takie, jakie teraz robią panowie z Valencią i Barceloną, byłoby zwyczajnie niemożliwe. Tymczasem wzięli los w swoje ręce i udowadniają, że ich warsztat jest wyjątkowy, potrafią stworzyć coś niesamowicie ciekawego i skutecznego. Zadanie łatwiejsze? Tylko pozornie. Bo przecież przemówić do Muniaina czy Aduriza jest zapewne łatwiej, niż do Suareza, Messiego czy innych, podobnie jak łatwiej „ogarnąć” ekipę złożoną z zawodników takich jak Mario, Jaume Costa i Bakambu niż niepokornych i charakternych: Santiego Miny, Simone Zazy czy niemal znienawidzonego przez kibiców Daniego Parejo. Mentalne dźwignięcie zespołu było najważniejszą misja jednego i drugiego na począku przygody z nowym klubem i bezsprzecznie można stwierdzić – misja została zakończona sukcesem.
Niedziele spotkanie będzie bardzo ważnym dniem dla obu. Mecz między Blanquinegros i Blaugraną może wyjaśnić wiele. Ewentualna wygrana Valencii potwierdzi fantastyczną formę podopiecznych Marcelino i przerwie złą passę na Mestalla z ostatnich 10 lat. Jeśli jednak po zwycięstwo sięgnie Barcelona, no cóż, mistrzostwo, choć mamy dopiero listopad, będzie o wiele bliższe.