Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Choć Alexander Szymanowski nie zna języka polskiego, ale jego perypetie to dowód na to, że płynie w nim nasza krew. Swoimi losami on i jego rodzina, potwierdzają bowiem stare powiedzenie: “Polak zawsze da radę”. Nie miał najłatwiejszego startu w życiu, ani w futbolu, choć z perspektywy czasu Alex potrafi to docenić. Jest nawet wdzięczny za wszystkie lekcje życia, gdyż dzięki nim może obecnie w pełni cieszyć się tym, co już osiągnął.
Don’t cry for me Argentina…
W Argentynie Alex miał szczęśliwe dzieciństwo, choć jego rodzina, czy też jak nazywa ją zawodnik “przedsiębiorstwo Szymanowskich”, zwykle nie mogła związać końca z końcem. On jednak nigdy nie odczuł tego na własnej skórze. Miał buty do gry w piłkę, a od czasu do czasu wyjeżdżał na wakacje. Ale wszystko to za sprawą wyrzeczeń i poświęcenia swoich rodziców, którzy robili co tylko mogli, by zapewnić dzieciom byt i ukryć przed nimi swoje codzienne problemy. Matka była nauczycielką i jednocześnie pracowała w wydawnictwie, a ojciec w fabryce, po czym otworzył własną pizzerię, w której 12-letni Alex wraz z dwiema młodszymi siostrami, Marianelą i Melanie, pomagali dostarczać pizze do klientów. Mieszkali w niezbyt ciekawej dzielnicy Buenos Aires – Ituzaingó, gdzie nie było asfaltowych ulic i przy każdych opadach deszczu zamieniały się w błoto. Nie przejeżdżało tamtędy zbyt wiele samochodów, dlatego przy dobrej pogodzie dzieciaki, w tym i Alex nazywany przez rówieśników “Polaco”, godzinami grały na nich piłkę.
Zawsze powtarzam rodzicom, że gdybym urodził się jeszcze raz, chciałbym mieć takie samo, niełatwe dzieciństwo, jakie przeżyłem – Alexander Szymanowski
Dzieciństwo proste i radosne, choć pozbawione wielkich wygód czy luksusów. O telefonach komórkowych czy tabletach, w których od najmłodszych lat namiętnie zapomina się nowe pokolenie, nawet nie wspominając. Z powodu sytuacji materialnej rodzice Alexa od dawna rozważali emigrację, ale sprawy nabrały tempa po napadzie na pizzerię Szymanowskich. Jego ojciec został uderzony przez napastnika w twarz rękojeścią pistoletu, lecz na całe szczęście nic poważniejszego mu się nie stało, a żadne z jego dzieci nie pomagało mu tego wieczora.
Jak wspomina piłkarz Leganés w wywiadzie dla El Pais, okres półtora miesiąca przed przeprowadzką do Hiszpanii, był “jednym z najgorszych w jego życiu”. Stres z tym związany sprawił, że choć w szkole Alex był spokojny, nagle zaczął sprawiać problemy wychowawcze. Z dnia na dzień musiał po prostu porzucić wszystko co znał i udać się w zupełnie obce mu miejsce. Jego pięcioletni dziadek wraz ze swoją rodziną wyemigrował w latach 20-tych “za chlebem” z polskich kresów do Argentyny. Ponad 90 lat później jego wnuka czekała podróż w drugą stronę, na Stary Kontynent, choć już nie do kraju przodków. Jako pierwszy do Europy przyleciał ojciec Alexa. Pieniądze na bilet dostał od swojego brata. Następnie, po sprzedaży rodzinnego domu, dołączyła do niego reszta familii.
Amerykański Hiszpański sen
Strach przed nieznanym okazał się mieć jedynie wielkie oczy. Alexander zaledwie dziesięć minut po przyjeździe do Guadarramy (miejscowość nieopodal Madrytu), gdzie miał być jego nowy dom, stwierdził, że “znalazł się w raju”. Wyraźna zieleń, korty do tenisa, boiska do gry w piłkę… a do tego ludzie napominający mu, że zimą jest tu śnieg. Alex znał go jedynie z amerykańskich filmów.
O czym marzył mały Szymanowski? Początkowo o tym, żeby grać w Primera Divisón. Z biegiem lat chciał już tylko znaleźć się na takim poziomie, aby graniem w piłkę móc zarobić na utrzymanie rodziny. Innymi słowy, stać się zawodowym piłkarzem, co w Hiszpanii oznacza przynajmniej poziom drugiej ligi. Od początku jednak twardo stąpał po ziemi. Wiedział, że musi wspierać, lub chociaż odciążyć swoich rodziców w utrzymaniu “przedsiębiorstwa Szymanowskich”. Od 16 roku życia, odkąd skończył szkołę, imał się różnych zajęć nie rezygnując przy tym z futbolu. Był ankieterem w Cuatro Caminos (dzielnica Madrytu), kelnerem, sprzedawcą dywanów, a przez kilka sezonów z rzędu handlował także i w sezonowym kiosku – stoisku otwieranym jedynie latem. Pracował również w Decathlonie, Securitas Direct czy Herbalife. Często nawiedzała go myśl, że być może nigdy nie będzie mu dane zostać profesjonalnym zawodnikiem.
Trzeba być realistą i stąpać twardo po ziemi. Tak właśnie zrobiłem – pracowałem i jednocześnie grałem w piłkę. Najtrudniejsze jest prawdziwe życie – Alexander Szymanowski
Klub “Kokosa”
Szczególnie trudny był jego pierwszy rok w Segundzie B, po tym jak w 2007 roku został zawodnikiem Unión Deportiva San Sebastián de los Reyes. 18-letni wówczas Argentyńczyk, co prawda, zadebiutował w czwartej kolejce. Jednakże później, po trzeciej roszadzie na stołku trenera, jego sytuacja uległa całkowitej zmianie. Zespół przejął Alberto Ferri, “typowy sierżant”, posyłający swoich piłkarzy na wojnę i stosujący radykalne metody. Nie spodobał mu się Alex oraz jeszcze dwóch zawodników, co zakończyło się odsunięciem ich od drużyny. Przez pięć miesięcy Szymanowski trenował sam robiąc kółka wokół boiska. Naturalnie, nie wystąpił już w żadnym spotkaniu. Z pewnością niejednemu piłkarzowi, myślącemu jedynie o tym by grać, podcięłoby to skrzydła. Na pytanie: “Dlaczego nie zmienił drużyny?”, Alex odpowiedział wprost: “Nie miałem innego wyboru”.
Zarabiał wtedy w klubie tysiąc euro miesięcznie, drugie tyle dostawał za pracę w Decathlonie. W tym samym czasie jego rodzina znalazła się w najgorszej sytuacji finansowej od lat (początek kryzysu ekonomicznego w Hiszpanii). Tysiąc euro mniej w domowym budżecie oznaczałoby bankructwo “przedsiębiorstwa Szymanowskich”. Alex nie mógł na to pozwolić, dlatego też schował ambicję w kieszeń i harował. Z perspektywy czasu był nawet wdzięczny za tę lekcję, gdyż dzięki niej poznał futbol od tej ciemniejszej strony. Wiedział już, że musi być zawsze gotowy na najgorsze. Dowiedział się również, iż ma w sobie siłę swoich rodziców, którzy własnymi rękoma zbudowali dom z myślą o własnych dzieciach, po czym zostawili wszystko za sobą i od zera zaczęli nowe życie na innym kontynencie.
Futbol to nie tylko szczęśliwe momenty, musisz znaleźć w sobie siłę, żeby przetrwać i gorszy czas. Same umiejętności nie wystarczą, żeby być dobrym piłkarzem. Dla mnie, podstawą jest to, żeby mieć odpowiednie mentalne nastawienie, aby wciąż iść do przodu – Alexander Szymanowski
To u nich rodzinne. Alex zaraził starszą z sióstr pasją do futbolu, lecz również wspierał ją jak tylko mógł w jej dwu i pół letniej walce z kontuzjami łąkotki. Marianela Szymanowski usłyszała od lekarzy, że nigdy nie wróci na boisko, nie będzie w stanie rywalizować z innymi, ponieważ jej uraz jest nieodwracalny. Jednak wykazała się podobnym charakterem, co jej brat. “Łąkotka nie zabierze mi szczęścia” – mówiła twardo. Pod koniec 2013 roku powróciła do futbolu, rok później wzięła udział w żeńskim Copa América z kadrą Argentyny, a od tego sezonu jest piłkarką Valencii – trzeciej drużyny w tabeli Primera División Femenina.
Alex Zawodowiec
Alexander mógł zazdrościć siostrze, bowiem ta szybko przebiła się z futsalu do kobiecej La Liga, reprezentując przy tym barwy Atlético, a nawet zaliczyła występ w Lidze Mistrzów w koszulce Rayo Vallecano. On w tym czasie zwiedzał jeszcze trzeci poziom rozgrywek. Przełom przyszedł 2012 roku, kiedy podpisał kontrakt z drugoligowym Recreativo, w którym podczas zgrupowań dzielił pokój wraz z Pawłem Brożkiem. 10 goli i 6 asyst Alexa w ówczesnej Lidze Adelante zwróciły uwagę duńskiego Bröndby. Tam Szymanowski spędził dwa sezony. Najpierw na wypożyczeniu, a następnie wykupiono go od Andaluzyjczyków za dwa miliony euro. W Danii miał możliwość gry w najwyżej klasie rozgrywkowej oraz walki o europejskie puchary. Swoje miejsce na ziemi znalazł jednak w Leganés, które poprowadził do pierwszego w historii klubu awansu do La Liga. Przy tej okazji został wybrany najlepszym zawodnikiem Segduna División w minionym sezonie.
Alex spełnił swoje marzenie, by grać w Primera División, choć przecież tysiącom zawodników oraz dziesiątkom tysięcy kandydatów na piłkarzy uczęszczającym do akademii pierwszoligowych klubów, nigdy nie było dane znaleźć się na jego miejscu. Zaszedł bardzo daleko, a po drodze, za sprawą zarobionych pieniędzy podnosił standard życia swojej rodziny. Matka, kiedy jeździ na mecze może korzystać z szybkich kolei, zamiast męczyć się kilka godzin podróżując autobusem. Pomógł Marianeli zapewniając lepszą opiekę medyczną, podczas jej walki z kontuzją, a najmłodszej siostrze sfinansował wakacje na Teneryfie. Ponadto negocjuje z ojcem, który wrócił do Argentyny, aby ten zrezygnował z pracy… po trzecim napadzie. Wszystko to przyziemne kwestie, jakże odległe od zakupu przez Kevin-Prince Boatenga trzech luksusowych samochodów w jeden dzień.
Ludzie postrzegają Primerę jako cyrk, w którym obraca się milionami. Tymczasem tutaj, w Leganés, jesteśmy tacy sami jak zawsze. Ludzie i klub są pełni pokory, a to daje nam poczucie, że codziennie robimy to co lubimy najbardziej, w najlepszym miejscu na świecie. To jest bezcenne – Alexander Szymanowski
Dziś stoją przed Alexem nowe wyzwania i nowe marzenia. Los Pepineros mają trudności w odnalezieniu się w rzeczywistości La Liga. Przede wszystkim brakuje im zawodnika, który wykańczałby te nieliczne sytuacje, jakie udaje się im wykreować. Tu wszystkie oczy sympatyków tego przyjaznego i otwartego na kibiców klubu, zwracają się na Szymanowskiego. Argentyńczyk, pomimo dwumiesięcznej kontuzji, jest wciąż najlepszym strzelcem Ogórków w tej kampanii… z trzema golami na koncie. Któż inny mógłby poprowadzić Lega do utrzymania?
Miejmy nadzieję, że również w tym przypadku Szymanowski pokaże, że Polak potrafi i wzniesie się na jeszcze wyższy poziom. Tak jak zrobił to na zapleczu Primery.